Tłumacz Legii Warszawa: Stanisław Czerczesow chciał prowadzić reprezentację Polski

Newspix / PIOTR KUCZA / Na zdjęciu: Stanisław Czerczesow oraz Adam Mieszkowski
Newspix / PIOTR KUCZA / Na zdjęciu: Stanisław Czerczesow oraz Adam Mieszkowski

Stanisław Czerczesow chciał zrobić z Legii potęgę. - Miał plan, żeby trenować drużynę przez 2-3 lata - opowiada były tłumacz mistrzów Polski, Adam Mieszkowski.

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Piłkarzy trzeba traktować inaczej?

Adam Mieszkowski, były tłumacz Legii Warszawa: Jak muszą, to załatwią wszystko sami, ale trzeba ich do tego zmobilizować. Podam przykład. Dzwoni do mnie Orlando Sa, miał wypadek samochodowy w centrum Warszawy, zderzył się z autem jadącym z naprzeciwka. Przyjeżdżam na miejsce.

- Cześć Adam. Słuchaj, bo ja się spieszę, trening mam. Załatw to - mówi i zaczyna iść.
Lekko skonsternowany odpowiadam: - Zaraz, zaraz! Przecież to ty się rozbiłeś, nie ja!
- Adam, ale ja muszę jechać, pogadaj z policją - dalej się wykręca.
- Nie ma mowy, musisz podpisać dokumenty - odpowiadam.
W końcu Orlando został, poczekał na policję, wszystko załatwiliśmy. Piłkarze lubią beztroskie życie.

Miał pan być tylko tłumaczem w Legii, a to zajęcie stało się raczej dodatkiem.

Chłopaki mogli dzwonić do mnie o każdej porze dnia i nocy. Tak jak Guilherme, mieliśmy wtedy wolną niedzielę.

- Adam, ukradli mi samochód - mówił naprawdę zdenerwowany.
- Jak to, gdzie go zostawiłeś? - dopytuję.
- Niedaleko restauracji Paros. 
Akurat znam okolice i wiem, że trudno tam zaparkować, a dookoła sporo zakazów.
- A jest tam może znak samochodu z dźwigiem? - pytam.
Guilherme się rozgląda. - Tak, tak, jest!
- No to masz odpowiedź, odholowali ci auto!
I pół dnia straciliśmy na załatwienie formalności. Trzeba było pojechać w sześć miejsc, opłacić mandaty i dopiero wtedy wydali mu samochód.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Konflikt Sa Pinto - Mączyński budzi zażenowanie. "Duzi panowie stali się małymi chłopcami"

Takich historii było mnóstwo. A to dziecko zachorowało i trzeba było jechać do szpitala, a to sprzątaczkę umówić. Piłkarze nie mają na to czasu lub chęci. Nie wiedzą też, że w urzędach stoi się w kolejce, bo niby skąd to mają wiedzieć. Prawie zawsze przychodzą na gotowe. 

Życia często uczą się po karierze.

Klub opiekuje się piłkarzem najlepiej, jak potrafi, ale nie może robić z niego sieroty. Bilety kupione, PIT rozliczony, wszystko podane na tacy. Uważam, że kluby powinny położyć nieco większy nacisk na przygotowanie zawodników do życia. To młodzi ludzie wystawieni na strzał. Zarabiają duże pieniądze i martwi mnie, nawet wkurza, że ludzie postrzegają piłkarzy tylko jako gwiazdy, które mają dużo czasu, kasy i lasek. A oni pracują przecież tylko 15 lat. W tym czasie muszą zapewnić byt swoim bliskim, a często gra w piłkę to dla nich jedyna możliwość zarobku, ponieważ wcześniej nie mieli czasu się uczyć, nie skończyli szkół.

Problem zaczyna się wtedy, gdy kończy się kariera.

