Zbigniew Mroziński
Tyle że w zawodach slalomowych trasę trzeba pokonać dwukrotnie, a jemu tego umownego drugiego szusu nie dały dokończyć poważne kontuzje. Gdy na początku kwietnia 1982 roku koledzy z reprezentacji Polski szykowali się do wyjazdu na mundial w Hiszpanii, on wracał na boiska ekstraklasy po aż 20-miesięcznej przerwie. Kiedy cztery lata później Biało-Czerwoni uczestniczyli w meksykańskich finałach MŚ, także przebywał za Atlantykiem, tyle że w USA, gdzie nie tylko grał w polonijnej drużynie Polish-American Eagles Yonkers, ale i pracował fizycznie. Miał wtedy 29 lat...
[b]
Latynoskie rytmy [/b]
Jeżeli ktoś urodził się równo 17 lat później od króla piłkarskiej samby legendarnego Pelego i 10 lat po naszym Kazimierzu Deynie, musiał zostać piłkarzem. Wszyscy trzej przyszli na świat 23 października - Nawałka w 1957 roku w Krakowie. Jeszcze przed osiemnastką po raz pierwszy zagrał w barwach Wisły w ekstraklasie. Natomiast 13 kwietnia 1977 roku zadebiutował w drużynie narodowej w meczu z Węgrami. Na boisko w Budapeszcie wszedł dopiero po przerwie, ale gola strzelił. Jak się miało okazać - jedynego w trwającej niewiele ponad trzy lata reprezentacyjnej karierze.
Na okładce numeru 5 tygodnika "Piłka Nożna" z 30 stycznia 1978 roku znalazła się relacja z Fut-balu, czyli karnawałowej imprezy, która dwa dni wcześniej odbyła się w warszawskiej restauracji Kongresowa. Na zdjęciu ilustrującym wydarzenie nie ma jednak żadnego z uznanych gwiazdorów drużyny narodowej, na przykład wspomnianego Deyny, Grzegorza Laty czy uznawanego już wtedy za ich następcę Zbigniewa Bońka, lecz jest właśnie obecny selekcjoner Biało-Czerwonych. Obok fotografii, na której widzimy, jak tańczy z partnerką, widniał podpis: "Odkrycie Roku 1977, laureat naszej nagrody, Adam Nawałka z krakowskiej Wisły, pracowicie spędzał czas na karnawale piłkarskim. Jak widać - bawił się dobrze".
Podczas zabawy w warszawskiej restauracji nie zabrakło zapewne tanga, bo tylko cztery miesiące było do mundialu, którego gospodarzem była Argentyna, uznawana przecież za ojczyznę tego tańca. Zresztą tak nazywała się również piłka przygotowana na mundial '78. Nasz zespół medalu wprawdzie wtedy nie zdobył, ale w pierwszej ósemce świata się znalazł.
Wspomniana futbolówka Tango pasowała jak ulał do stopy 20-letniego pomocnika, więc grę Nawałki doceniali nie tylko fachowcy piłkarscy, ale i decydenci polityczni.
Miesiąc po mistrzostwach świata wraz z liczną polską ekipą, w której były ówczesne gwiazdy piosenki: Czesław Niemen, Maryla Rodowicz i zespół 2+1, czy pianista Janusz Olejniczak, odwiedził bowiem Kubę. W kraju nazywanym Perłą Karaibów, gdzie życie toczy się w rytmie salsy, rumby i mambo, odbył się zlot młodzieży z całego świata.
Tak był zapowiadany w ukazującym się wówczas tygodniku "Film": "28 lipca 1978 roku zjedzie do Hawany 16 tysięcy dziewcząt i chłopców reprezentujących młodzież pięciu kontynentów. XI Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów zapowiada się jako wielkie międzynarodowe forum polityczne i kulturalne. Jego uczestnicy wezmą udział w wielu imprezach, m.in. w konkursach zespołów folklorystycznych, pieśni politycznej i piosenki młodzieżowej. W koncertach galowych, kameralnych i recitalach, a także w wystawach, pokazach i przeglądach dorobku młodych twórców muzyki i plastyki, teatru i filmu. Polską młodzież reprezentować będzie 450-osobowa delegacja".
