Wiem kto powiedział, że robią mi się zakwasy jak siedzę - rozmowa z Michałem Stachurskim, obrońcą KSZO Ostrowiec

Strzelił bramkę w swoim II-ligowym debiucie, choć przebywał na boisku około dziewięciu minut. O tym jak zaczął karierę piłkarską w butach za 12 złotych, jakie dziwne miejsca są dobre do zrobienia boiska, przygodzie z kadrą narodową, o tym co jest dla niego największą karą i jak długo trzeba czyścić buty, po tym jak rozgniecie się w nich jajko, portalowi SportoweFakty.pl w drugiej części wywiadu, opowiedział Michał Stachurski - młody obrońca KSZO Ostrowiec Św.

Anna Woźniak: Michał Stachurski ma jakieś rytuały przedmeczowe?

Michał Stachurski: Przed wyjściem na mecz musi być pełna koncentracja. Przede wszystkim zakładam koszulkę na głowę i zmawiam modlitwę. Później, jak już się zacznie mecz, to jakoś leci, ale przed meczem jak i po strzelonej bramce najważniejszym dla mnie jest przeżegnać się i modlitwa. Wiara mi pomaga. Taki jest sens.

Po meczu wyjazdowym dzwonisz do rodziny i zdajesz relację?

- Muszę (śmiech), bo moja mama jest wiernym kibicem i jest na każdym meczu w Ostrowcu. Do rodziców zawsze dzwonię, a z przyjaciółmi też się kontaktujemy. Z mojej rodzinnej miejscowości są ludzie, którzy zawsze się pytają co się dzieje, jak mi idzie - to miłe czuć takie wsparcie.

Jesteś przykładem piłkarza na to, że swoją ciężką pracą można wiele osiągnąć.

- Szczerze mówiąc to ja sam byłem zaskoczony, że gram w pierwszej drużynie, bo nie sadziłem, że nastąpi to tak szybko. Udało się i jestem teraz częścią drużyny i jak już wspomniałem po awansie chciałbym zając miejsce z zespole już nie jako młodzieżowiec, ale jako senior.

Zawsze chciałeś być piłkarzem?

- Tak, od najmłodszych lat uganiałem się za piłką. Bardzo dużo czasu na to poświęcałem. Nawet już mama czasem na mnie krzyczała, bo nie było mnie kilka godzin w domu, a ja sobie ganiałem za piłką.

Każde miejsce nadaje się do zrobienia boiska?

- Ja na przykład grałem nawet na bramie od stodoły. Pamiętam, że wystarczyły dwa drzewa, poprzeczkę się zrobiło i się grało. Różne były pomysły, ale ogólnie grało się dosłownie wszędzie.

Czy twoi znajomi też grali w piłkę?

- Ogólnie właśnie nie, nie licząc takich dziecięcych zabaw. Później już owszem, bo wszyscy koledzy, z którymi chodziłem do szkoły w Ostrowcu, czyli od pierwszej klasy liceum, to już się tym zajmowali. Ale starszych piłkarzy osobiście nie znałem. Jak grałem jeszcze w Radomiu i jeździłem na kadrę Mazowsza, to grałem z takim zawodnikiem jak Robert Lewandowski, który jest teraz piłkarzem Lecha Poznań. Jego i Daniela Mąkę akurat pamiętam. Grałem z nimi na konsultacji kadry. Oni się bardzo wybili, a Robert to jest teraz według mnie jeden z lepszych polskich piłkarzy.

Apropos kadry - to jest mobilizacja dla piłkarza.

- Ja akurat byłem bardzo zdenerwowany jak wróciłem z kadry, bo lekarze nie pozwolili mi zagrać całego meczu. Zagrałem połówkę, zdjęli mnie i nie pozwolili grać przez trzy tygodnie. Szkoda, bo to była spora szansa, której nie wykorzystałem, gdyż trochę przeszkodziła mi w tym wszystkim kontuzja.

Dla Michała Stachurskiego nie grać w piłkę to kara?

- W ogóle nie poruszać się to jak kara (śmiech). Wiem nawet kto powiedział, że robią mi się zakwasy jak siedzę (śmiech). Ale taka jest prawda, że zdecydowanie wolę się ruszać niż siedzieć. Nawet w szatni nie lubię siedzieć spokojnie w rogu, za to wolę poodbijać piłkę, kogoś poklepać - zawsze coś się dzieje i jest śmiesznie.

Z powodu twojej ruchliwości koledzy robią jakieś dodatkowe żarty?

- Zawsze coś tam się dzieje, coś tam ktoś, że tak powiem dosadzi, ale to wszystko w formie żartu. Ja się tym nie przejmuję, bo to jest normalne i tak musi być.

Znana już jest historia o jajku w butach. Opowiedz jak ty to odczułeś.

- Boże drogi, co ja z tym miałem (śmiech). Wychodzimy z szatni na trening, Michaś wkłada buta, a tam bonus. Poczułem coś, ale jeszcze nie wiedziałem co to jest, dopóki nie zauważyłem, że cała prawa strona szatni - tak jakby starszyzna - śmieje się i dopiero już po całej odprawie zorientowałem się, że to jajko. Był troszkę problem z tym butem, bo musiałem go prać ze dwa tygodnie (śmiech). Ale trzeba mieć dystans do siebie i takie żarty przyjmować.

