To był zły mecz i nie wolno dać się zwieść wynikowi, który sugeruje porażkę po wyrównanym boju. Piękny i symboliczny gol Jakuba Błaszczykowskiego to pieczątka na raporcie o stanie polskiej piłki. Piłkarz, którego do reprezentacji Polski powołuje wujek selekcjoner, któremu każdy błąd liczono podwójnie, który w klubie nie gra, a w kadrze nabił właśnie licznik do rekordowych 103 meczów - trafił z woleja zza pola karnego dając chociaż nadzieje, że to nie będzie koszmarny wieczór.
To nie wygląda jak kadra w budowie. To wygląda jak kadra w rozsypce. Po dramatycznym mundialu Polacy podnieśli się tylko na jedną połowę wrześniowego meczu z Włochami - w czwartek wieczór na Stadionie Śląskim znowu przez większość czasu grali jak zbieranina przypadkowych piłkarzy, którym ktoś kazał zmierzyć się z poważnym rywalem. Przegrali zasłużenie, przed długimi minutami milczącą publicznością. To milczenie jest być może tylko efektem pierwszego szoku - jak pierwszy dzień w pracy po długim urlopie w tropikach. Być może wracamy do szarej rzeczywistości, w której byliśmy przed kadencją Adama Nawałki. Rzeczywistości, do której będziemy musieli się przyzwyczaić.
Nowy selekcjoner Jerzy Brzęczek z jednej strony dostał czas - bo nikt nie traktował szans Polaków w Lidze Narodów na poważnie, z drugiej - zrobił poligon doświadczalny w czasie wojny. Można go atakować, bo jego drużyna przeciwko Portugalczykom nie pokazała nic godnego uwagi poza golami Krzysztofa Piątka z początku meczu i Błaszczykowskiego w końcówce. Można bronić, że przecież składa ekipę na eliminacje do kolejnego Euro. Jest jednak zasadnicza różnica z sytuacją, w jakiej zaczynali pracę poprzedni selekcjonerzy - w zgodnej opinii piłkarskiej lewicy i prawicy, i to nawet przed wyborami nowego trenera, Nawałka nie zostawił spalonej ziemi. Robert Lewandowski przekonywał nawet, że pociąg którym jechała kadra tylko pomylił tory, a nie się wykoleił. W czwartek niektórzy zawodnicy pokazali jednak, że do ekspresu zabrali się na gapę i muszą teraz wysiąść, a maszynista Brzęczek niekoniecznie zna drogę powrotną na magistralę i jeździ trasą dla podmiejskich.
2:3 to może i tak nieźle. Bo Jan Bednarek w klubie zagrał tyle, że do poważnej kadry nie dostałby powołania, bo Artur Jędrzejczyk odbudował się w Legii, ale jednak nie na boku obrony. Bo Rafał Kurzawa na pociąg do kadry nie powinien teraz czekać nawet na peronie. Podaje na centymetry, ale to nie dyscyplina, w której mógłby wchodzić na boisko wyłącznie na rzuty wolne i rożne. Trudno jednak za porażkę obwiniać tylko obronę. Brzęczek przebudował drużynę obcinając jej skrzydła. Znalazł miejsce dla Piątka i świętującego setny mecz w reprezentacji Roberta Lewandowskiego, znalazł też dla Piotra Zielińskiego i Mateusza Klicha - mimo to jego zespół nie potrafił wypracować w ataku żadnej akcji, która przynajmniej udawałaby przemyślaną.
Między golem na 1:0 i na 2:3 Polacy oddali boisko przeciwnikom. Patrzyli, jak podają, patrzyli, jak uderzają na bramkę. Bernardo Silva, zanim strzelił dla Portugalczyków trzecią bramkę, przebiegł po siedemnastym metrze mijając pięciu Polaków, którzy nawet nie ruszyli do interwencji. Rozmyta odpowiedzialność, brak liderów, nawet Kamil Glik w rozpaczliwej interwencji wpychający piłkę do własnej bramki - to wszystko sprawia, że na razie trudno wierzyć w sukces tej drużyny. Po pięciu tłustych latach, kiedy wierzyliśmy w zwycięstwo z każdym, teraz czasami trzeba po prostu przyznać - nie mieliśmy szans. Wróciliśmy na Ziemię.
ZOBACZ WIDEO Serie A: piękny gol Piątka. Polak centymetry od dubletu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Nie są godni nosić orła na piersi, grać mogą tylko w reklamach przynajmniej wiadomo jakich produktów nie kupować.
Lewandowski Kurek nies Czytaj całość