Do życia w świetle reflektorów szybko się człowiek przyzwyczaja. Sam się o tym przekonałem. Za czasów trenera Stanisława Czerczesowa występowałem często w telewizji, tłumacząc na język polski wypowiedzi trenera. Stałem się dzięki temu rozpoznawalny, w sklepie czy na ulicy słyszałem: "O, pan z Legii, dzień dobry!". To jest bardzo fajne uczucie, ale kiedy nagle zaczyna go brakować, robi się trochę pusto, tak normalnie. Akurat ja nie miałem problemu z przestawieniem się, ponieważ w moim przypadku trwało to chwilę. Gorzej mają jednak piłkarze, ponieważ ich klepie się po plecach przez kilkanaście lat. Normalne stają się dla nich sytuacje, że mają różnego rodzaju zniżki, albo właściciele restauracji z sympatii nie przyjmują od nich pieniędzy za jedzenie. Po karierze kończy się kasa, popularność, a człowiek nieprzygotowany psychicznie zaczyna się gubić. Pamiętajmy, że to młodzi chłopcy, którzy w wielu przypadkach nie wynieśli z domu odpowiedniej nauki i nie wiedzą, jak odnaleźć się w normalnym życiu.

Pan starał się wychowywać piłkarzy?

Uczulałem na wiele rzeczy.

Na przykład?

Że pojawienie się na mieście w restauracji, bez względu na porę dnia, nie jest dobrym pomysłem.

Dlaczego?

Przed rozpoczęciem pracy w Legii nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo obserwowane są osoby związane z klubem. Pewnego dnia odprowadzałem na trening syna i podbiegł do nas mężczyzna. Stanął przed nami i krzyknął: "Wy sprzedajne skur***y". I uciekł. Legia przegrała wtedy kilka spotkań i zrobiła się gęsta atmosfera wokół drużyny. W normalnej sytuacji ten pan pewnie zarobiłby w kły, ale nie mogłem tak zareagować jako osoba kojarzona z Legią. Szkoda było mi tylko synka, któremu musiałem tłumaczyć, że ten pan był chyba niepoczytalny.

Do czego zmierzam - uczulałem zawodników, żeby się nie afiszowali na mieście. Nieważne, czy idą na obiad z żoną, czy kolegą. Takie sytuacje są zauważane, a później wywlekane, gdy nie idzie. A zdarzały się artykuły pt. "Siedzą w knajpach, zamiast trenować". Radziłem chłopakom, żeby unikali wychodzenia wieczorem, a zwłaszcza do centrum. Już lepiej zejść do kawiarni osiedlowej i tam coś przegryźć czy napić się herbaty. Zwłaszcza, że kibice potrafią szukać piłkarzy po knajpach czy dyskotekach, gdy drużyna przegrywa.

Większość zawodników słuchała pana rad, ale nie wszyscy. Na przykład Steeven Langil, który ze względów dyscyplinarnych szybko pożegnał się z klubem.

Wydawało mu się, że będzie odgrywał znaczącą rolę w zespole, ale talent trzeba poprzeć ciężką pracą. Pogubił się w życiu. Palenie fajki i robienie sobie zdjęć, to idiotyzm. Dodam, że w klubie było wielu takich zawodników, którzy mogli skończyć jak Steeven, ale udało się im pomóc, wyciągnąć za uszy. Z boku to często wygląda inaczej: że jak piłkarz baluje, to wszystko ma gdzieś. A często w taki sposób odreagowuje problemy w życiu.

Tak było na przykład z Hildeberto?

Berto... to bardzo pozytywna jednostka! Ale chłopak po ciężkich przejściach rodzinnych, dorastał w trudnym środowisku, co miało ogromny wpływ na jego życie. Szczegółów oczywiście nie zdradzę, ale proszę mi wierzyć, że tak było. Wiem, ponieważ uczestniczyłem w jego sesjach z panią psycholog, gdy starał się przepracować z nią wszystkie przykre chwile z dzieciństwa.

Dlatego sobie nie poradził?

Jego styl bycia trochę nie przyjął się w Polsce. To też problem polskiej szatni, gdy pojawi się wesołek, który się wygłupia, chodzi w słuchawkach, tańczy - takie zachowania odbierane są negatywnie. Łatwo też przypiąć komuś łatkę, w tym przypadku: grubaska. Kiedyś pojechaliśmy do Galerii Mokotów kupić mu telefon. Jeden z kibiców poprosił Berto o wspólne zdjęcie. Zrobili je na tle KFC, fotografia trafiła do internetu i się zaczęło. Że to pączek, że stołuje się w fast foodach. Choć przyznaję, że Berto miał przygotowaną dietę przez klubowego kucharza, ale wiem, że nie zawsze jej przestrzegał.

