Polska piłka kibolem stoi - taki wniosek płynie z tego, co mówi właściciel Cracovii Janusz Filipiak o dyktacie stadionowych bandytów, w wywiadzie udzielonym "Gazecie Krakowskiej". Głos prezesa Comarchu jest o tyle istotny, że przerywa zmowę milczenia najważniejszych osób w ligowej piłce. To wyjątek, bo w klubach częściej wolą płacić daninę kibolom za spokój na trybunach i udawać, że nie ma tematu, niż zmierzyć się z próbą jego rozwiązania.
Wypowiedzi właściciela Cracovii, prezesa jednej z największych firm w kraju, człowieka z listy najbogatszych Polaków, zignorować trudno. Wręcz przeciwnie: warto pójść za jego przykładem i piętnować, nagłaśniać, lobbować. Bo też moment, po fali materiałów o rządach kiboli, zapoczątkowany reportażem Szymona Jadczaka w TVN, jest dogodny (ZOBACZ rozmowę z Szymonem Jadczakiem). Jeśli teraz - panowie prezesi, właściciele, decydenci - nie wyrzucicie z trybun tej zarazy kibolskiej, to będziecie sami sobie winni. Skażecie się na szantaż, lęk, złe kompromisy i dyktat ludzi, którym kołnierzyk od koszuli się nie dopina.
Filipiak wali prosto z mostu. Kilka cytatów: "Mówimy o bardzo poważnych sprawach. Jeśli pan spojrzy na to, co dzieje się w polskiej piłce, to mamy grupy kibolskie, które chcą zawładnąć klubami. To nie jest tylko kwestia Wisły. U nas jest to samo. Jeśli spojrzeć wstecz, zawsze gdy Cracovia była w dołku, to kibice zamiast dopingować zespół, przypuszczali ostry atak na zarząd i dochodziło do kolejnej próby przejęcia wpływów. To jest duży problem futbolu. Z jakichś powodów to przyjęło formy ekstremalne. Na Facebooku są kierowane w moją stronę groźby karalne, że np. spalą mi dom" - mówi Filipiak.
I dalej: "Płynęły miliony z kasy miasta i znikały w prywatnych kieszeniach. Określone grupy ludzi mają pretensje, że ja w 2004 roku zrobiłem się prezesem. A dlaczego się zrobiłem? Żeby zahamować przepływ kasy przez klub z rozmaitych źródeł do prywatnych kieszeni. Przychodziły jakieś faktury za sekcję kolarską, za dostarczenie iluś tam rowerów. Nie nadawało się to do prokuratora, bo na wszystko były kwity. Widać tylko było, jak ta kasa jest mielona. My ciągle mamy problem z tymi demonami przeszłości plus dochodzą do tego zachowania kibolskie, które występują też w innych klubach. Mówię to z pełną odpowiedzialnością, bo to widać. Widać w Legii, Lechu, gdzie kibole chcą wpływać na władze klubu i osiągać swoje cele" - ujawnia Filipiak.
ZOBACZ WIDEO Kapitalna przewrotka Sturridge'a i geniusz Hazarda. Zobacz piękne gole w meczu Liverpoolu z Chelsea [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
I choć nie mówi rzeczy nowych, to ważne, że mówi to prezes i właściciel klubu. Zna sytuację od wewnątrz. Nie myli się, nie jest źle poinformowany. Wie, przerabia to na co dzień. I wskazuje na konsekwencje:
"Na wszystkich stadionach zawodnicy czy wygrają, czy przegrają muszą iść i podziękować kibolom. Kibolom proszę pana, nie kibicom. Polska piłka będzie miała coraz większy problem. Kto będzie chciał przyjść na mecz, gdy kontrola jest tak restrykcyjna, a na większości spotkań jest atmosfera stanu wyjątkowego? Kto chce wchodzić w takie klimaty? Ludzie chcą przeżyć miłe popołudnie, a nie ryzykować udział w zamieszkach. Polska piłka to największy relikt komuny w naszym kraju. Nawet autostrady zbudowaliśmy, a struktury polskiej piłki są tragiczne" - grzmi Janusz Filipiak. "Komuna" na obecną władzę polityczną w naszym kraju powinna działać jak płachta na byka. A jednak "komuna" w futbolu jest przez rządzących tolerowana. Ot, taki skansen.
Wywiad Filipiaka jest bardzo ważny. Prezes Cracovii nie mówi tych słów tuż po meczu, w emocjach. Mówi na spokojnie, na zimno. Wali dokładnie, szczegółowo, precyzyjnie. I mocno jak nikt z jego pozycją i stanowiskiem.
Ma prawo. Od piętnastu lat wkłada w klub swoje własne pieniądze. Dziś zastrzega: "w tę polską piłkę, w jej obecnym kształcie, nie będę ładował kasy". I nie jest jedyny.
Kilka dni temu Maciej Kmita na łamach WP SportoweFakty napisał tekst, w którym wymienił, ilu istotnych biznesmenów uciekło z krajowego futbolu.
"Najbogatsi Polacy wcale nie pchają się do piłkarskich klubów drzwiami i oknami. Wręcz przeciwnie, nazwiska z listy Forbesa raczej wycofują się z futbolu, niż w niego inwestują, a nowych mecenasów polskiej piłki klubowej nie widać. Od kiedy Filipiak działa w futbolu, z branży odeszli już Zygmunt Solorz-Żak (3. miejsce na liście najbogatszych Polaków 2018), Bogusław Cupiał (12.), Antoni Ptak (16.), Leszek Gierszewski (44.), Józef Wojciechowski (48.), Krzysztof Klicki (52.), Mariusz Walter (98.) czy Zbigniew Drzymała. Na liście 100 najbogatszych Polaków według magazynu "Forbes" jest tylko dwóch krezusów, którzy mają dziś związek z klubami ekstraklasy: Filipiak właśnie i Jacek Rutkowski, do którego należy Lech Poznań" - pisze Maciej Kmita.
Tylko dwóch? Słabo, prawda? Ale przecież dziwić się im nie można, dobrzy biznesmeni to nie są idioci. Nie będą wkładać w polski futbol pieniędzy tylko po to, by być obrażanymi, straszonymi, szantażowanymi. Potrafią tę kasę wydać lepiej. Uciekają z polskiej piłki. Nie mają przyjemności w negocjacjach z "karkami".
Filipiak nawołuje do tych samych rozwiązań, jakie i my, na tych łamach wielokrotnie proponowaliśmy. Czyli m.in. do solidarnej walki klubów z kibolami. Kmita pisze o Filipiaku: "Futbolu zaczął się uczyć dopiero przy Kałuży 1 i wciąż go poznaje, ale mechanizmy rządzące trybunami zna już dobrze". Właściciel Cracovii dobrze wie, jak kibole kręcą klubem, bo od tego swoją lekcję z piłką rozpoczyna niemal każdy prezes i właściciel. Kibole szkolą ich jak psy oddane do tresury, według zasady: albo nas słuchasz, albo będą kary, będzie bolało.
W czwartek we Włoszech aresztowano Pawła M. pseudonim "Misiek", lidera kiboli Wisły Kraków, podejrzanego o udział w gangu narkotykowym, który - według doniesień medialnych - miał pociągać za sznurki także w klubie przy Reymonta.
Tak się dziwnie składa, że aresztowano go niedługo po wyemitowaniu w TVN reportażu Szymona Jadczaka i po burzy medialnej, jaką wywołała ta publikacja. Dziennikarze wielu mediów podjęli temat, napiętnowali patologię, domagali się reakcji od PZPN, od Ekstraklasy SA, od władz Wisły Kraków i służb państwowych. Ruszono polityków, a tych przed wyborami nie stać na bierność, urny z głosami dobrze ich mobilizują. I co się okazało? Że się da! Że nawet "Miśka" udało się odnaleźć gdzieś daleko, na zagranicznej prowincji. Akurat teraz, po medialnej burzy w sprawie dyktatu kiboli. Zacytuję klasyka: "Przypadek? Nie sądzę!".
Cała ta sytuacja pokazuje, że warto w mediach krzyczeć o gangrenie wykańczającej polską piłkę. Że warto naciskać rządzących, że warto domagać się od Ekstraklasy SA, PZPN i Zbigniewa Bońka, by z kolei oni domagali się od struktur państwowych walki z gangami i kibolskimi mafiami. By lobbowali za nowymi rozwiązaniami legislacyjnymi, by nagłaśniali problem, by wskazywali na bierność prokuratury, policji, służb specjalnych. Mają dostęp do mediów, niech robią z niego dobry użytek. Niech nie udają, że nie widzą problemu, że to nie ich sprawa, że od tego jest państwo. Przykład z aresztowaniem "Miśka" doskonale pokazuje, że lobbing ma sens. Trzeba polityków i podległe im służby przypierać do muru. To jest zadanie rządzących polską piłką, nikogo innego.
W tej kwestii najwięcej robią media. Nagłaśniają, piętnują, protestują. Teraz powinny wesprzeć Janusza Filipiaka: zapraszać go do programów, robić wywiady, wzmocnić jego przekaz. On złamał zmowę milczenia właścicieli klubów. Miał na to siłę, miał odwagę. Był zdesperowany. Żeby inni poszli jego drogą, potrzebne jest im medialne wsparcie. Czas odebrać ligową piłkę tym, którzy ją nam ukradli.
Dariusz Tuzimek
Futbolfejs.pl
"Media", Tuzimek, wożą się aktualnie na temacie wywołanym przez jednego, który miał jaja.
Reszta pismaków, Tuzimek, łącznie z tobą, teraz się pod to podłączyła, Czytaj całość
Nie dyskutuję na temat ro Czytaj całość