Maciej Krzyśków: Spotykamy się na stadionie przy ulicy Mickiewicza w Suchej Beskidzkiej, czyli tam, gdzie zaczęła się Twoja przygoda z piłką.
Maciej Stróżak: - Dokładnie tak. Właśnie w Suchej Beskidzkiej zacząłem uczęszczać na pierwsze treningi najmłodszej grupy wiekowej - żaków. Chodziłem na zajęcia Babiej Góry, zwłaszcza na początku, dość nieregularnie, ale z biegiem czasu piłka nożna zaczęła dla mnie stanowić nie tylko pasję, ale też hobby, które w dalszym ciągu pomagają mi dążyć do tego, co chciałbym osiągnąć w życiu.
Co stanowiło taki punkt zapalny do tego, że jednak zdecydowałeś się wszystko poświęcić piłce nożnej? Czy był to pierwszy trener, a może mecze w telewizji i gra zawodników na najwyższym poziomie i chęć rywalizowania z najlepszymi w przyszłości?
- Najbardziej w piłce nożnej pociąga mnie strzelanie bramek. Nieważne, czy gra się w ataku, pomocy, a nawet w obronie. Wszyscy bez wyjątku są wtedy oklaskiwani przez 20,30 czy nawet po 60 tysięcy kibiców na stadionach w czołowych ligach europejskich. Oczywiście, że jak każdy młody chłopak oglądałem w telewizji mecze piłki nożnej, lecz w pamięci najbardziej zawsze zapadały mi właśnie momenty okazywania przez piłkarzy radości po strzelanych bramkach.
Zawodnicy w wywiadach zazwyczaj lubią powtarzać, jak wielki wpływ na ich kariery miał pierwszy trener.
- Zaczynałem treningi w Babiej Górze Sucha Beskidzka pod okiem trenera Krzysztofa Wągla. Pierwsze treningi, również pierwsze mecze właśnie z tym trenerem są związane, choć wtedy w drużynie było kilku starszych zawodników, więc nie zawsze pojawiałem się na boisku. Chodziłem wtedy do drugiej klasy podstawówki, chociaż już wtedy odczuwałem radość z gry w piłkę, mimo że pojawiałem się na boisku dopiero na ostatnie minuty.
Jednak to nie w Babiej Górze rozwinąłeś się jako zawodnik, bo bardzo szybko pożegnałeś się z tą drużyną i obrałeś inny kierunek. Zdecydowanie trudniejszy kierunek...
- Zawsze jednak będę pamiętał, że to właśnie w Babiej Górze po raz pierwszy poznałem smak treningów, choć piłkarsko na pewno się tutaj nie rozwinąłem. Byłem, jak już wspomniałem, bardzo młodym zawodnikiem, kiedy zaczęła się moja przygoda z piłką nożną. Do tego miasta i tego klubu zawsze jednak będę czuł sentyment i wiem, że warto tutaj wracać, kiedy pojawiam się z wizytą np. w domu rodzinnym.
Przeskok z Babiej Góry zanotowałeś jednak duży - kolejny przystanek w piłkarskiej karierze to Wisła Kraków.
- Przebywałem na obozie w Myślenicach, gdzie było zgrupowanie zawodników, którzy mieli trafić do reprezentacji małopolski U-12. Na tym obozie przebywali chłopaki z całej małopolski, także z Wisły. Jednego dnia rozgrywaliśmy sparing, na którym pojawił się trener Stanisław Chemicz, który w pierwszej kolejności chciał zobaczyć swoich podopiecznych z Wisły, ale też przy okazji sprawdzić, czy nie ma na tym obozie innych ciekawych piłkarzy (śmiech). Dobrze zagrałem w tym spotkaniu jako lewy pomocnik - zdobyłem bramkę i zaliczyłem asystę. Schodziłem z boiska, kiedy podszedł do mnie trener Chemicz, pogratulował mi występu i zapytał się, czy nie chciałbym pojawić się na jakimś treningu Wisły. Odpowiedziałem, że z miłą chęcią. Nie minęły dwa, trzy dni, kiedy trener zadzwonił do rodziców z zaproszeniem na testy do Wisły.