Jednym z jej ważnych członków był właśnie Nawałka. W tym okresie powinien raczej przygotowywać się do sezonu z Wisłą, która jako mistrz Polski szykowała się do udziału w europejskich pucharach. Niestety, polecenie o wyjeździe przyszło z góry i nie było szans, żeby postąpić inaczej.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Piękna bramka najgrubszego piłkarza świata. Aktywne święta Nowakowskiej
[color=#000000]
[/color]
Latynoskie przeznaczenie dopadło go i teraz. Podczas World Cup 2018 Biało-Czerwoni zmierzą się przecież z Kolumbią. Właśnie w stolicy tego państwa, Bogocie, 9 lipca 1980 roku Nawałka po raz ostatni wystąpił w drużynie narodowej. To był jego dziesiąty mecz międzypaństwowy rozegrany w Ameryce Południowej. Zaledwie kilka dni wcześniej wystąpił przeciw Brazylii w Sao Paulo, gdzie niemal równo trzy lata wcześniej zakończyło się inne zamorskie tournee Biało-Czerwonych i wtedy także wystąpił na Stadionie Morumbi przeciw Canarinhos. W 1977 roku nasz bohater zagrał ponadto przeciw Peru w Limie i z Argentyną na słynnej Bombonierze w Buenos Aires.
Rok później na mundialu również zagrał z tymi trzema rywalami, tyle że przeciw gospodarzom w Rosario, a z dwoma pozostałymi zespołami w Mendozie. W pierwszej fazie grupowej na El Monumental w Buenos Aires z Republiką Federalną Niemiec oraz Tunezją w Rosario. Potyczki z Latynosami musiały mu głęboko zapaść w pamięć i były niezwykle trudne, bo jako selekcjoner biało-czerwonych przez pierwsze cztery lata nie rozegrał z nimi żadnego meczu. No i trzeba przyznać, że bilans najlepszy nie jest, przed miesiącem biało-czerwoni w Warszawie zremisowali z Urugwajem oraz w Gdańsku przegrali z Meksykiem.
Trafiony kamieniem
Gdy człowiek wspina się pod górę, nieraz kamienie osuną mu się spod stóp. W przypadku Nawałki okazało się, że można zostać uderzonym kamieniem w głowę, gdy jest się trenerem. Spotkało go to 9 czerwca 2001 roku w Warszawie po meczu wygranym przez prowadzoną przez niego Wisłę Kraków z Legią. Przykre zdarzenie skomentował wtedy w "Piłce Nożnej": "Przebywałem na Legii dziesiątki razy, w różnych rolach, i zawsze miałem o widowni z Łazienkowskiej jak najlepsze zdanie, incydentalny wybryk czy ekscesy grupy pseudokibiców nie zmieniły mojej oceny".
Jak zwykle wyważony, nieulegający niepotrzebnie emocjom, ale tak naprawdę właśnie z powodu tego chuligańskiego wybryku zrobiło się o nim głośno po raz pierwszy od 20 lat. Przypominano, że kiedyś był świetnym piłkarzem, uczestnikiem mundialu, a z Wisłą także jako piłkarz wywalczył mistrzostwo w sezonie 1977-78.
Nie wystarczyło to jednak, żeby dostać angaż w Wiśle na następny sezon. W klubie, w którym spędził najlepsze lata kariery piłkarskiej, był traktowany jak trenerski wańka-wstańka. We wspomnianym sezonie 2000-01 na kilka tygodni przed zakończeniem rozgrywek zastąpił Oresta Lenczyka, gdy zespół był liderem, i szansy na tytuł nie zmarnował. Rok wcześniej natomiast zajął na kilka miesięcy miejsce opuszczone przez Wojciecha Łazarka, ale wicemistrzostwo nie zadowoliło właściciela.
Po raz ostatni dał się namówić na przejęcie Białej Gwiazdy w trakcie rozgrywek 2006-07 po Dragomirze Okuce, ale zespół spisywał się słabo i jeszcze przed zakończeniem sezonu otrzymał dymisję. Chyba w najlepszym dla siebie momencie, bo ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski Leo Beenhakker szukał akurat do sztabu zastępcy dla Dariusza Dziekanowskiego. Padło na zbliżającego się do pięćdziesiątki pana Adama.
Miało to być zajęcie na kilkanaście dni, a pozostał na rok. W tej roli miał okazję świętować awans, a potem udział Biało-Czerwonych w Euro 2008. Holenderski selekcjoner tak wspominał w ubiegłym roku na łamach dziennika "Polska The Times" kilkumiesięczną współpracę z Nawałką: "Praca z Adamem była przyjemnością. Pokazał mi, jak bardzo zna się na piłce, jak czuje futbol. Spodobał mi się jego sposób zarządzania ludźmi, charakter". Można zatem zapytać: skoro Beenhakker tak go cenił, to dlaczego nie zostawił w sztabie po mistrzostwach Europy?
