Węgier zjawił się w Krakowie w marcu 1921 roku, tuż przed startem drugiej edycji nieligowych mistrzostw Polski. W pierwszej, zaplanowanej na rok 1920, mistrza nie udało się wyłonić, bo rozegranie fazy finałowej uniemożliwił wybuch wojny polsko-bolszewickiej. Murowanym faworytem do zdobycia pierwszego w historii tytułu mistrza kraju była Cracovia, ale władze krakowskiego klubu nie pozostawiły nic przypadkowi i powierzyły drużynę trenerowi pochodzącemu z lepiej rozwiniętego pod względem piłkarskim kraju. Piłkarze Pasów, na czele z Józefem Kałużą, słynęli z wirtuozerii, a Imre Pozsonyi narzucił im dyscyplinę, wcisnął w ramy taktyczne, nie pozbawiając przy tym radości z gry w piłkę. W ten sposób Węgier stworzył jeden z najlepszych zespołów w historii polskiej piłki.
Palcem po blacie
Pozsonyi pasował do Cracovii, której piłkarze uwielbiali operować piłką, ale cierpieli na tzw. "chorobą wiedeńską", jak prasa określała wtedy styl gry polegający na wymianie podań i zabawie z rywalem, zapominając o tym, co w futbolu jest najważniejsze, czyli o strzelaniu goli. "Położył nacisk na kondycję fizyczną i na taktykę. Mówiono, że Cracovię postawił na kółkach, bo kazał nam biegać wkoło boiska" - wspominał w swojej książce "Gole, faule i ofsajdy" Stanisław Mielech. "Był znakomitym gimnastykiem i teoretykiem, znawcą stylu szkockiego, którego zawiłość umiał bardzo przystępnie tłumaczyć. Robił to nie na boisku, lecz w kawiarni Bizanca. Maczając palce w piwie, wykreślał nam na blacie stolika pozycje zawodników i wyjaśniał, jak w danej pozycji należy zagrać, jak się ustawić, jak uwolnić od przeciwnika itp. Była to wspaniała szkoła taktyki" - pisał Mielech.
Węgier jest uznawany za współtwórcę "krakowskiej piłki", którą wzniósł na wyższy poziom. Prowadząc Cracovię, dokonał syntezy dwóch dominujących wówczas w Europie stylów: szkockiego i angielskiego. Tak pisał o swojej wizji futbolu w felietonie dla "Przeglądu Sportowego" (nr 2, 28.05.1921, pisownia oryginalna):
"Dwie dobre, a odmienne od siebie, metody gry szczególniej są rozpowszechnione wśród najpierwszych klubów footballowych europejskich: jedna to metoda gry uprawiana przez mistrzowską drużynę Szkocji Celticu, drugą, angielską, można by też nazwać metodą Sunderlandu. Szkoci hołdują systemowi krótkiego, niezbyt prędkiego, ale zato nader dokładnego podawania (passingu) pomiędzy poszczególnymi graczami drużyny (n.p. pomiędzy lewym skrzydłowym, lewym łącznikiem i lewym pomocnikiem, tworzącym w tym przypadku tak zwany trójkąt kombinacyjny).
ZOBACZ WIDEO Dwa gole Ronaldo ratują Juventus! Drugi gol to majstersztyk [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Anglicy natomiast rozciągają grę na całej szerokości linii ataku, kładąc przytem główny nacisk na szybkość kombinacji i na możliwie intezywne zużytkowanie obu skrzydłowych. Stąd to też pochodzi, że szkoccy footballiści odznaczają się głównie wyrafinowaną techniką w połączeniu ze sztuką precyzyjnego podawania piłki, podczas gdy Anglicy posiadający również znakomitą technikę piłki, nie tak dokładni może w podawaniu, górują nad Szkotami szybkością gry (tempem), a często przeto i skutecznością przeprowadzanych kombinacyj.
