- Próbowałem potem powtórzyć ten strzał na treningach. I wiecie co? Nie potrafiłem nawet dokopać do pola karnego - mówił później. W niczym to jednak nie zdeprecjonowało jego wyczynu. We wrześniu 2015 roku Alessandro Florenzi zachwycił świat swoim golem strzelonym Barcelonie, wówczas broniącej tytułu najlepszej drużyny w Europie.
Po jego golu z połowy boiska i świetnych występach w innych meczach wydawało się, że wkrótce trafi do największych klubów na Starym Kontynencie, być może właśnie na Camp Nou. Karierę Florenziego zahamowały, niestety, dwie poważne kontuzje kolana, przez które stracił kilkanaście miesięcy. Jest jednak romanistą, wyznaje etos pracy, dlatego wrócił do gry.
W środę będąca w kryzysie AS Roma ponownie zmierzy się z Barceloną, tym razem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Kibice liczą, że drużynę poprowadzi w tym spotkaniu właśnie uwielbiany przez nich Florenzi.
Bo choć rzymianin jest prawym obrońcą (bądź skrzydłowym) i mogłoby się wydawać, że ma wielkiego wpływu na grę swojej drużyny, jest odwrotnie. Jego poświęcenie i zostawiane na boisku serce nie raz angażowało pozostałych zawodników do jeszcze cięższej pracy. On został jej nauczony już jako dziecko i ona jest dla niego wyznacznikiem wartości człowieka.
Już jako czterolatek, pytany o to, czy idzie grać w piłkę z kolegami, odpowiadał z futbolówką pod pachą: "Nie, idę do pracy!". Szacunek do pracy i pokorę wpajali mu rodzice oraz dziadkowie. Florenzi nigdy nie ukrywał, że jest im za to niezwykle wdzięczny. Swojej babci podziękował za to w spektakularny sposób.
ZOBACZ WIDEO Dwa prezenty Atalanty. Przełamanie Sampdorii z Polakami w składzie [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
We wrześniu 2014 roku trafił on do siatki w domowym spotkaniu z Cagliari (2:0), jednak do historii przeszło jego zachowanie po golu. Florenzi przeskoczył przez ogrodzenie Stadio Olimpico i wbiegł na trybuny. Tam wyściskał swoją 82-letnią babcię, która po raz pierwszy w życiu pojawiła się na meczu, by oglądać swojego wnuka. - Powiedziała mi wcześniej, że muszę strzelić gola. Nie miałem wyjścia - mówił potem, a scena z jego radości jest jedną z najpiękniejszych w historii Serie A.
Rok później na tym stadionie jego nazwisko skandowano jeszcze głośniej, gdy z połowy boiska przelobował bramkarza Barcelony w meczu fazy grupowej Ligi Mistrzów. Strzelił wówczas prawdopodobnie najpiękniejszego gola w karierze, po którym hiszpańscy komentatorzy zaniemówili, a włoscy oszaleli. On sam bagatelizował jednak sam strzał, a cieszył się z końcowego wyniku (1:1) i urwania punktów rywalom.
- To był piękny moment, przyznaję. Musiałem mieć jaja, żeby to zrobić. Jednak trwało to tylko chwilę. Ważniejsze jest, że nie przegraliśmy i przynieśliśmy radość kibicom - mówił po spotkaniu. Świat stał wtedy przed 23-latkiem otworem i miał wyłącznie kolorowe barwy. Przede wszystkim bordowe i biało-zielono-czerwone, bo Florenzi trafił do podstawowego składu reprezentacji Włoch. Wkrótce jednak los wystawił go na ciężką próbę.
Tak trzeba przecież nazwać to, co wydarzyło się w sezonie 2016/2017. W październiku, zaledwie kilka miesięcy po bardzo udanych w jego wykonaniu mistrzostwach Europy we Francji, Florenzi zerwał więzadło w kolanie, co miało wyłączyć go z gry na kolejnych kilka miesięcy. Dla ambitnego piłkarza już to było koszmarem, a jego rozpacz, gdy był znoszony z boiska w Sassuolo, mówiła wszystko.
W lutym nadszedł długo wyczekiwany moment i Florenzi wrócił do treningów z zespołem Giallorossich. Jego radość nie trwała jednak długo - podczas jednych z zajęć jego prawe kolano znów nie wytrzymało. Efekt? Kolejna operacja i kolejnych kilka miesięcy przerwy. - Przeciwności losu zdarzają się każdemu. Chodzi o to, żeby je pokonać - mówił w swoim stylu reprezentant Włoch. Po 11 miesiącach znów pojawił się na boisku, a fani Romy zgotowali swojemu wychowankowi owację.
O tym, jakim człowiekiem jest Florenzi, przekonał się ostatnio Arkadiusz Milik. Ich historie są niezwykle podobne - obaj po dwa razy przechodzili operację kolan po zerwaniu więzadeł. Po drugiej operacji Milika Florenzi wspierał Polaka i obiecywał, że po jego powrocie wymieni się z nim koszulkami. W marcu tego roku spełnił obietnicę po meczu ligowym z Napoli (4:2).
Florenzi jest kochany w Rzymie, bo przedstawia wszystkie wartości, z jakimi identyfikują się fani Romy. Ciężka praca, poświęcenie i zostawiane serce na boisku w każdym meczu sprawiają, że Florenziemu wybaczane jest więcej. Nawet teraz, gdy Roma często zawodzi fanów w Serie A. W Lidze Mistrzów drużyna prowadzona przez Rudiego Garcię dotarła już do ćwierćfinału, gdzie czeka jednak wielka FC Barcelona. Rywal szczególny dla Florenziego.
Po jego pamiętnym golu pojawiały się informacje, że klub z Katalonii widziałby go u siebie, w roli zastępcy odchodzącego Daniego Alvesa. Jednak Roma miała nie zgodzić się na odejście swojego wychowanka. - Same zainteresowanie Barcelony moją osobą to zaszczyt. Ale myślę tylko o Romie - mówił w listopadzie 2015 roku. Co mówi o Katalończykach teraz?
- Są po prostu wielcy. Znają się doskonale, grają na pamięć i bardzo trudno ich powstrzymać. Zdecydowanie trudniej będzie zatrzymać Barcelonę niż reprezentację Argentyny. Leo Messi? To geniusz. Nie potrzeba więcej słów by go opisać, to po prostu zbędne - mówi przed pierwszym spotkaniem obu drużyn na Camp Nou.
Fani Giallorossich wierzą, że ich drużynę poprowadzi w tym spotkaniu właśnie Alessandro Florenzi.
Kibicuj "Lewemu" i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)