Poprzedni sezon skończył się podwójnym skandalem w krajowym futbolu: bałaganiarskim, skandalicznym finałem Pucharu Polski i haniebnym finiszem Ekstraklasy w Poznaniu, gdzie kibole nie pozwolili dokończyć meczu Lecha z Legią.
Minęły trzy miesiące i co zrobiono, żebyśmy już nigdy nie oglądali obrazków, jak ludzie do ludzi strzelają na stadionie z wyrzutni rac albo jak bandyci przerywają mecz? Było dużo oburzenia w mediach, zapowiedzi sankcji, groźne pohukiwania działaczy piłkarskich i polityków. A konkrety? No właśnie, jak zwykle jesteśmy mistrzami zaniechania.
Trudno nie odnieść wrażenia, że wszystkie zaangażowane podmioty: PZPN, Ekstraklasa SA czy służby państwowe albo udają, że nie widzą problemu, albo udają, że to nie ich problem. Kibole to wymagający przeciwnik, a kwestia stadionowych bandytów jest trudna do rozwiązania. Dlatego się właśnie jej nie rozwiązuje, tylko się czeka aż sprawa przyschnie.
O to, czy coś się w ogóle dzieje w temacie, zapytałem Marcina Samsela, eksperta ds. bezpieczeństwa imprez masowych (cała rozmowa na futbolfejs.pl). Nie zaskoczył mnie, wskazał na zaniechania, bierność i brak systemowych rozwiązań. - A kto miałby się zająć tematem? PZPN w czerwcu pojechał na mundial do Rosji, a potem zaczęły się wakacje. Było kilka wystąpień ważnych postaci ze sfer rządowych, wypowiadali się ministrowie, a nawet premier Morawiecki… Jeśli mnie pan pyta, czy powstał albo się pisze jakiś konkretny program - na wzór angielskiego - do walki z chuligaństwem stadionowym, jakiś zespół, który pracuje nad konkretnymi rozwiązaniami, to muszę szczerze powiedzieć, że nie. Polska piłka ciągle ma problem. Nikt się nim nie zajął - mówi Samsel.
No, ale kto ma się nim zająć? Kibole, płonące stadiony, bieganie chuliganów po trybunach, race na boisku itd., to wszystko jest jak gorący kartofel, każdy stara się powiedzieć: "to nie moje" i podrzucić temat komuś innemu. PZPN unika tej kwestii jak ognia i mówi, że to państwo ma problem.
ZOBACZ WIDEO Odrodzenie beniaminka w Hiszpanii, bramka Avila "palce lizać" [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Samsel nie ma wątpliwości: - A do kogo należą rozgrywki? Kto z nich czerpie zyski? Kto zarządza polską piłką? PZPN i Ekstraklasa muszą się pochylić nad tym problemem, bo to ich ta kwestia dotyczy i ich najbardziej uwiera, nikt za nich tego nie zrobi. Zbigniew Boniek, PZPN, Ekstraklasa SA muszą lobbować, naciskać, skarżyć się, że nie dostają pomocy, temat nagłaśniać. Tak by zmusić rządzących do konkretnych działań. Jeśli z burdy, jaka miała miejsce na stadionie w Poznaniu w meczu Lecha z Legią, płynie wniosek, że potrzebne są zmiany w ustawie o bezpieczeństwie imprez masowych i konieczny jest powrót policji na trybuny, to trzeba to powiedzieć wprost. Policja co prawda jest w okolicy stadionu, ale zanim ktoś podejmie decyzję, żeby ją wezwać, zanim policjanci dobiegną z parkingów, to często na interwencję zapobiegającą jest już zbyt późno. No i sama obecność, widok policji studzi zapędy tych, którzy chcą rozrabiać. Ale do tego, żeby policja wróciła na stadiony, droga daleka, bo wszyscy się będą przed tym bronić. Kibice, bo według nich, to niepotrzebne. PZPN też głośno nie powie, że chce policji na trybunach, bo to mało polityczne. Nawet jeśli po cichu uważają, że policja powinna wrócić na trybuny. Przed powrotem policji na trybuny będzie się też bronić sama policja. Ona też nie chce mieć więcej obowiązków. Ale muszę jasno powiedzieć, że nie ma sensu, żeby policja była na każdym meczu Ekstraklasy w Polsce. Ona musi być tam, gdzie będzie rzeczywiście potrzebna, co łatwo przecież przewidzieć.
Co ciekawe, według Samsela nawet kluby byłyby przeciwne powrotowi policji na trybuny, mimo że problem chuligaństwa właśnie je dotyka najmocniej. A powód jest banalny: w klubach działacze też się wywodzą ze środowisk kibicowskich (lub kibice mają dużo do powiedzenia), więc mało kto się odważy oficjalnie powiedzieć, że chce policji na trybunach
I tu właśnie dochodzimy do sedna sprawy: właściciele klubów i ich prezesi zostali pozostawieni sami na pastwę bandytów. Przecież to oczywiste, że oni nie chcą chuliganów na trybunach, ale są zakładnikami. Są brutalnie terroryzowani, są szantażowani, nawet się nie dziwię, że muszą się układać z kibicami. Coś przypomnę. Po majowych burdach w Poznaniu, Lech jako klub groził karami, pohukiwał, odgrażał się konsekwencjami wobec zadymiarzy. Kazał nawet wyprowadzić się stowarzyszeniu kibiców ze stadionu. Ale determinacji starczyło tylko na miesiąc. Kibice zagrozili bojkotem, czyli uderzeniem w czułe miejsce, w finanse klubu. I Lech musiał odpuścić. Kibice zażądali już nie spotkania z prezesem klubu, ale z właścicielem. I dostali takie spotkanie. Kuriozalne było oświadczenie wydane przez kibiców po tym spotkaniu, gdzie można było przeczytać, że Stowarzyszenie wraca do pomieszczeń na stadionie, że to klub pomoże (prawnie) zatrzymanym kibicom po zamieszkach na meczu z Legią. A na koniec był taki fragment: "Mamy też podstawy i konkrety, na mocy których możemy rozliczyć Jacka Rutkowskiego i Zarząd z ich słów. Co więcej ustalona została data kolejnego spotkania, które będzie miało na pewno charakter kontrolny, jego data to kwiecień 2019". No ręce opadają… Przecież to się w głowie nie mieści!
- Ja nawet rozumiem tego właściciela Lecha. On też ma rodzinę, domy, samochody. Sam nie jest w stanie postawić się dobrze zorganizowanym grupom kibicowskim. W takiej sytuacji powinny zadziałać razem wszystkie struktury. PZPN, Ekstraklasa SA muszą dać wsparcie, nagłaśniać problem. Naciskać na policję, na prokuraturę, na służby. Skarżyć się politykom, że nie mają wsparcia. Nawet nie publicznie, tylko na bezpośrednich spotkaniach. Tu wszyscy muszą działać razem - mówi Samsel.
Co zatem się musi stać, żeby PZPN, ESA i państwo polskie przestali udawać, że problemu nie ma? Ktoś musi zginąć?
Diagnoza Samsela jest szokująca: - Nie jestem pewien, że cokolwiek by to zmieniło. Byłoby trochę szumu medialnego, deklaracji polityków, wypowiedzi działaczy piłkarskich, ale to byłby sam PR. I przecież nie chodzi o działania doraźne, a systemowe. A tych nie ma i chyba nikt nawet nad nimi nie pracuje. Myślałem już kilka razy, że jeden czy drugi incydent będzie punktem zwrotnym, który zmusi wszystkich do prawdziwego działania. Myślałem tak po zadymie na meczu Legia - Jagiellonia, ale byłem w błędzie. Później po meczu Legia - Borussia Dortmund, ale też nic to nie zmieniło na dłuższą metę. Nie było tak po finałach Pucharu Polski, nie było po majowej zadymie na meczu Lech - Legia, ani nawet po meczu Cracovia - Wisła, gdzie było najniebezpieczniej. Że wtedy nikt nie zginął to cud. Ludzie strzelali do siebie racami... Co prawda po tym meczu były aresztowania, ale - znów do tego wracam - nie nastąpiły działania systemowe. To, że CBŚP aresztuje jakichś kiboli zaangażowanych w sprawy kryminalne, to się zdarza, ale to nie przybliża nas do rozwiązania problemu raz na zawsze - kończy Samsel.
A ja osobiście mam pretensję do Bońka za grzech zaniechania. On ma środki: ma znane nazwisko, pozycję, stanowisko prezesa PZPN, zwasalizowane media, bilety na mecze kadry i obowiązek troski o polską piłkę. A bandytyzm stadionowy to rak, który zabija nasz futbol. Boniek jest w tej kwestii zbyt bierny, choć i on ma problem, bo w ostatnich latach nie jest w stanie zorganizować finału Pucharu Polski bez zadymy. On musi lobbować, ma większą siłę przebicia niż prezesi, właściciele, czy kluby. O których Samsel mówi, że niektóre z nich nie mają do swej dyspozycji nawet dochodów ze sprzedaży pamiątek klubowych, czy dochodu z dnia meczowego. - Bo część środków przechwytują grupy kibicowskie. Kluby więc nie mają też kasy na poprawę bezpieczeństwa, więc tych normalnych, zwykłych kibiców z dziećmi, też przyjdzie mniej. Dochody robią się mniejsze. I koło się zamyka. Ja jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że kibice szantażują prezesa Bayernu Monachium i on nie zgłasza tego policji. Tam dostałby wsparcie od całego środowiska piłkarskiego, a odpowiednie służby zajęłyby się szantażystami - mówi ekspert ds. bezpieczeństwa.
Od klubów cywilizowanej Europy dzieli nas przepaść. Nie tylko sportowa.
Dariusz Tuzimek
Futbolfejs.pl