Oba wymienione sposoby grania przyjąłem tu za podstawę mych wywodów o taktyce footballowej, sądzę jednak, że połączenie ich razem, t.j. tempo błyskawiczne Anglików wraz z dokładnym, przyziemnym podawaniem Szkotów jeszcze lepiej prowadzi do celu, niż każda z tych metod z osobna. Chciałbym na koniec jeszcze zaznaczyć, że jestem również zdecydowanym zwolennikiem zupełnego wykluczenia wózkowania (dribblingu) z repertuaru gry footballowej".
Pozsonyi przekonał do swoich metod piłkarzy Cracovii, choć ci początkowo nie patrzyli na niego ufnie. Dopiero, gdy okazało się, że za Węgrem stoi całkiem bogata przeszłość piłkarska, zawodnicy przeszli na jego stronę. "Piłki sam nie kopał. Wyszperaliśmy jednak, że grał w reprezentacji Węgier na pozycji środkowego pomocnika i to uratowało jego opinię w naszych oczach" - wspominał Mielech. Mieli w końcu do czynienia z byłym zawodnikiem MVE i MTK Budapeszt oraz reprezentacji Węgier. W 1904 roku Pozsonyi zdobył z MTK mistrzostwo kraju, a później był kapitanem tego najlepszego wówczas zespołu na Węgrzech. W 1902 roku natomiast wziął wziął udział w pierwszym meczu reprezentacji Węgier - był najmłodszym członkiem drużyny.
Imre wyprzedził swoją epokę nie tylko pod względem przygotowania drużyny taktycznie i fizycznie. Przykładał także wagę do stałych fragmentów gry, co w futbolu lat 20. ubiegłego wieku było myśleniem rewolucyjnym.
"Cracovia szybko opanowała kilka wariantów rozgrywania kornerów i zagrań ze stojącej piłki po faulach rywali, toteż miała w starciach z polskimi drużynami prawdziwego asa w rękawie. Piłkarze Pasów grali szybko i technicznie (połaczenie metody angielskiej ze szkocką - przyp. red.), dlatego przeciwnicy za nimi nie nadążali, często ratując się faulami. Wtedy gracze węgierskiego szkoleniowca umawiali się na rozegranie ustalonego wariantu i najczęściej padał gol" - czytamy w "Cracovia znaczy Kraków" Tomasza Gawędzkiego. W legendarnym, wygranym 10:1, co jest niepobitym do dziś rekordem klubu, wyjazdowym spotkaniu z Jutrzenką Pasy aż pięć bramek zdobyły po stałych fragmentach gry.
Pierwszy zgrzyt
Cracovia sunęła w krakowskich eliminacjach do mistrzostw Polski jak walec. Krakowscy dziennikarze początkowo uwielbiali trenera, który okiełznał pasiaste gwiazdy, ale po kilku miesiącach sam Pozsonyi poczuł się w Krakowie zbyt pewnie. Zajął się cateringiem na stadionie i przejął pieczę nad czymś, co dziś nazwalibyśmy prawami do wizerunku. W sierpniu 1921 roku "Tygodnik Sportowy" zarzucił mu, że działa na niekorzyść środowiska, rządząc niepodzielnie na stadionie Cracovii - tak w szatni i na boisku, jak i na trybunach (pisownia oryginalna).
"Ekstratury p. Pozszony'ego
Trener Cracovii p. Pozszony stracił od pewnego czasu równowagę. Nerwowość jego udzieliła się drużynie i temu należy przypisywać głównie widoczne obniżenie poziomu gry Cracovii. P. Pozsony jest trenerem footballowym i zadaniem jego jest ćwiczyć i uczyć gry w piłkę w nożną. Atoli nadprogramowo zajmuje się on wydawaniem programów matchowych oraz bufetem, czego nikt mu zabronić nie może i w czem mu powodzenia napewno każdy życzy. p. Pozsony jest jednak bardzo przedsiębiorczym człowiekiem i sprytnym kupcem i tam, gdzie on chce i robi interesa, uzurpuje sobie monopol i nie pozwala nikomu przeszkadzać" - czytamy.
"Tygodnik Sportowy zdejmował i zdejmuje stale na wszystkich zawodach druzyny, szczególnie zagraniczne oraz momenty z matchów. Cóż kiedy programy p. Pozsony'ego zawierają fotografie tychże drużyn, więc jakiem prawem prasa sportowa ma je również posiadać. (...) Jeśli Tygodnik Sportowy np. ma własnego zaangażowanego fotografa i pragnie sam zdjęcia dokonać, to tego mu nie wolno, bo sprowadzona przez Cracovię drużyna zagraniczna, a szczególnie węgierska, jest w Krakowie nieograniczoną własnością p. Pozsony'ego.
(...)
Piętnujemy publicznie ten fakt nietolerancyi i ciemnoty geszefciarskiej i spodziewamy się, iż Zarząd Klubu Cracovia, znanego ze swoich zasług dla rozwoju sportu w naszem państwie, nie pozwoli swemu trenerowi na przekraczanie zakresu jego kompetencji i zwróci mu uwagę, aby bardziej dbał o drużynę mu powierzoną, a nie mieszał się w nieswoje sprawy i to takie, które przynoszą ogółowi sportowemu pożytek, a nikomu najmniejszej szkody nie wyrządzają” - pisał "Tygodnik Sportowy".
Na interesy Pozsonyi'ego przymknięto jednak oko, bo Cracovia grała najlepszy futbol w Polsce, co potwierdziła w następnych tygodniach. Dwa dni po tej publikacji ruszył bowiem turniej finałowy o mistrzostwo Polski, w którym Cracovia wygrała siedem z ośmiu meczów i w znakomitym stylu sięgnęła po tytuł. Pasy zdobyły mistrzostwo, nie ponosząc ani jednej porażki w całym sezonie - wyczyn ten powtórzył dopiero 75 lat później Widzew Łódź Franciszka Smudy.
"Żadna z drużyn krajowych nie dorównuje jej pod względem techniki, kombinacji i systemu gry. (…) Cracovia zdobyła w tym roku mistrzostwo Polski i tem się przynajmniej poszczycić możemy, gdyż wiemy, że Cracovia nam wstydu nie zrobi. Tytuł mistrza słusznie jej się należy, a na matchu z Pogonią zadokumentowała, że jest drużyną pierwszo klasową w znaczeniu międzynarodowym. Każdy bezstronny widz, któremu na rozwoju sportu polskiego zależy, radował się, że mamy w Polsce drużynę o tak wysokiej klasie.
Cracovia - mistrz, słowa: Cracovia, mistrz i zwycięzca splotły się już w jedno pojęcie, które słusznie należy się sympatycznej drużynie biało-czerwonych. Posiadając styl gry, tworząc odrębną dla siebie klasę w Polsce i utrzymując się przez rok cały mniej więcej w tej samej formie, potrafiła Cracovia pobić wszystkie drużyny" - pisał "Przegląd Sportowy".
Jo reggelt. Witaj, Europo!
Pozsonyi nie tylko zrobił z Cracovii drużynę, która nie miała sobie równych w kraju (za jego kadencji Pasy nie przegrały żadnego meczu przed własną publicznością!), ale też uczynił z niej zespół eksportowy. Pasy były jak Harlem Globetrotters dla innych klubów w kraju. "O mecze ze świetną jedenastką Kałuży dobijają się drużyny z całej Polski, przychodzą zaproszenia z zagranicy. (…) Nasza drużyna piłkarska była ambasadorem sportu polskiego" - czytamy w monografii wydanej z okazji 60-lecia Cracovii.
[nextpage]Europejskie puchary miały zostać powołane do życia dopiero trzy dekady później, ale kluby organizowały między sobą spotkania towarzyskie, które towarzyskimi były tylko z nazwy - gra toczyła się o miano najlepszej w regionie. Węgier już po kilku tygodniach pracy w Cracovii sprowadził do Krakowa z Budapesztu Kijpest (1:0, 2:4) i Ujpest (2:1), z którymi jego zespół rywalizował jak równy z równym. Natomiast w październiku 1921 roku udało mu się zaaranżować w Budapeszcie spotkania z Ferencvarosem i MTK. Zwłaszcza ten drugi mecz miał dać odpowiedź na pytanie o faktyczną siłę Pasów. MTK był ówczesnym mistrzem Węgier, które uchodziły za stolicę kontynentalnego futbolu, i miał w składzie ośmiu reprezentantów Węgier. Cracovia sprawiła niespodziankę i zremisowała z faworyzowanym rywalem 0:0 - MTK nie wygrał u siebie z zagranicznym rywalem po raz pierwszy od trzech lat. Pasy zrobiły w Budapeszcie furorę.
"Publiczność zebrana w liczbie ponad 10 tysięcy sprawiła Cracovii po matchu burzliwą i długotrwałą owację za tak piękną grę. (…) Wynikami powyższymi zdobyła sobie Cracovia sławę europejską i zaprezentowała godnie polski sport za granicą" - pisał "Tygodnik Sportowy".
"Po zawodach publiczność zaniosła Mielecha i Synowca do szatni, wszystkich graczy ściskano, klepano po plecach i głowie, całowano, a to wszystko wśród nieustających okrzyków na cześć Polaków" - relacjonował wysłannik "Przeglądu Sportowego", dodając: "Uzyskano wynik nierozstrzygnięty, i to zupełnie zasłużony, na gruncie budapesztańskim z MTK, chlubą Węgrów, drużyną o klasie kontynentalnej, która w ciągu trzech lat pokonała w Budapeszcie wszystkie drużyny zagraniczne. (…) Sukces Cracovii jest nie tylko tryumfem tego klubu, największym od początku jego istnienia, lecz także tryumfem polskiego sportu footballowego" (pisownia oryginalna).
Akuszer reprezentacji
Prorocze były to słowa, bowiem właśnie dzięki znakomitej postawie Pasów w Budapeszcie, Węgrzy zgodzili się zmierzyć z reprezentacją Polski w jej pierwszym oficjalnym meczu. Decyzję o rozegraniu spotkania z Polakami węgierska federacja (MLS) uzależniała bowiem od tego, jak Cracovia zaprezentuje się w starciu z MTK.
"Sport Hirlap" pisał, że MLS nie traktował poważnie propozycji PZPN w sprawie rozegrania meczu międzypaństwowego: "Nad tą propozycją przeszła Rada szybko do porządku dziennego, ponieważ sądzono, że polski sport nie stoi jeszcze tak wysoko, żeby z nim poważnie liczyć się można. Nazajutrz grała Cracovia z FTC, a dzień później z MTK. Te dwie gry zmieniły gruntowe mniemanie Rady o polskim sporcie, przekonano się bowiem, że Cracovia nie jest przeciwnikiem, którego by można było lekceważyć. ten sposób Polacy jednym zachodem wzbudzili respekt Węgrów".
Mecz został zaplanowany na 18 grudnia 1921 roku. Zgodnie z przyjętą procedurą, reprezentację Polski na pierwszy w historii mecz wyselekcjonował Józef Szkolnikowski jako szef Wydziału Gier PZPN. Przygotowaniem zespołu do spotkania w Budapeszcie zajął się natomiast Pozsonyi. W PZPN uznano, że nikt nie zrobi tego lepiej od niego, tym bardziej że Szkolnikowski oparł drużynę narodową na Cracovii - przeciwko Węgrom zagrało aż siedmiu zawodników Pasów. Pod nieobecność Szkolnikowskiego (zatrzymały go w kraju obowiązki w armii) Pozsonyi kierował też Biało-Czerwonymi na stadionie Hungaria. Polacy przegrali w Budapeszcie 0:1, ale i tak był to najlepszy wynik osiągnięty w Budapeszcie przez drużynę gości w 1921 roku.
Nawrót choroby
Przed startem sezonu 1922 prasa sportowa nie zastawiała się, czy Cracovia obroni mistrzostwo Polski, tylko w jakim stylu to zrobi. Pozsonyi zaczął jednak tracić kontrolę nad zespołem. Węgier postanowił odmłodzić drużynę, ale robił to zbyt gwałtownie, a stara gwardia nie potrafiła utrzymać koncentracji w meczach ze słabszymi rywalami. "Choroba wiedeńska" ponownie zaatakowała Cracovię i tym razem Pozsonyi nie potrafił znaleźć na nią remedium.
"Cracovia dalej posługuje się tym pięknym przyziemnym passingiem, skończoną techniką itp, natomiast znikła u niej zupełnie sztuka strzelania, nawet Kałuża - ten w całej Polsce znany goalmacher - zacznie mniej celniej strzela. Na cóż się przyda najpiękniejsza kombinacja, technika, taktyka, kiedy nie umie się strzelać" - pisały "Wiadomości Sportowe".
Mimo kryzysu formy krakowianie wygrali okręgowe eliminacje i do końca pierwszej rundy fazy finałowej walczyli o prawo występu w finale. W ostatniej kolejce grali z Pogonią Lwów i by awansować do finału, musieli wygrać różnicą pięciu goli. Skończyło się zwycięstwem 4:1, dzięki czemu - za sprawą korzystniejszego bilansu bramkowego - do finału przeszła Pogoń.
Po spotkaniu z Pogonią Pozszonyi zrezygnował z pracy w Cracovii. Węgier był zmęczony nie tylko prowadzeniem coraz trudniejszej w zdyscyplinowaniu drużyny Pasów, ale też atmosferą w klubie i wokół klubu. Cracovia walczyła o awans do finału w dusznej atmosferze konfliktu z KOZPN, a krakowskie środowisku miało coraz więcej zastrzeżeń do jego pracy. Co ciekawe, choć Pozsonyi jest pierwszym trenerskim mistrzem Polski, nigdy nie otrzymał od PZPN żadnej nagrody - odznaki dla mistrzów związek przekazał Cracovii dopiero w sierpniu 1923 roku. Pozsonyi był wtedy ponad dwa tysiące kilometrów od Krakowa.
Za słaby na Cracovię, dobry na Barcelonę
Niedługo po odejściu z Cracovii, Węgier zakotwiczył w Barcelonie. W grudniu 1922 roku Pozsonyi został przedstawiony w stolicy Katalonii jak asystent Jacka Greenwella w Barcelonie, która już wtedy była krajową potęgą.
"Dotychczasowy trener Cracovii Emerich Poszony zaangażowany został przez może najlepszy amatorski klub footballowy Barcelona w Hiszpanii. Widocznie więc Poszony nie jest takim złym trenerem, jak utrzymują niektórzy fachowcy z Cracovii, jeżeli tak wybitny klub powierzył mu wychowanie sportowe swoich członków" - pisał "Ilustrowany Kurier Codzienny" 28 stycznia 1923 roku.
Dla Węgra był to powrót do stolicy Katalonii, w której pracował już w 1918 roku. Legendarny prezydent Barcelony, Joan Gamper powierzył wówczas Pozsonyi'emu szkolenie juniorów i drużyn rezerw oraz coś, co dziś nazwalibyśmy skautingiem. W sierpniu 1923 roku, po zwolnieniu Greenwella, Pozsonyi został trenerem pierwszego zespołu Barcy. Węgier, który rok wcześniej prowadził Józefa Kałużę czy Zygmunta Chruścińskiego, teraz pracował z jednymi z najlepszych piłkarzami w historii Barcelony: Paulino Alcantarą czy Josepem Samitierem.
