Grał w Eredivisie, chociaż walczył, żeby normalnie chodzić. Modlił się do Boga i obiecał, że się odwdzięczy

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Mateusz Prus wspólnie kolędujący na oddziale w szpitalu
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Mateusz Prus wspólnie kolędujący na oddziale w szpitalu

- W najgorszych momentach, podczas rehabilitacji, powiedziałem Bogu, że jeśli mi się uda wyjść z tego to będę próbował coś dać od siebie - mówi Mateusz Prus ze stowarzyszenia "Dawcy Uśmiechu - Smile Donors" oraz piłkarz Świtu Nowy Dwór Mazowiecki.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Prus walczył oto, żeby normalnie chodzić. O profesjonalnym graniu nawet nie było mowy. W najtrudniejszych momentach obiecywał Bogu, że jeśli z tego wyjdzie, to będzie pomagał innym. Słowa dotrzymał. Później, w Rodzie Kerkrade, zadebiutował w Eredivisie. Od 10 lat działa charytatywnie, a od ponad trzech wraz z dwójką przyjaciół prowadzi stowarzyszenie "Dawcy Uśmiechu - Smile Donors". Żałuje tylko jednego: że nie może jeszcze więcej pomóc, chociaż za pieniądze przekazane innym osobom mógłby kupić bardzo dobry samochód. Kiedyś grał w Holandii, dzisiaj w III-ligowym Świcie Nowy Dwór Mazowiecki, a do tego jest studentem ekonomii.

Bartosz Zimkowski, WP SportoweFakty: Duża jest "konkurencja" wśród fundacji?

Mateusz Prus, piłkarz Świtu Nowy Dwór Mazowiecki, stowarzyszenie "Dawcy Uśmiechu - Smile Donors": My działamy całkiem inaczej. Fundacja ma swoje struktury, zarobki, odciąga jakiś procent od wpływów. Mieliśmy kiedyś parę zgrzytów, jak wchodziliśmy w rejon, w którym działały inne stowarzyszenia oraz fundacje. Kończyło się tak, że próbowano nas jakoś zdyskredytować, ale na nas nikt nic nie ma. Nikt nie może nam nic zarzucić. My działamy, nazwę to, spontanicznie. To jest odruch, impuls i robimy często coś, czym fundacje się nie zajmują. Mam na myśli wolontariaty w szpitalach w Zamościu, które prowadzimy z Centrum Wolontariatu. Tam mało kto chce wejść. Z tego nie ma żadnego zysku, a trzeba włożyć dużo czasu. Nikt nie może nam zarzucić prób "pokazania się", bo 6 lat działaliśmy po cichu w strukturach innych organizacji charytatywnych nie rozgłaszając tego nigdzie. Dopiero brak pomocy zza zagranicy zmusił nas do pokazania się szerszej publice.

Wolontariat jest trudny emocjonalnie?

Nieładnie powiem, ale kiedyś było trudniej. To było coś zaskakującego, trzeba było przekroczyć pewną barierę, lecz kiedy już się to zrobiło, to efekt sprawiał, że czuło się wielką satysfakcję. Mam wrażenie, że po wielu latach pomocy jest trochę inaczej. Nie mówię, że nie ma emocji, bo one zawsze są, lecz chyba nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Mimo młodego wieku [28 lat - przyp.red.] sporo widziałem przy okazji różnych akcji. Nie podchodzę już tak emocjonalnie do wielu rzeczy, ale są od nas osoby, które pierwszy raz uczestnicząc w Wigilii z ludźmi, którzy umierają, to widać po nich, że potrzebują kilka dni, aby dojść do siebie. Dopiero po tym jak sobie wszystko przemyślą są szczęśliwe, że mogły w tym uczestniczyć i święta nabrały dla nich sensu.

O czym rozmawiać z osobą, która umiera?

Właściwie o wszystkim. Stałymi tematami są pogoda oraz o tym "jak to kiedyś było".

Bardziej się słucha czy mówi?

Zależy. Mamy dwa rodzaje ludzi. Z jednymi ciężko się rozmawia, bo nie są nawet w stanie pozbierać myśli przez to, że może są w trudniejszym momencie choroby. To są "wampiry energetyczne". Po rozmowie z taką osobą nie wiem którędy prosto. Są też takie osoby, dzięki którym barwy jeszcze bardziej się wyostrzają. Małe gesty zaczynają mieć olbrzymie znaczenie. Dużo mówi się o Bogu. Fajnie, kiedy osoba jest wierząca, bo wtedy można wówczas o tym porozmawiać.

Skąd w ogóle pomysł założenia stowarzyszenia i pomocy charytatywnej?

Oczywiście z piłki, jak wszystko co dobre. Paradoksalnie, bo piłka bardzo mnie zmęczyła. W pewnym momencie byłem w bardzo ciężkiej sytuacji. Sprawa rozgrywała się oto czy ja będę mógł normalnie chodzić, a nie, żeby grać w piłkę. Były ogromne długi, a sprawa była niejasna i potrzebna była kolejna operacja. Wyszedłem z czegoś z czego ciężko było wyjść. Mało tego, dwa lata później spełniłem swoje marzenia. Była stosunkowo niewielka szansa do powrotu na profesjonalny poziom. W najgorszych momentach podczas rehabilitacji powiedziałem Bogu, że jeśli mi się uda wyjść z tego to będę próbował coś dać od siebie. Później spotkałem na swojej drodze osoby, które myślą podobnie. Mamy trzyosobowy zespół: ja, Małgosia Ostasz i Kamil Tomczyszyn. Każda coś wnosi, ale wszyscy mamy jedną zasadę: kompletna bezinteresowność. Jeżeli ktoś nam pomaga finansowo to nie może liczyć na to, że wykorzystamy 90 proc. z tych środków tylko 110 proc., bo i tak często dokładamy swoje prywatne pieniądze.

Dużo trzeba dokładać?

Każdy z nas robi to w miarę możliwości. Natomiast zawsze jak się widzi i chce się zrobić coś dobrze, i wie, że każda kolejna złotówka może spotęgować ten efekt, to nie zastanawiamy się. Tak naprawdę, gdybym policzył, ile w ten sposób dołożyłem w przeciągu ostatnich lat, to wyszłaby bardzo duża kwota. Ale o tym się nawet nie myśli. Co więcej, po czasie widzi się, że działania były potrzebne i wręcz żałuje się, że nie mogło się dołożyć jeszcze więcej. Tak to działa.

Stowarzyszenie działa ponad trzy lata. Łatwiej jest teraz zdobywać fundusze na akcje charytatywne?

W pewnych kręgach jest coraz łatwiej, ale tylko w nich. Jeśli chcemy wychodzić dalej to jest trudniej. Było łatwiej, kiedy byłem zawodnikiem. Inaczej... kiedy miałem przygodę z piłką i byłem osobą, która mogła wpływać na większą liczbę osób. Nie mówię o masach, bo na nie wpływają gwiazdy. Wtedy głos był bardziej słyszalny. Teraz jest to trochę zduszony krzyk. Raz się uda, raz ktoś pomoże, raz ktoś doceni, raz ktoś sobie przypomni. Natomiast jest troszeczkę trudniej. Kiedyś zza granicy płynęło więcej kapitału i mogliśmy tym dysponować. Teraz musimy, mówiąc nieładnie, wyszarpywać się i liczyć na osoby trzecie. Na szczęście z pomocą przychodzą  chociażby społeczność Akademii Leona Koźmińskiego, Zamojskie Centrum Wolontariatu czy inne instytucje.

Jaka była ostatnia akcja charytatywna?

W minioną sobotę dwa domy dziecka, około 30 osób, z rejonu Zamojszczyzny przyjechały do Warszawy, dzięki pieniądzom zebranym na uczelni. Bardzo mi pomaga Aneta Małkowska z Akademii Leona Koźmińskiego i wiele innych osób, których nie sposób tu wszystkich wymienić. Mieliśmy trochę sponsorów. To była całodzienna wycieczka z wieloma atrakcjami, a na wieczorem byliśmy na meczu Legii Warszawa. Wyszło fantastycznie. Podobną akcję robiliśmy w czerwcu, kiedy grała reprezentacja Polski.

Teraz jest najgorętszy okres w całym roku?

Tak. Będziemy np. w domu dziecka organizować wigilię. Sami nas poprosili, czy moglibyśmy przyjechać z prezentami przebrani za mikołajów. My nie działamy na zasadzie: dajemy prezenty i uciekamy. Nie, my dajemy prezenty i wspólnie spędzamy ten dzień. Będzie oczywiście wigilia na oddziałach, gdzie nasza "dawczyni uśmiechu" Gosia prowadzi permanentny wolontariat. Do tego dochodzi kolędowanie, a 26 grudnia turniej charytatywny dla dziecka z białaczką. Jest w ciężkim stanie. Zbieramy pieniądze na leczenie, a także szukamy dawcy. Ten turniej organizujemy co rok. Jeżeli ktoś chciałby pomóc będziemy bardzo wdzięczni. Na naszym fanpage'u na Facebooku można wszystkiego się dowiedzieć. Zapraszam na turniej w hali OSIR Zamość o godzinie 16 00. Wstęp bezpłatny.

Zbieramy koszulki i mamy piłkarzy, którzy zawsze nam pomagają. To m.in., przyjaciel i osoba pochodząca z Zamościa, Przemek Tytoń, Michał Efir, Paweł Kieszek, kapitan FC Porto Danilo Pereira. Są też Grzesiek Sandomierski, Tomek Kupisz, który załatwił koszulki m.in. Mariusza Stępińskiego czy Thiago Cionka. Są w drodze koszulki Łukasza Teodorczyka, Mateusza Klicha, Wojtka Szczęsnego. Filip Starzyński wysłał swoją oraz Jakuba Maresa. Praktycznie cała Ekstraklasa pomaga, także wielu trenerów. Bardzo chciałbym wymienić wszystkich, ale nie da się i mam nadzieję, że się nikt za to nie obrazi. Niesamowicie i uparcie wierzę w ludzi. Zawsze można na nich liczyć. To jest taki mój motor napędowy.

ZOBACZ WIDEO "Piłka z góry". Michał Kołodziejczyk: Trener Brzęczek nie minął się z dyplomacją na korytarzu

Dużo pieniędzy trzeba zebrać?

My to robimy w niezbyt zamożnym Zamościu. W tamtym roku udało się zebrać w jeden wieczór około 35 tys. złotych. Liczymy na kilkadziesiąt tysięcy w tym roku. Pieniędzy sporo potrzeba, bo to jest leczenie, rehabilitacja.

Wigilię spędza pan poza domem?

Tak, będziemy np. w domu dziecka organizować Wigilię również ze społecznością mojej uczelni, a uroczysta Wigilia w szpitalu wraz z wolontariuszami na ciężkich oddziałach palaitywnym oraz geriatrycznym i dodatkowo na pediatrii. Zbieramy muzyków, śpiewaków, aby móc wspólnie śpiewać kolędy. Taką ekipą kolędujemy przez kilka godzin. Później pakujemy upominki, poczęstunek, a ponad wszystko worek nadziei. Do własnego domu wrócę pewnie bardzo, bardzo późno.

Piłkarz, student, działalność charytatywna. Kiedy obca osoba zapytałaby pana, czym się pan w życiu zajmuje, o czym najpierw odpowiedziałby pan?

Dobre pytanie. W sumie sam do końca nie wiem, jak odpowiedzieć na nie. Zwykle, jak zaczynam się jakoś definiować, to życie zaczyna weryfikować, że wcale nie jestem tą osobą, którą myślę, że jestem. Nawet jak mam jakieś plany, to i tak często wychodzi zupełnie inaczej niż myślałem, że będzie. Z reguły i tak jeszcze lepiej. Nie chciałbym siebie nazywać piłkarzem, co najwyżej kopaczem. Co w piłce miałem zrobić, to już zrobiłem. Spełniłem swoje marzenia. Więcej już pewnie nie osiągnę. Możliwe, że jestem studentem lub kimś kto stara się widzieć lepszy świat wokół siebie. Naprawdę nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie.

Komentarze (0)