Jakoś się odwdzięczyłeś kolegom?

- Miałem kilka pomysłów, ale nie zostały jeszcze zrealizowane. Szczerze mówiąc, to z Michałem Pietrzakiem myśleliśmy nad jakąś konspirą, żeby coś wymyślić tym starszym zawodnikom, ale teraz już nie czas na to. Wcześniej jak były przygotowania do sezonu to owszem, takie żarty się zdarzały.

Potwierdzasz, że brylował w tym Marcin Dziewulski?

- Tak, tak, Marcin Dziewulski był takim zapalnikiem. Raz poprosił "Persiego" o kupienie kleju, po czym przykleił mu nim buty do podłogi (śmiech).

Więc jak dzwoni Marcin Dziewulski, to trzeba się strzec?

- "Dziewul" ogólnie jest cwaniak - taki w pozytywnym znaczeniu, więc trzeba uważać, ale to bardzo w porządku chłopak, zresztą jak i reszta drużyny. Wydaje mi się, że atmosfera w szatni jest bardzo w porządku - każdy się wzajemnie szanuje.

Co najbardziej lubisz na treningu?

- Ja wychodząc na trening to ogólnie lubię… wszystko. Bo dla mnie trening to jest coś pięknego: wychodzę na boisko, kopię piłkę, czyli robię to co lubię - czego chcieć więcej? Ja mógłbym trenować nawet dwa razy dziennie.

A gdybyś nie był piłkarzem to czym mógłbyś się zająć?

- Ja bym wyjechał zagranicę. Ale lepiej grać w piłkę niż pracować, choć to też swego rodzaju praca, ale robię to co lubię, więc to przede wszystkim przyjemność.

Tylko piłka nożna cię interesuje?

- Ja ogólnie bardzo lubię sport. Od małego uwielbiałem biegać. Lubię grać w siatkówkę, ping ponga, w kosza - choć może mniej, ale zawsze każdy sport mnie interesował.

Jak wchodziłeś w sport to z pewnością pamiętasz swoje pierwsze buty, koszulkę?

- Pierwsze to były korkotrampki. France 98 - mama mi takie kupiła za 12 złotych, ale były super. A takie pierwsze firmowe, to chyba jak przychodziłem do Ostrowca, to były adidasa - bardzo dobre buty.

Często trzeba zmieniać buty do gry?

- To zależy ile ma się par. jedna para na pół roku może wystarczy, ale trzeba mieć kilka par, aby były jakieś zapasowe w razie czego. Jeśli chodzi o koszulki to miałem ich mnóstwo, ale pierwsza był Michael Owen mój idol kiedyś.

Pamiętasz kiedy pierwszy raz założyłeś koszulkę KSZO z herbem na piersi?

- To było w pierwszej klasie liceum za MKS KSZO Junior, ale dokładnej daty nie pamiętam.

A pierwszy trening z drużyną seniorów?

- Pamiętam to akurat. Trenowałem wtedy z drugą drużyną. Podszedł do mnie trener Andrzej Wiśniewski i zapytał, czy nie chciałbym trenować z pierwszym zespołem, no więc odpowiedziałem, że oczywiście, że tak. Zapytał jeszcze czy rano wstaję? No to spytałem jak rano? Odpowiedź padła, że o 7.00, więc odparłem, że nie ma problemu (śmiech). Dla mnie to było to na co czekałem.

Mile wspominasz trenera Wiśniewskiego.

- Tak, dla mnie to był człowiek, który dał mi szansę, choć na początku taką szansę dawał mi również trener Janusz Jojko. Jednak to trener Wiśniewski na mnie postawił i zawsze będę mu za to wdzięczny.

Są wyniki, jest atmosfera w drużynie i zmienia się cała otoczka wokół klubu…

- Na tą chwilę sytuacja wygląda tak, że jest dobra atmosfera wokół, są wyniki, ale to jeszcze nie jest tak, jak powinno być. Ja jakieś pieniążki mam. Zawsze mogę liczyć, że mama albo tata mi pomogą, ale na przykład taki Łukasz Matuszczyk, który ma żonę i dzieci, musi jakoś tę rodzinę utrzymać. Nadzieją rodziny nie wyżywi i to jest taki minus, który trochę przeszkadza. Każdy coś nam próbuje tłumaczyć, ale nic z tego nie wynika, nic się nie zmienia w kwestii finansowej.

Jednak widać już, że na mecze przychodzi coraz więcej kibiców.

- Bardzo fajnie jest, gdy widzi się pełne trybuny. Każdy krzyczy, dopinguje, zwłaszcza jak jest dobry mecz. Miło jest grać przy takiej publiczności. To jest ten 12 zawodnik, który nam pomaga. Zawsze lepiej grać dla pięciu tysięcy widzów, niż dla dwóch tysięcy. Miejmy nadzieję, że na naszych trybunach zagości jeszcze więcej kibiców.

Źródło artykułu: