Licencyjny cyrk wokół łodzian trwał kilka tygodni. Pierwsza decyzja odmowna została potwierdzona w instancji odwoławczej, ale kilku dobrych wujków z Polskiego Związku Piłki Nożnej, z zarządem i prezesem Grzegorzem Lato na czele, zapłakało nad losem ŁKS i zrobiło wszystko, by dać mu jeszcze jedną szansę. Na szczęście komisja nie ugięła się pod presją "góry" i podtrzymała decyzję o odebraniu łódzkiemu klubowi uprawnień do gry w ekstraklasie.
Prawda jest taka, że przy al. Unii robili wszystko, by przeżyć gorycz degradacji przy zielonym stoliku. Nieudolnie zarządzana spółka, targanami niekończącymi się kłopotami finansowymi, ośmieszała rozgrywki ekstraklasy. Na przestrzeni czasu nie zrobiono nic, by ten stan zmienić. Do dziś niektórzy pamiętają obrazki sprzed kilku lat, gdy po wyłączeniu ciepłej wody w siedzibie klubu, piłkarze w klapkach i z ręcznikami na ramieniu maszerowali przez ulicę, by wykąpać się w miejscach, gdzie było to możliwe.
By nie opierać się tylko na przeszłości, można przytoczyć zachowanie prezesa Romana Gałuszki, który nie dość, że spóźnił się na posiedzenie komisji odwoławczej, to gdy już na nie przybył, snuł wizje, jakoby kłopoty finansowe ŁKS miały zostać zażegnane... dzięki wypuszczeniu na rynek napoju energetycznego. Ciekawe tylko, ile trzeba by sprzedać puszek tego napoju, by rozwiązać problemy klubu z al. Unii.
Na niejednych spadek podziałał otrzeźwiająco. Wypada mieć nadzieję, że w Łodzi będzie podobnie, bo któż chciałby oglądać w ekstraklasie zrujnowane stadiony i stale czytać o strajkach, zaległościach finansowych i innych pogarszających wizerunek ligi zdarzeniach? Odpowiedzi na to pytanie łatwo się domyślić. Niech więc w elicie grają ci, których na to stać.