Lenczykowe, a Jończykowe Zagłębie

Robert Jończyk i Orest Lenczyk różnią się niemal we wszystkich aspektach. Łączą ich w zasadzie dwie rzeczy: obaj są trenerami i obaj w tym sezonie prowadzili, bądź - jak w przypadku Lenczyka - prowadzą KGHM Zagłębie Lubin.

Dziwne metody

Jończyk zjawił się w Lubinie jesienią 2008 roku. Ambitny, młody trener chciał wprowadzić swoje nowoczesne metody. Jak postanowił, tak zrobił. Ale to nie spodobało się piłkarzom. Wystarczył tydzień, aby rada drużyny udała się do prezesa Pawła Jeża z narzekaniami na Jończyka. Ten nie chciał ustąpić. Nadal je stosował. - Ten pan nas tylko męczył swoim psychologiem, który chodził za nami po hotelu w Turcji. Mieliśmy po dwa treningi dziennie i wieczorem chcieliśmy odpocząć, to co drugi dzień odbywały się jakieś testy z psychologiem! - mówił o jednej z metod w wywiadzie dla serwisu SportoweFakty.pl Mate Lacić, dzisiaj już gracz PGE GKS Bełchatów. Wreszcie nie wytrzymali piłkarze. Michał Goliński wprost powiedział, co myśli o metodach Jończyka. Nie pohamowali się także Michał Stasiak i wspomniany Lacić. Zawodnicy, zdegustowani pracą Jończyka, ustalili w tajemnicy, że będą wrzucać do kasy drużyny 50 złotych, jeśli któryś z nich zwróci się do Jończyka "trener". Paweł Jeż przyznał na łamach oficjalnej strony klubowej, że zatrudnienie Jończyka było błędem.

Szacunek i doświadczenie

Zupełnie inną osobowością jest Orest Lenczyk. Niezwykle doświadczony trener, cieszący się ogromnym szacunkiem i respektem wśród piłkarzy. To nie jest już młody szkoleniowiec, który codziennie biega do prezesa z laptopem, aby pokazać, jakie drużyna poczyniła postępy. Lenczyk odnosił sukcesy, kiedy jeszcze wielu z obecnych piłkarzy Zagłębia nie było na świecie. Oni to czują i wykonują każde polecenie szkoleniowca. Ufają mu. Kiedy ten krzyknie, to nie robi tego bez powodu. Ma zupełnie inne podejście do zawodników, a oni do niego.

Nam strzelać nie kazano

Za trenera Jończyka piętą achillesową była skuteczność, a właściwie brak stwarzanych sytuacji. Pomijając pierwszy mecz z Górnikiem Łęczna, kiedy Miedziowi siłą rozpędu wygrali 3:0, później było już fatalnie. Zagłębie grało bardzo słabo, a dodatkowo nie tworzyło sytuacji strzeleckich. Inaczej to widział trener Jończyk, który był gotowy poświęcić własne życie, aby udowodnić swoje racje.

Król Micanski I

- Trener nie zmienił ani taktyki, ani składu, a bramki wpadają... Pewne rzeczy zostały wypracowane w zimie, a nie przez kilka dni pracy nowego trenera - wściekał się Jończyk dwa tygodnie po dymisji. Za Lenczyka bramki chcą wpadać. Do formy wrócił Iljan Micanski, który najprawdopodobniej zostanie królem strzelców. Póki co Bułgar ma 21 goli na koncie. Drugi w tej klasyfikacji jest Marcin Robak - 17 bramek. Lenczyk jednak cały czas powtarza, że strzelanie bramek nie może opierać się tylko na jednym zawodniku. Tyle że w pierwszym spotkaniu kontuzji doznał Wojciech Kędziora i w tym sezonie już nie zagra.

Ręce pełne roboty

Miedziowi grają wprawdzie lepiej za trenera Lenczyka, jednak byłego szkoleniowca PGE GKS Bełchatów jeszcze nie potrafią zadowolić. Doświadczony trener zdaje sobie sprawę z ogromu pracy, jaki czeka jego zespół i powtarza to niemal co mecz. - Masę roboty jest jeszcze do zrobienia do końca sezonu i już nie wspomnę, co później - mówi Lenczyk. Trudno się z nim nie zgodzić, bo drużyna nadal nie prezentuje się tak, że z powodzeniem utrzymałaby się w ekstraklasie. Posiada jednak takich piłkarzy jak Szymon Pawłowski, Michał Goliński, Michał Stasiak, Mateusz Bartczak, Robert Kolendowicz czy Iljan Miacanski - takich zawodników chciałby mieć niejeden klub z najwyższej klasie rozgrywkowej. W Lubinie nikt nawet nie dopuszcza myśli o braku awansu. - To byłaby katastrofa - przyznają.

Komentarze (0)