Trudno było mu też z tego względu, że nie mówił w żadnym języku poza portugalskim. Kontaktował się w zasadzie tylko ze mną. Choć to ciekawe, bo jego żona jest Angielką, a on w tym języku słowa nie zna. Ale skoro mają już dwójkę dzieci, to jakoś udaje im się porozumieć. Mówiąc poważnie, Berto jest trochę niezaradny życiowo, ale jakby poświęcić mu więcej czasu, to byłby z niego duży pożytek.

Z Daniela Chima Chukwu też?

Bardzo dobry piłkarz, szkoda tej sytuacji z butami. To była jego ewidentna wina, dobrał złe korki, gdy schodził mu paznokieć i nie mógł grać już od początku swojego pobytu w Warszawie. Ten pech gdzieś się nad nim unosił. Pamiętam, jak pomylił stadiony. Dostał z klubu nowy samochód i zapytał, gdzie spotykamy się następnego dnia. Powiedziałem, że na Legii. Wiadomo, stadion, to stadion. Wpisał w nawigację i wyskoczył mu "Narodowy". Wybrał i pojechał. Pod szlabanem prosił, by go ktoś w końcu wpuścił. W Molde, gdzie wcześniej grał, jest tylko jeden stadion w mieście, może pomyślał, że w Warszawie również. Dobrze, że na Polonię nie pojechał. Ktoś mu w końcu wbił w nawigację ulicę Łazienkowską.

Kto panu najbardziej zaimponował?

Eduardo. Osobowość, klasa, doświadczenie - można się od niego uczyć długo i dużo. Chciał tu przyjść, nikt go nie zmuszał. Był jednak trochę przerażony fizycznością polskiej ekstraklasy. Grał w Anglii, na Ukrainie, wydawać by się mogło, że specyfika naszej ligi nie powinna go zaskoczyć, ale powiedział: futbol w Anglii nie polegał tylko na kopaniu po kostkach. Na pewno nie chciał nikogo obrazić, ale takie są fakty. Poza kilkoma drużynami poziom ekstraklasy jest raczej słaby.

Mówił pan na początku o Orlando Sa. Nie był to łatwy piłkarz do prowadzenia.

Wiedział, czego chce. Miał szacunek w szatni, ale to nie typ faceta, do którego się podchodzi i zaczepia klepiąc po plecach. Bo można za to w łeb dostać. Trzeba było uważać, jak się z nim rozmawia, bo mógł się obrazić. Powiedział mi kiedyś, że szybko zarobił bardzo duże pieniądze i grając w Anglii narobił wiele głupot. Żałował tego. 

W Warszawie też robił głupoty?

Bez komentarza.

Na drugiej stronie przeczytasz między innymi jak Dossa Junior reagował na rasizm w Polsce oraz jak Adam Mieszkowski straszył Michała Kucharczyka i Artura Jędrzejczyka trenerem Stanisławem Czerczesowem. 
[nextpage]Wykorzystywaliście atuty Warszawy, by przekonać zawodników, że to właśnie z Legią warto podpisać kontrakt, a nie na przykład z Lechem, czy innym klubem?

Mieliśmy swoje punkty programu przed podpisaniem umowy. I przyznaję, Pałac Kultury i Nauki, Łazienki Królewskie czy Stare Miasto robiły wrażenie na piłkarzach. A naszym specjałem było wejście z zawodnikiem na dach stadionu Legii. Widok na stolicę jest stamtąd cudowny. Dla Brazylijczyków atrakcją byłem też ja, bo mówiłem w ich języku.

Trudno jest im odnaleźć się w Polsce?

Często pytali, dlaczego ludzie w Polsce tak rzadko się uśmiechają. Z synem byliśmy w Brazylii na wakacjach i po trzech dniach wszyscy sąsiedzi mówili nam "dzień dobry". U nas czasem i po roku nie zna się ludzi z osiedla. To nie atak na Polaków, a stwierdzenie faktu, dlatego dla zawodników z Brazylii pierwsze zetknięcie z Polską może być trudne.

Na zachowanie ludzi narzekał na przykład Dossa Junior.