Wystarczył jeden sparing i już przypadłeś trenerowi do gustu, czy też może o angaż do Wisły Kraków musiałeś walczyć trochę dłużej?
- Pojawiłem się na jednych zajęciach, ale trener stwierdził, że to za mało i musi mnie jeszcze raz obejrzeć z bliska. Po drugim treningu zapadła korzystna dla mnie decyzja i mogłem zostać zawodnikiem Wisły Kraków.
Rozumiem, że wszystko nie odbyło się na takiej zasadzie, że Wisła Kraków kupuje 12-latka, a Ty przenosisz się od razu do Krakowa i jesteś pod opieką tamtejszych trenerów?
- Wielki wkład w to, że mogłem grać w Wiśle mają moi rodzice, ale też inne życzliwe osoby. To był dla mnie trudny okres. Przez 5,5 roku podwoził mnie na każde zajęcia tata, który robił wszystko, żeby moja kariera nabrała rozpędu.
Na razie Wisła Kraków to jest klub, w którym spędziłeś najwięcej czasu.
- W Wiśle spędziłem 5 lat i właśnie tam zetknąłem się z poważniejszym futbolem. Początki nie należały do najłatwiejszych, ale tak chyba zawsze musi być i sprawdza się to przy transferach zawodników - zwłaszcza u tych młodych. Na pierwszy obóz pojechałem z Wisłą do Juszczyna, gdzie musiałem pokazać trenerom, że jestem godny gry w ich drużynie. Potem był turniej w Szwajcarii. W samej drużynie miałem raczej pewne miejsce w podstawowej jedenastce. Pięciokrotnie zdobyliśmy mistrzostwo Krakowa na boisku, a cztery razy triumfowaliśmy na hali. Nawet tak doświadczony trener Chemicz powtarzał nam, że mogą z nas wyrosnąć naprawdę bardzo dobrzy piłkarze. W drużynie była znakomita atmosfera, a na dodatek czułem, że jestem potrzebnym i ważnym zawodnikiem. Miałem propozycję gry w roczniku wyżej, czyli z zawodnikami z rocznika 1992, ale mogłoby to mieć niekorzystny wpływ na moją karierę. Przekroczyłbym wtedy próg szkółki piłkarskiej TS Wisły i trafił do Wisły SSA, czyli tej, która już obejmuje między innymi dorosłą drużynę.
Wielu zawodników marzy o takim kroku, żeby znaleźć się w kadrze Wisły Kraków. Ty jednak zrezygnowałeś z tej szansy dobrowolnie.
- Wisła stałaby się wówczas właścicielem mojej karty zawodniczej i mogłaby zażądać określonej sumy za mnie, mogliby przyblokować mój transfer. Żadna szkółka piłkarska nie wydaje dużych pieniędzy na młodego zawodnika. Zagraniczne kluby może i by się na taki krok zdecydowały, ale także nie można oczekiwać, że za Polaka, zwłaszcza w młodym wieku, wydadzą dużą sumę pieniędzy.
Czy podczas gry w Wiśle odczuwałeś to, z czym na co dzień spotykają się młodzi, ale też starsi w Krakowie - rywalizacja między tamtejszymi zespołami?
- To były niezapomniane spotkania, mam tutaj na myśli spotkania z Hutnikiem Kraków czy Cracovią. Pamiętam mecz z rocznikiem Cracovii 92, czyli starszymi zawodnikami od nas o rok. Graliśmy na stadionie Kabla (obecnie są to tereny klubowe Cracovii przy ulicy Wielickiej - przyp. red.), a wiadomo, jak wyglądają i jaka jest stawka, spotkania Wisły z Cracovią. Na przykład żeby później w szkole nie mówili chłopaki, że z Tobą wygrali i żeby Ci nie dokuczali (śmiech). Mecz nie zaczął się dla nas obiecująco, bo straciliśmy gola po uderzenie z dystansu i błędzie naszego bramkarza. Potrafiliśmy jednak wyrównać, a bramką na 2:1 sam zdobyłem z lewej nogi po strzale z rzutu wolnego. Zdobyłem zatem gola na wagę zwycięstwa w derbach Krakowa (śmiech).
Nie zostałeś w Wiśle, przeniosłeś się do Rapidu Wiedeń. Czy nie było innych ofert w międzyczasie od bardziej renomowanych klubów, albo inaczej - od klubów, które słyną właśnie z bardzo dobrej pracy z młodzieżą?
- Temat gry poza Polską pojawił się w momencie, gdy kończyła się moja kariera w szkółce TS Wisła i musiałem myśleć nad tym, czy przenieść się do Wisły SSA. Widać jednak, że ciężko wychowankom Wisły przebić się do kadry pierwszej drużyny, nie są oni brani pod uwagę przy ustalaniu składu. Są jednak na szczęście wyjątki jak choćby mój kolega Sebastian Leszczak, który w minionym sezonie zadebiutował w barwach dorosłej Wisły (w spotkaniu Pucharu Ekstraklasy z Piastem Gliwice - przyp. red.). Wracając do samych ofert - pewnego dnia przyszedłem do klubu i trener Chemicz zwrócił się do mnie z pytaniem, czy nie chciałbym kontynuować kariery za granicą. Powiedział, że tam będę miał większe szanse na rozwój i tylko mogłem mu w tamtym momencie przytaknąć. Nie ukrywam, że sam chciałem się sprawdzić poza Polską i przekonać się, czy jestem w stanie podołać takiemu wyzwaniu. Oferty otrzymałem od austriackiego menedżera Waltera Kinzela. Mogłem się przenieść do Heerenveen albo Twente Enschede, do Holandii. Chciałem przejść zwłaszcza do tego drugiego klubu, bo tam wychowankowie stanowią w przyszłości o sile pierwszej drużyny. Młodzież jest tam naprawdę bardzo dobrze traktowana.
Co stanęło na przeszkodzie w transferze do Holandii?
- Usłyszałem, że zmieniły się przepisy i nie będę mógł tam pojechać nawet na testy. Musiałem mieć ukończone 16 lat, a nie miałem jeszcze nawet 15-stu lat. Gdyby pojechali tam ze mną rodzice, to owszem, mógłbym tam grać. To było jednak wówczas niemożliwe. Poszukiwania trwały zatem dalej. Pojawił się temat klubu Vienna Wiedeń. Byłem tam na testach i zostałem przyjęty z otwartymi ramionami. Menedżer stwierdził jednak, że tam się nie rozwinę tak, jak mógłbym w jednym z czołowych austriackich klubów. Pozostał zatem Rapid. Ucieszyłem się, że po pierwsze mogę tam pojechać na testy, po drugie - mogę grać bez rodziców, którzy nie muszą się ze mną przeprowadzać do Austrii, po trzecie - Rapid stanowi o sile austriackiej ligi. Nie minęły dwa tygodnie, jak otrzymałem oficjalne pismo z klubu, że mogę pojawić się u nich na testach. Bardzo ważne przy okazji takiego transferu jest fakt, że zawodnik jest wolnym zawodnikiem, nie związanym z żadnym innym zespołem. Testy wypadły bardzo dobrze, trenerzy byli ze mnie zadowoleni. Pamiętam, że graliśmy sparingowy mecz z jedną z drużyn z 3 ligi - nie byli to juniorzy, ale seniorzy.
Nastolatkowie z Rapidu grali sparing z seniorami, z zawodnikami mającymi po 20-30 lat z 3 ligi austriackiej?
- Tak. Graliśmy dwa razy po czterdzieści pięć minut, więc tak jak się gra w normalnym meczu. Przegraliśmy tylko 2:4, ale wystarczyło to, żeby trenerzy Rapidu powiedzieli tak dla mojego transferu.
Masz za sobą już rok gry w Rapidzie. Do zakończenia kontraktu pozostały jeszcze dwa lata.
- Nie ukrywam, że będę chciał po tym czasie wrócić do Polski. Na razie występuję jednak w Rapidzie, w drużynie do lat 17. Jest to rocznik łączony, gdzie w większości występują chłopaki z rocznika 1992. Z 1993 jest tylko kilku zawodników. Moją ulubioną pozycją na boisku jest ofensywny pomocnik zaraz za napastnikiem. Lubię odpowiadać za konstruowanie akcji, ale też potrafię uderzyć z dystansu. Rywalizujemy w innymi drużynami, które grają w austriackiej ekstraklasie jak Austria Wiedeń, Red Bul Salzburg czy Sturm Graz. Rozgrywki w Austrii właśnie są oparte o grę z zawodnikami odpowiednich kategorii wiekowych klubów tamtejszej ekstraklasy
Spotkałeś się z innymi zawodnikami rodem z Polski na boisku?
Polaków w różnych klubach Europie jest naprawdę dużo. Coraz częściej mówi się o talentach z Polski, którzy grają w zachodnich klubach. Osobiście w Austrii nie spotkałem się z żadnym z zawodników z Polski. Odbiegnę może trochę od tematu, ale PZPN powinien chyba baczniej obserwować młodych Polaków grających na obczyźnie i zachęcać do gry z orzełkiem na piersi. Dla tych zawodników to jest niezwykle ważne i budujące, kiedy zadzwoni do nich ktoś z Polski, ktoś kto wie o ich istnieniu. Z różnych źródeł, czy to z telewizji czy internetu wiadomo jednak, że niekiedy zawodnicy z polskim rodowodem grają dla innych reprezentacji. Z drugiej strony, cieszy mnie fakt przyznania obywatelstwa Ludovicovi Obraniak - czołowemu pomocnikowi ligi francuskiej. Jego dziadek pochodzi z Polski, a później rodzina wyemigrował do Francji. Zaskoczeniem dla mnie był fakt, że na początku nikt z PZPN nie był nim zainteresowany i dopiero presja mediów popchnęła temat jego gry w biało-czerwonych barwach naprzód.
Polak grający za granicą musi być dwa razy lepszy od piłkarza z kraju, do którego się trafiło – tak powtarzają zawodnicy z Polski, którzy wyjechali zagranicę. Podpiszesz się pod tym stwierdzeniem?
- Zdecydowanie tak. Trener Rapidu powiedział mi kilka dni po podpisaniu umowy, że transfer ten powinien mnie jeszcze bardziej zmotywować do większej pracy. Za pół roku, za rok muszę być trzy razy lepszy od Austriaka. Na każdym treningu sztab szkoleniowy Rapidu instruuje nas, żebyśmy grali tak, jakbyśmy rozgrywali mecz ligowy. Kiedy na zajęciach daje się z siebie wszystko, to na meczach gra się o wiele spokojniej. Można zaprezentować rzeczy, których się nauczyło i doskonaliło na każdych zajęciach. W samym spotkaniu niewiele można się nauczyć. Podstawą jest trening. Nie mam na myśli tylko zajęć czysto piłkarskich, ale też fizycznych, interwały.
Babia Góra, Wisła Kraków, Rapid Wiedeń - czy to jest piekło, niebo jeżeli chodzi o poziom treningów zaczynając od pierwszego klubu?
- Będę szczery - pierwszych treningów w Babiej Górze za bardzo nie pamiętam (śmiech). Zazwyczaj była rozgrzewka, potem rzucało się nam piłkę i graliśmy taki sparingowy mecz. W Wiśle treningi były bardziej urozmaicone np. zajęcia koordynacyjne ruchu, przebieżki, dłuższe rozciąganie. Zdecydowanie najlepiej jest jednak w Rapidzie – na każdym treningu widać, jak bardzo tym chłopakom na wszystkim zależy, chcą coś osiągnąć. Na treningach w Wiśle było paru chłopaków, którzy potrafili wyjść na trening i powiedzieć, że im się nie chce ćwiczyć. To było takie okłamywanie samego siebie. W Rapidzie mamy o wiele bardziej profesjonalne treningi, więcej zajęć z piłką, ale też inne ćwiczenia, które gwarantuję dobry rozwój.
Treningi nie trwają jednak cały czas. Co robi Maciej Strózak, kiedy już opuszcza obiekty klubowe Rapidu?