Pozsonyi był rozwiązaniem tymczasowym, ale nim w październiku 1923 roku zastąpił go William Alfred Spouncer, zdążył ugościć w Barcelonie… Cracovię. We wrześniu Pasy przyjechały do Hiszpanii na tournee, a pierwsze mecze rozegrały właśnie w Katalonii. Krakowianie zagrali z Barceloną dwa razy: 15 września zremisowali z nią 1:1, a dzień później zostali rozbici 1:7. Po tym pierwszym meczu Pozsonyi zapomniał na moment, że jest trenerem Barcelony i cieszył się z dobrego wyniku swoich byłych podopiecznych.
"Na boisku Barcelony spotkaliśmy się z naszym byłym trenerem Pozszonym, który później po meczu był bardzo mile zaskoczony naszą dobrą formą. Przepowiadał nam bowiem bardzo wysoką porażkę, znając możliwości nasze i przez siebie trenowanej drużyny piłkarskiej. Toteż kiedy po równorzędnej grze mecz zakończył się wynikiem 1:1, Pozszony nie miał dla nas słów pochwały" - wspominał w swoim pamiętniku Zygmunt Chruściński, autor gola w pierwszym meczu.
"Pozsony bardzo się nami cieszy i wynikiem tak, że po meczu przyleciał do szatni i całował naszych graczy. Chodzi on z nami wszędzie i oprowadza nas. Bardzo porządny z niego chłop" - relacjonował wysłannik "Tygodnika Sportowego". Co o meczach mówił sam Pozsonyi? - Cracovia była w pierwszym dniu znakomitą, publiczność przyjęła ją bardzo sympatycznie. Każdy gracz wykazał swą najlepszą grę, szczególnie pomoc, Styczeń, Cikowski, Synowiec. Znakomitym był Popiel, a także Gintel i Fryc. Atak, a głównie Kałuża, zademonstrował wspaniałą kombinację, jak w roku 1921 przeciw Kispesti. Dla mnie było to rzeczywiście radością.
Po meczach, za sprawą Pozsonyi’ego, drużyna Cracovii gościła na bankiecie u prezydenta Gampera - to był zaszczyt, jakiego nigdy wcześniej nie dostąpiła żadna zagraniczna drużyna. Miesiąc później Węgier musiał ustąpić miejsca Spouncerowi, ale pozostał w klubie jako asystent Anglika, by w lipcu znów zostać pierwszym trenerem. Tym razem pracował dłużej, bo do grudnia, kiedy zastąpił go Ralph Kirby. Pozsonyi miał wkład w zdobycie przez Barcelonę Pucharu Króla i dwóch mistrzostw Katalonii. Mistrzostw Hiszpanii wówczas nie rozgrywano, więc najważniejszymi rozgrywkami był Copa del Rey. Dane mu też było uczestniczyć w hucznych obchodach 25-lecia powstania klubu i wziął udział w otwarciu Camp de Les Corts, który służył Barcelonie do 1957 roku, kiedy klub przeprowadził się na Camp Nou.
Tym razem Pozsonyi nie zadowolił się rolą asystenta i opuścił Barcelonę, choć zarabiał w niej 1000 peset miesięcznie - pieniądze nieosiągalne dla ludzi piłki w Europie Środkowo-Wschodniej. Wylądował w HNK Gradanski Zagreb, czyli przedwojennym poprzedniku Dinama, z którym w 1926 roku zdobył mistrzostwo Jugosławii. Po tym sukcesie wrócił do Budapesztu i prowadził Ujpest, z którym sięgnął po srebrny i brązowy medal mistrzostw Węgier. Następnie ruszył za Ocean. Prowadził Real Club Espana, z którym w 1930 roku zdobył mistrzostwo Meksyku. Meksyk porzucił dla Stanów Zjednoczonych i tam ślad po nim się urwał. Jedne źródła donoszą, że zmarł już w 1932 roku, inne natomiast, że przeżył w USA jeszcze 31 lat, ale nie mając żadnego związku z futbolem.