Dossa to świetny człowiek, ale niestety kila razy oberwało mu się za kolor skóry. Nie zapomnę sytuacji podczas jednego z meczów na Legii. Nasi kibice udawali małpy chcąc sprowokować zawodnika rywali. Dossa odwrócił się w stronę trybun, uderzył się w klatkę piersiową i krzyknął: a ja to jaki mam kolor? Wstawił się za rywalem, zaimponował mi wtedy.

Rafał Gikiewicz: W Polsce jest mnóstwo nienawiści

Pan zawsze interesował się sportem? 

Grałem w koszykówkę w Legii, ale na mecze piłkarskie zawsze chodziłem. Przez kilka lat mieszkałem w Brazylii, widziałem na żywo legendarny mecz Vasco - Flamengo na starej Maracanie, który z trybun oglądało 170 tysięcy kibiców. Chyba żadne spotkanie nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. A zaczęło się od studiowania iberystyki na Uniwersytecie Warszawskim, wtedy równolegle zajmowałem się też tłumaczeniem. Szybko zostałem rzucony na głęboką wodę, ponieważ byłem tłumaczem ministra górnictwa z Brazylii, który wizytował na Śląsku. Później do Sopotu przyjechała delegacja związkowców z Angoli, w Trójmieście spędziłem z nimi dwa tygodnie, szkoląc język po 8 godzin dziennie. Przyznam, nieźle płacili. Następnie zgłosiła się do mnie Telewizja Polska, tłumaczyłem seriale, między innymi "Niewolnicę Izaurę". Byłem też przewodnikiem głównych aktorów tej telenoweli, gdy odwiedzili Warszawę. Najmilej wspominam jednak czas spędzony w Uzbekistanie.

Dlaczego?

Mieszkałem tam półtora roku. W Samarkandzie nauczyłem się dużo chodzić. Rozkład jazdy nie wskazywał godziny, o której przyjedzie autobus, a porę, o której mógłby być. Czyli jak na tablicy było napisane 9.30, to spokojnie można było zakładać, że do 12 coś przyjedzie. W mieście jeździł trolejbus, w zasadzie częściej się palił, niż jeździł, przewody nie wytrzymywały, ciągle dochodziło do zwarcia.

Najlepsze były jednak przeboje na trasie Samarkanda - Taszkient. Uzbecy wybudowali na tym odcinku autostradę, a jako że przebiega ona przez terytorium Kazachstanu, sprzedali ją Kazachom. Żeby wjechać do tego państwa potrzebna jest wizja, a na granicy bez negocjacji ze strażnikiem się nie obędzie. To zazwyczaj żołnierz siedzący na osiołku z pepeszą w ręku. Jak mu się coś dało, to ciągnął za sznurek i podnosił szlaban. Kiedyś pogranicznik nie chciał nas przepuścić, to mój kierowca, Tadżyk, oszukał go, że wiezie ambasadora. Nie dość, że skracaliśmy sobie trasę o sto kilometrów, to po drodze, na terenie Kazachstanu, był ogromy bazar, gdzie można było kupić wszystko: od karabinu maszynowego po prezerwatywy. Ceny były tak niskie, że przywiozłem do Polski sto kilo bagażu.

Uzbekistan to wbrew pozorom bardzo bezpieczne państwo, choć żartów nie było, kiedy Samarkandę odwiedził Władimir Putin. Wszyscy mieszkańcy miasta dostali zakaz podchodzenia do okien. Nikt tego nie lekceważył, bo na dachach budynków rozstawili się snajperzy. Gdyby ktoś się wychylił, zostałby zastrzelony.

Pan przetrwał, podobnie jak w brazylijskich Fawelach. 

Od razu obalę mit: tam wcale nie jest strasznie. Ludzie żyją normalnie, są szkoły, szpitale, oczywiście to często domki z tektury, ale tamtejsza społeczność radzi sobie. Tyle że funkcjonuje po prostu na niższym poziomie.

Panu lepiej w Polsce, czy poza krajem?

Wszędzie się szybko asymiluję, po tygodniu w nowym miejscu czuję się jak u siebie. Mieszkałem w Brazylii, Portugalii, na Ukrainie. Biegle mówię po angielsku, rosyjsku, portugalsku, daje radę z hiszpańskim, włoskim, z francuskim i niemieckim, ale w Polsce mi dobrze.