- Podpisując kontrakt z Rapidem, bo nie tylko rodzice składali podpis na umowie, miałem zagwarantowane miejsce w internacie. Później okazało się, że niedaleko Wiednia mieszka Polak Krzysztof Pelczar, którego znał właściciel szkółki piłkarskiej Rapidu. Pan Krzysiek w ogóle był kapelanem Mistrzostw Europy 2008. Bardzo zaprzyjaźnił się z moimi rodzicami i ze mną. Pozwolił mi zamieszkać u siebie, za co do tej pory jestem mu bardzo wdzięczny. Nie ukrywam, że cieszę się, że nie bał się przygarnąć Polaka z Rapidu Wiedeń (śmiech). Bardzo dziękuję mu za to, że mogę tam mieszkać. Jestem teraz o wiele bardziej spokojny, gdy wiem, że po zajęciach przyjadę do domu, gdzie będę mógł się spokojnie wyspać. Mam wszystkie potrzebne rzeczy – jedzenie, telewizję, komputer, a nawet playstation (śmiech). Naprawdę bardzo potrzebne to było dla mnie podczas aklimatyzowali się w Wiedniu.
Pamiętam jeden z wywiadów udzielonych przez Sebastiana Milę, który także w młodym wieku, ale już jako znany zawodnik w polskiej lidze, wyjechał do Austrii Wiedeń i nie potrafił kompletnie się odnaleźć w tym mieście.
- Kiedy ma się obok siebie pomocną osobę, na którą można liczyć, wszystko staje się łatwiejsze. Mam bardzo dobre warunki domowe i to psychicznie bardzo mi pomaga i czyni mnie silniejszym psychicznie
Nie tylko u księdza Pelczara odczuwasz namiastki polskości, ale też podczas zgrupowań kadry U-16.
- Przygoda z reprezentacją Polski zaczęła się w Myślenicach od kadry małopolski U-12. Za rok mieliśmy rywalizować z innymi województwami o mistrzostwo Polski. Zajęliśmy wtedy trzecie miejsce podczas turnieju w Nowym Sączu. Naszym trenerem był wtedy Jacek Kudzia, czyli obecny szkoleniowiec juniorów Babiej Góry. Zostałem wtedy królem strzelców z sześcioma bramkami na koncie. Pamiętam hat-trick w meczu z województwem mazowieckim, bo to spotkanie decydowało o naszym dalszym być albo nie być w turnieju. Rok temu trafiłem na konsultację , która miała na celu wyłonienie składu drużyny narodowej. Odbywały się one w dwóch miejscach - dla zawodników mieszkających w Polsce południowej i środkowej miała ona miejsce w Bielsku-Białej. Dla piłkarzy z północy Polski, konsultacja była w Gdańsku. Trenerem był Radosław Mroczkowski, który teraz pomaga Leo Beenhakkerowi przy pierwszej reprezentacji. Jego następca był Dariusz Wójtowicz. Teraz szkoleniowcem jest pan Władysław Żmuda.
Ostatni mecz w barwach biało-czerwonych, a w zasadzie dwumecz z Izraelem, nie należał do najlepszych w Waszym wykonaniu.
- W lutym przebywałem na konsultacjach w Pęcławiu, jeszcze za czasów trenera Wójtowicza. Pamiętam, że było strasznie duszno w Izraelu, wyszliśmy bardzo spięci na tamte spotkania. Zawodnicy z Izraela czuli się o wiele lepiej i przełożyło się to na wynik. Do tego jeszcze żywiołowo reagująca publiczność, której było około 3 tysiące.
Nowy szkoleniowiec kadry U-16 Władysław Żmuda jeszcze nie dzwonił?
- Nie zostałem powołany na kolejną konsultację, ale nie załamuję się. Trener Żmuda na pewno chce się przyjrzeć nowym zawodnikom, którzy może dołączą do kadry. Na przełomie września i października odbędą się eliminacje do mistrzostw Europy w Polsce i jakby było śmieszniej, będziemy grać w jednej grupie z Austrią. Oprócz niej mamy jeszcze Izrael, Armenia i Azerbejdżan. Bardzo chciałbym zagrać w tych meczach, zwłaszcza z Austrią, bo na pewno spotkałbym wówczas na boisku kolegów z Rapidu (śmiech).