Do przerwy nic jeszcze nie zwiastowało katastrofy białostoczan. To oni objęli prowadzenie jako pierwsi, a po 45 minutach było 1:1. - W pierwszej części graliśmy co najmniej dobrze. Szkoda, że tak łatwo straciliśmy pierwszego gola. Nie kryliśmy Christiana Gytkjaera i został praktycznie sam. Ta bramka bez wątpienia napędziła Lecha - uważa 29-letni obrońca.
Po przerwie podopieczni Ireneusza Mamrota przeżyli szok, stracili jeszcze cztery gole i polegli 1:5, co dla lidera jest upokorzeniem. - Byliśmy za bardzo cofnięci. Zaczęliśmy grać długimi podaniami, a powinniśmy robić to co w pierwszej połowie, czyli starać się dłużej utrzymywać przy piłce - dodał Łukasz Burliga.
Jagiellonia stanęła po długiej przerwie związanej z wideoweryfikacją. Ten moment nie powinien jej jednak wybić z uderzenia, bo bramka Mario Situma została ostatecznie anulowana. - Myślę, że to akurat nie wybiło nas z uderzenia. Oczywiście niedługo później straciliśmy gola, lecz jeszcze przed zejściem do szatni mieliśmy kilka sytuacji, choćby strzał Piotra Wlazły. O tym co stało się w drugiej połowie, trzeba jak najszybciej zapomnieć. Inna sprawa, że lepiej przegrać raz 1:5, niż pięć razy po 0:1 - zaznaczył.
Pomocnik Jagi Taras Romanczuk uważa, że mimo fatalnego wyniku, jego drużyna nie ucierpi mentalnie. - Nie ma sensu zbyt dużo rozmyślać o tym co się stało w Poznaniu. Nie możemy już zmienić rezultatu. W następnym meczu zagramy z Arką i trzeba udowodnić, że porażka z Lechem to był tylko wypadek. Musimy się jednak skoncentrować na 150 procent. Jesienią przegraliśmy w Gdyni 1:4 i teraz warto się zrewanżować. Chcemy też wynagrodzić kibicom to, co przeżyli w Poznaniu - przyznał.
ZOBACZ WIDEO Dybala ojcem zwycięstwa Juventusu. Czyste konto Szczęsnego [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS 2]