Po tych wszystkich doświadczeniach trafił pan do Legii.

To był rok 2012. Powstał w klubie projekt, ramowa umowa z Fluminense. Do Legii przyjechało stamtąd trzech zawodników. Ze względu na znajomość języka miałem się nimi opiekować. Czyli przychodzić do klubu raz w tygodniu. Wyszło, że pojawiałem się kilka razy dziennie. Pomagałem w sprawach organizacyjnych, opowiadałem o Polsce, Warszawie. Tłumaczyłem.

Ile razy, chcąc chronić zawodnika, przetłumaczył pan jego słowa inaczej, niż rzeczywiście powiedział?

To już by było oszustwo, dlatego tak nie robiłem, ale gdy widziałem, że zawodnik udzielający wywiadu jest zagotowany, to starałem się mu wejść w słowo, żeby czegoś nie chlapnął. To może nie fair, ale wiem, co mogłoby mu grozić.

Czasem śmiesznie tłumaczyło się Brazylijczyków. Guilherme mówił na przykład dwie minuty, a ja potrafiłem zastąpić to jednym zdaniem po polsku. W jego kulturze popularne jest wracanie do wcześniejszego wątku kilka razy, powtórzenie tego, co już się mówiło.

Piłkarze robili panu kawały?

Pewnego dnia Michał Kucharczyk i Artur Jędrzejczyk zaczęli się ze mnie nabijać, nie wiedziałem, o co im chodzi. To było za czasów Stanisława Czerczesowa. Zrobiłem smutną minę i wyszedłem z szatni, któryś z nich rzucił jeszcze: "Patrzcie, obraził się". Wróciłem za trzy minuty i powiedziałem donośnym głosem: Kuchy i Jędza, do trenera Czerczesowa, natychmiast! Trzeba było widzieć ich miny! Roześmiane twarze spoważniały, obaj się wyprostowali i szybkim krokiem poszli w kierunku gabinetu trenera. W połowie drogi krzyknąłem: panowie, żart! Ale już się nie śmiali. Odegrałem się.

Na trzeciej stronie przeczytasz między innymi, co Stanisław Czerczesow wręczył Arielowi Borysiukowi, czy Krzysztof Mączyński dał się poznać jako kłamca i dlaczego tłumacz Legii został zwolniony z klubu po przyjściu trenera Sa Pinto. 
[nextpage]Był pan prawą ręką Czerczesowa.

Pamiętam, że raz pomylili nas w Ikei.

Jak to?

Pojechaliśmy z trenerem i jego żoną po garnki oraz talerze. W sklepie podszedł do mnie kibic Legii i poprosił o autograf. Myślał, że Czerczesow to ja. Trener śmiał się, że znalazł sobowtóra i mogę go wyręczać w różnych sprawach.

Jaki był Czerczesow?

Stanowczy, sumienny, zdyscyplinowany. Nie krzyczał, ale miał posłuch, czasem nie musiał nawet nic mówić. Wystarczyło, że zmierzył kogoś wzrokiem. Cechowało go też specyficzne poczucie humoru. Przed rozpoczęciem jednego z treningów powiedział: "Panowie, mam dwa prezenty. Jeden dla Prijovicia, który ma urodziny, drugi dostanie Ariel Borysiuk".

Chłopaki patrzą na siebie, nie wiedzą, o co chodzi, a trener z kieszeni swojej kurtki wyciąga mały toporek. - Proszę Ariel, żebyś jeszcze lepiej wycinał rywali.

Trenerowi nie należy zaprzeczać. Jego pierwsza zasada brzmi: trener ma zawsze racje. Punkt drugi: jeżeli nie ma racji, patrz punkt pierwszy. Wszystkim jednak bardzo dobrze współpracowało się ze Stasiem.

A pamięta pan pierwszą reakcję drużyny na wiadomość, że Legię będzie trenował Czerczesow?

Chłopaki trochę narzekali: "Co to będzie, przyjdzie jakiś Rosjanin, gada pewnie tylko po rosyjsku" - mówili. To wynika trochę z naszego charakteru i sposobu myślenia, ogólnego nastawienia do życia.

A wielu zawodników Legii nie grało już później tak dobrze jak u "tego" Rosjanina.

Indywidualne spotkania trenera z zawodnikami były imponujące, to świetny psycholog, dlatego potrafił wydobyć z piłkarzy coś ekstra. Na pewno potwierdzi to Igor Lewczuk. Stasiu zaprosił Igora do swojego gabinetu, kazał usiąść i zaczął się mu przyglądać. Zaczął tajemniczo: "Jak długo będziesz się oglądał na Glika w reprezentacji?" - zapytał. Igor zdębiał. - Trenerze, ale ja nie jestem w reprezentacji - odpowiedział. - Ale moim zdaniem będziesz, masz umiejętności. Doprowadzimy do tego? - zapytał Igora. Lewczuk wystrzelił w górę, widać było, że rozsadzała go energia. Powiedział krótko: "Trenerze, wchodzę w to!". Później trafił do kadry.

Sebastian Szałachowski. Igraszki z diabłem

Pan musiał czuć ekscytację przed konferencjami prasowymi z udziałem trenera.

To było show, na trenera się chodziło. Rzecznik prasowy Iza Kuś musiała dostawiać krzesełka, a podczas spotkań z innymi trenerami prosiła dziennikarzy, by z końca sali przesiedli się na początek, żeby w kamerze frekwencja wyglądała na wyższą.

Trener czasem dopytywał, czy wypada mu powiedzieć daną rzecz, ale nigdy mu niczego nie sugerowałem, nie śmiałbym. Był sobą, jego musiało być na wierzchu. Chociaż po wywiadzie z Żelisławem Żyżyńskim z Canal Plus uznał, że przesadził. Poprosił, bym zdobył numer do dziennikarza i zaprosił go na kawę. Żelisław przyjechał do klubu, panowie porozmawiali i wyjaśnili sprawę.

Trener często mówił, że dobrze mu w Polsce.

Lubił pracować z polskimi zawodnikami, potrafił ich zmotywować. Miał plan, żeby trenować Legię przez 2-3 lata, wywalczyć w tym czasie jak najwięcej pucharów, awansować z nią do Ligi Mistrzów i to kilka razy, a później przenieść się na Zachód. Któregoś dnia zapytał mnie nawet: Adam, chciałbyś zostać asystentem trenera reprezentacji Polski? Myślę, że na pewno rozważyłby propozycję pracy z kadrą Polski.

Z Besnikiem Hasim czy Romeo Jozakiem też się pan przyjaźnił?

Kilka razy byłem u trenera Hasiego w domu na kawie. Ma przesympatyczną żonę, fajne dzieci, w domu to był super facet. Ale w szatni zmieniał się o 180 stopni. Już na samym początku atmosfera była gęsta. Później Hasi zaczął wyżywać się na drużynie podczas konferencji prasowych i to go pogrążyło. Romeo Jozak też zaczął podobnie, od krytyki chłopaków po spotkaniu z Lechem. I podobnie skończył. Jak to się mówi: nie kala się własnego gniazda.

Jeżeli jesteśmy już przy konfliktach. Krzysztof Mączyński ma rację w sporze z Ricardo Sa Pinto?

Powiem tak: mnie Krzysiek nigdy nie oszukał. To dorosły facet, reprezentant Polski, czy mógł nagle zapomnieć, jak grać w piłkę? Jaki miałby powód, żeby kłamać? Mam o nim bardzo dobre zdanie, ale nie chcę się wypowiadać na ten temat, ponieważ w momencie kiedy trener Sa Pinto przyszedł do klubu, ja odszedłem.

Legia - Miedź. Sa Pinto wściekł się: Mączyński jest niespełna rozumu!

Pracę w Legii zaczyna Portugalczyk z portugalskim sztabem, który do klubu sprowadza kilku zawodników z tego kraju. Pan zna język i odchodzi. O co tu chodzi? 

Zostałem odpowiednio wynagrodzony, dostałem karnet do końca sezonu na trybunę silver, nie mogę powiedzieć złego słowa o klubie. Na zakończenie przeprowadziliśmy bardzo fajną rozmowę, ale doszliśmy do wniosku, że się rozstaniemy.

A domyśla się pan, dlaczego tak się stało?

Może za dobrze znam język i bym coś zrozumiał?[b]

[/b]

Źródło artykułu: