W otchłaniach internetu można znaleźć takie wideo nagrane przez włoską telewizję - odchodzący z Interu Mediolan Jose Mourinho jest żegnany przez piłkarzy Nerazzurrich. Jeden z nich, Marco Materazzi, twardy i bezwzględny obrońca, rzuca mu się na szyję i płacze.
Wówczas, w 2010 roku, Jose Mourinho był na absolutnym topie. Właśnie zdobył z Interem mistrzostwo Włoch, Puchar Włoch i wygrał Ligę Mistrzów. W Lombardii wyżej od niego był tylko Pan Bóg. I był to ostatni taki moment w jego dotychczasowej karierze.
Minęło osiem lat i Portugalczyk jest bardzo nisko. Jego metody się wyczerpały - tak chyba trzeba nazwać zwolnienie go z Manchesteru United jeszcze w trakcie rundy jesiennej. Pod jego wodzą drużyna zanotowała najgorszą rundę w Premier League od 28 lat.
Mourinho, wielki "The Special One" odchodzi w niesławie, skonfliktowany z piłkarzami, nierozumiany przez kibiców, wchodzący w kolejne wojny z dziennikarzami. To ostatnie zawsze było znakiem szczególnym jego pracy. Jego fani przekonywali - bierze na siebie presję, to wszystko jest przemyślane.
Jego praca na Old Trafford pokazała jednak, że Portugalczyk powoli traci kontakt z rzeczywistością i nie potrafi iść do przodu. Jego metody już nie działają na piłkarzy. Budowanie twierdzy z klubu to droga na krótką metę. Nic dobrego nie mogło też przynieść publiczne krytykowanie swoich zawodników - jego odejście kilku graczy na pewno przyjęło z ulgą.
Bo Manchester United na pewno nie ma drużyny, której przystoi mieć 19 punktów straty do lidera. Paul Pogba może nie jest wart 100 mln euro, Luke Shaw nie jest najlepszym lewym obrońcą na świecie a Alexis Sanchez nigdy nie był gwiazdą z najwyższego topu. Ale tę drużynę stać na pewno na więcej, niż tak bezstylową i siermiężną grę, jak przez ostatnie miesiące.
Powoli upada mit Jose Mourinho. Manchester United jest jego trzecim kolejnym klubem, z którego jest żegnany bez wielkich czułości. W Realu pozostawił po sobie wprawdzie mistrzostwo kraju, ale przy okazji doprowadził do odejścia z klubu legendę, jaką był, jest i będzie Iker Casillas. Przy okazji zepsuł na lata atmosferę El Clasico.
Później sprawił, że pogoniono go nawet z "kościoła", gdzie miał najwięcej wyznawców. Na Stamford Bridge miał jeden świetny sezon - w 2015 znów doprowadził The Blues do mistrzostwa. Jednak zaledwie cztery miesiące później, tylko w sobie znany sposób, zraził do siebie szatnię i Romana Abramowicza. I musiał podpisywać swoje zwolnienie.
W ciągu trzech lat na Old Trafford wydał na nowych piłkarzy 450 (!) milionów euro, co kilka miesięcy narzekając na brak odpowiednich wzmocnień. Efekty? Były. Triumf w Lidze Europy, Puchar Ligi Angielskiej, Puchar Anglii, wygrana Tarcza Wspólnoty. To jednak były tylko puchary pocieszenia, tym bardziej dla tak ambitnego człowieka, jakiego sam zgrywał.
On sam się miotał, wchodził w kolejne konflikty. Nawet przychylni mu dziennikarze zaobserwowali, że Portugalczyk się mentalnie postarzał i coraz więcej w nim jadu, a coraz mniej pasji i radości. Wyglądało, jakby Mourinho stał się karykaturą własnego siebie.
"The Special One" ma dopiero 55 lat i przed sobą wiele lat pracy. W obecnej sytuacji każdy poważny klub zastanowi się jednak trzy razy, zanim zadzwoni do jego agenta. Bo trudniej posprzątać po nim bałagan, niż osiągnąć bez niego sukces.
ZOBACZ WIDEO: "Piłka z góry". Ajax rewelacją Ligi Mistrzów. "Nie muszą sprzedawać, ale..."