Po turnieju znowu zaczął wspinaczkę, od pierwszej ligi, tym razem na Śląsku, gdzie kult pracy jest szczególnie ceniony. Najpierw w GKS Katowice, a potem w Górniku Zabrze, z którym szybko wrócił do ekstraklasy, a następnie dobrze sobie w niej radził. Tyle że pewnego pułapu nie był w stanie przeskoczyć z tym zespołem. Tak jak kiedyś Bogusław Linda miał wpływ na to, że Marek Kondrat przestał grywać w śmiesznych fatałaszkach różne fredraszki, i przyczynił się do zatrudnienia go w filmie "Psy", w którym zagrał koncertowo, tak jesienią 2013 roku Nawałce postanowił zmienić emploi i zatrudnić w roli selekcjonera Boniek, jego były kolega z boiska, a wtedy już prezes PZPN.
Zibi ufa ludziom, których szanuje, więc zdawał sobie sprawę, że jego faworyt jest odpowiednim kandydatem. Tyle że poza nim mało kto wierzył w powodzenie misji, powszechnie optowano raczej za zatrudnieniem szkoleniowca z zagranicy. Ryzyko jednak się opłaciło, bo Nawałka jako pierwszy w historii polski trener awansował z biało-czerwonymi na mistrzostwa Europy i świata, i to w odstępie zaledwie dwóch lat. Na Euro 2016 kierowani przez niego biało-czerwoni dotarli do ćwierćfinału, na World Cup 2018 nie powinno być gorzej.
Zaufanie do ludzi
Za kadencji Nawałki reprezentacja Polski stała się ekskluzywnym klubem, nie rozgrywa meczów towarzyskich tylko po, żeby bić rekordy w liczbie debiutantów, którzy potem i tak nie przebiją się do wąskiej kadry. Z drugiej strony, jeśli jakiś zawodnik z tej elity wypadnie, to trudno mu potem wrócić, od początku kadencji taki los spotkał między innymi Adriana Mierzejewskiego, Mateusza Klicha, Waldemara Sobotę, Pawła Olkowskiego, Tomasza Jodłowca...
Ma sztab wiernych współpracowników - Bogdana Zająca dobrze poznał, gdy był jego podopiecznym w Wiśle, potem zabrał go do Zagłębia Lubin, zaś asystentem zrobił osiem lat temu w Katowicach. Były obrońca z Nawałką był w Górniku i jest od początku w kadrze narodowej. Tak samo jest ze szkoleniowcem bramkarzy Jarosławem Tkoczem, którego miał w gronie sztabowców zarówno w Katowicach, jak i w Zabrzu. Asystenci, nie tylko ci dwaj, nie strzępią języka na darmo, ale harują, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Selekcjoner nie wykonuje nerwowych ruchów, bo wie, że zaufanie do ludzi jest niezwykle ważne.
Widział z bliska, że nie wyszło nic dobrego z tego, gdy Jacek Gmoch, który jako pierwszy dał mu szansę w reprezentacji, po udanych eliminacjach MŚ wykluczył z grona współpracowników trenerów Ryszarda Kuleszę i Bernarda Blauta, oraz jak Beenhakker przed turniejem w Austrii zaczął ufać tylko swoim rodakom - najbardziej trenerowi bramkarzy Fransowi Hoekowi oraz dołączonemu przed imprezą specjaliście od przygotowania fizycznego Mike’owi Lindemannowi, a Polaków odsunął na bok.
Legendarny komentator sportowy Polskiego Radia Bohdan Tomaszewski kiedyś powiedział, że niektórzy tenisiści, grając gdzieś na prowincji, niczym się nie wyróżniają, ale gdy wychodzą na korty Wimbledonu, są jak uskrzydleni, stają się innymi ludźmi, a ich gra jest porywająca. Być może w Świcie Krzeszowice, Sandecji Nowy Sącz, Zagłębiu Lubin i Jagiellonii Białystok pan Adam nie osiągnął sukcesów, bo pisane mu było co innego. Jako selekcjoner reprezentacji sprawdził się znakomicie, nie traci głowy na wielkich obiektach, świetnie sobie radzi z presją. Ostatnie, co go przeraża, to pełne trybuny na wielkich stadionach.
chyba już czas iść na zieloną trawkę skoro nie masz konkretnego Czytaj całość