Pierwsza wygrana Lecha Poznań pod wodzą Adama Nawałki!

PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: piłkarz Lecha Poznań Robert Gumny (przód) i Mateusz Cholewiak (tył) ze Śląska Wrocław
PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: piłkarz Lecha Poznań Robert Gumny (przód) i Mateusz Cholewiak (tył) ze Śląska Wrocław

Niemiłosierne męki przeżywał Lech w meczu ze Śląskiem Wrocław. Wygrał jednak 2:0 dzięki bramkom w ostatnim kwadransie. To pierwszy triumf poznaniaków pod wodzą Adama Nawałki.

Futbol dla koneserów - tak wytrawni prześmiewcy określiliby to, co zafundowały kibicom obie drużyny w pierwszej połowie. Przed spotkaniem kibice Kolejorza wraz z klubem uczcili nadchodzącą 100. rocznicę wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Piłkarze chyba nie chcieli zaburzać tego święta i przed przerwą nie pokazali w zasadzie nic godnego uwagi.

Dotyczy to zwłaszcza Śląska, bo Lech, a właściwie Christian Gytkjaer tuż przed zejściem do szatni się przebudził i najpierw minimalnie chybił strzałem głową, a potem nieznacznie spudłował uderzeniem z dystansu.

Grę wrocławian lepiej przemilczeć, a najlepiej spuentował ją Marcin Robak, który rozgrywał ciekawie zapowiadającą się kontrę czterech na trzech, po czym zepsuł ją beznadziejnym podaniem. Gwizdy pojawiły się nawet w sektorach zajmowanych przez kibiców Kolejorza, którzy mieli chyba dość tego marnej jakości widowiska.

Po przerwie było tylko trochę lepiej - głównie pod tym względem, że wreszcie mieli co robić bramkarze. W Lechu najaktywniejszy wciąż był Gytkjaer, jednak brakowało mu skuteczności i dwa razy przegrywał pojedynki z Jakubem Słowikiem, który dość czujnie bronił jego uderzenia.

ZOBACZ WIDEO Serie A: Błysk Milika na wagę trzech punktów. Piękny gol Polaka [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Adam Nawałka nie chciał tracić czasu i robił zmiany, lecz te nic nie wniosły. Tymoteusz Klupś był praktycznie niewidoczny, zaś Mihai Radut został zapamiętany głównie z tego, że w jednej z akcji przed polem karnym "podpalił się" i strzelił mniej więcej 5 metrów obok słupka. "Brawa za decyzję" - krzyknąłby w tym momencie klasyk. Wówczas byłaby to szydera, ale w 76. minucie już w pełni uzasadniona pochwała. To był błysk geniuszu w meczu, którego nie dało się oglądać. Joao Amaral opanował piłkę na 25. metrze i zdecydował na mocne uderzenie. Wyszło idealnie, piłka poleciała przy dalszym słupku i Słowik skapitulował.

Piłkarzom Kolejorza kamień spadł z serca. Szło im jak po grudzie, mimo to wreszcie mieli w garści satysfakcjonujący wynik. To było zasłużone prowadzenie, bo oni przynajmniej chcieli wygrać, a Śląskowi zależało tylko na dotrwaniu z rezultatem bezbramkowym do ostatniego gwizdka. Po upływie doliczonego czasu (powodem było zadymienie boiska racami) Gytkjaer wykorzystał jeszcze sytuację sam na sam ze Słowikiem i przypieczętował sukces swojego zespołu.

Lech zwyciężył w piątek 2:0 i dokonał przełomu. Nie stracił gola w spotkaniu ligowym po raz pierwszy od 12 sierpnia i starcia 4. kolejki z Zagłębiem Sosnowiec (4:0). Teraz gromadzi 27 pkt. i zajmuje 6. miejsce w tabeli. Wrocławianie natomiast mają tylko jedno "oczko" przewagi nad strefą spadkową.

Lech Poznań - Śląsk Wrocław 2:0 (1:0)
1:0 - Joao Amaral 76'
2:0 - Christian Gytkjaer 90+9'

Składy:

Lech Poznań: Jasmin Burić - Robert Gumny, Rafał Janicki, Nikola Vujadinović, Wołodymyr Kostewycz, Maciej Makuszewski (56' Tymoteusz Klupś), Łukasz Trałka, Pedro Tiba, Kamil Jóźwiak (60' Mihai Radut), Joao Amaral (90+1' Thomas Rogne), Christian Gytkjaer.

Śląsk Wrocław: Jakub Słowik - Łukasz Broź, Mariusz Pawelec, Wojciech Golla, Dorde Cotra, Mateusz Cholewiak, Igors Tarasovs, Mateusz Radecki, Michał Chrapek (78' Daniel Szczepan), Damian Gąska, Marcin Robak.

Żółte kartki: Maciej Makuszewski, Łukasz Trałka, Joao Amaral (Lech Poznań) oraz Wojciech Golla, Michał Chrapek, Jakub Słowik (Śląsk Wrocław).

Sędzia: Bartosz Frankowski (Toruń).

Widzów: 12 545.

Źródło artykułu: