Leszek Orłowski
W niniejszej zapowiedzi meczu finałowego zastanowimy się nad tą kwestią oraz przybliżymy sytuację w obozie zespołu z Madrytu. Przypomnijmy, że w poprzednim numerze "Piłki Nożnej" zamieściliśmy obszerny materiał traktujący o ekipie z Marsylii.
Urok brzydszej siostry
Na zdrowy rozum Liga Europy to rozgrywki absurdalne. Kiedyś, gdy w Pucharze Mistrzów rywalizowali tylko mistrzowie poszczególnych krajów, a dla zdobywców krajowych pucharów był Puchar Zdobywców Pucharów, Puchar UEFA (z którego przed sezonem 2009-10 powstała Liga Europy) miał głęboki sens. Stwarzał możliwość międzynarodowej rywalizacji zespołom niewiele gorszym od triumfatorów zmagań na wewnętrznych arenach, a dla głodnych futbolu na najwyższym poziomie kibiców stanowił danie o smaku niemal równie wybornym jak PM, a często przewyższającym PZP. Rywalizacja stała na poziomie porównywalnym ze zmaganiami czempionów.
Dziś jest inaczej. Ekipy z czołówki najsilniejszych lig walczą ze sobą w Champions League, a drużyny spod arbitralnie narysowanych w tabelach poszczególnych lig kresek trafiają do Ligi Europy, podobnie jak przegrani kwalifikanci z głównej areny. Wiosną dołączają do nich kolejne zespoły, którym powinęła się noga w Lidze Mistrzów, i następnie wszyscy razem walczą o jakiś puchar. Poziomu gry w obu imprezach przez długi czas nie da się nijak porównać. Spojrzawszy na całą rzecz z dystansu, LE jawi się jako absurd, sztuczny twór: nie wiadomo co - i nie wiadomo po co.
Jednak gdy odpowiednio zbliżyć lupę, dostrzegamy sens tego wszystkiego. Po pierwsze: od poziomu ćwierćfinałów zaczyna się walka na niezłym poziomie, między drużynami, którym niewiele zabrakło do Ligi Mistrzów, pechowcami, których jesienią dopadła niemoc, oraz aspirantami, w krajowych ekstraklasach, do kolejnej edycji Champions League. Ekipy słabe, których meczami siłą rzeczy byli katowani kibice w fazach wcześniejszych, już odpadły; na tym szczeblu nie ma żenady, a czasami można zobaczyć naprawdę świetny futbol. Pozostający w grze potentaci spinają się bardziej, odkąd zwycięzca ma zagwarantowane miejsce w kolejnej edycji LM.
ZOBACZ WIDEO Bezbłędny Wojciech Szczęsny. Pomógł Juventusowi wywalczyć mistrzostwo [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Po drugie: o ile faza grupowa i pierwsze dwie rundy pucharowe LE nie wzbudzajązainteresowania u postronnych kibiców, o tyle fanów walczących drużyn rozgrzewają w takim samym stopniu jak rozgrzewałyby boje ich ekip w Lidze Mistrzów. Przecież nie dla wszystkich ambitnych starczy w niej miejsca, a kibice chcą oglądać zmagania międzynarodowe, zawsze są one dla nich świętem. Prawda wygląda więc tak: Champions League jest dla wszystkich, Liga Europy głównie dla tych, którzy w niej grają. Nie generuje wielkiego zainteresowania ani przychodów marketingowych (ale dzięki sprzedawaniu praw do jej meczów w pakiecie z prawami do Champions, strat też nie przynosi). Tak czy owak, można LE traktowaćjako hołd UEFA w kierunku dawnego, romantycznego futbolu, w którym pieniądze nie były jedyną wartością, a telewidzowie nie byli ważniejsi od widzów.
I tego się, proszę Państwa, trzymajmy. Brzydsza - to z całą pewnością - siostra Ligi Mistrzów też, gdy się uśmiechnie, może się wydać całkiem piękną. W Lyonie Atletico i Olympique zagrają wprawdzie zaledwie o miejsce na podnóżku przy tronie triumfatora Champions, ale w sierpniu zwycięzca stanie w Tallinie przed szansąpokonania go w meczu o Superpuchar Europy i zajęcia miejsca na królewskim stolcu.
(...)
[b]Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".
[/b]