Nikt wcześniej nie wprowadził bowiem Biało-Czerwonych na Euro i Mistrzostwa Świata. Nikt przed nim nie pokonał Niemców. Byli jednak tacy, którzy z mundiali przywozili medale. Tę historię trzeba więc pisać nadal.
10 lat temu Wisła Kraków wyrzuciła go po zaledwie pięciu meczach. I dodajmy, żadnego z nich Adam Nawałka nie przegrał. Wygrana i cztery remisy to było jednak za mało dla Bogusława Cupiała. To wtedy dłoń mu podał Leo Beenhakker. W jednym z ostatnich swoich prasowych wywiadów (dla "Przeglądu Sportowego), 4 lata temu Nawałka wspominał: - Pojechałem do Włoch, byłem krótko w Romie i Lazio. Gdy wróciłem, zadzwonił Leo. Zapytał, czy chcę być asystentem. Pytam: "Od kiedy?”. On mówi: "Jak to od kiedy? Samolot czeka na ciebie w Balicach".
I dostał skrzydeł. Potem opowiadał, że to był punkt zwrotny w jego karierze. Pod okiem holenderskiego lwa zaczął inaczej patrzeć na piłkę, więcej jej widzieć. Zaczął dostrzegać szczegóły, pielęgnować je. Dziś każdy, z kim pracuje, powie o nim że to perfekcjonista. Że każdy detal ma znaczenie. To wtedy poznał, czym tak naprawdę jest przygotowanie mentalne, którym dziś zanudza na przedmeczowych konferencjach prasowych.
Wszyscy dziwili się, że na Euro 2016 z piłkarzami mogły mieszkać ich rodziny. Ale Nawałka wiedział, że banda facetów skoszarowanych najpierw dwa tygodnie przed turniejem, potem już w jego trakcie, też musi oddychać. No i miał tę rację. Nie pierwszy raz.
ZOBACZ WIDEO Lewandowski o włos od zdobycia bramki! Zobacz skrót meczu Hamburger SV - Bayern Monachium [ZDJĘCIA ELEVEN]
Do czasu pracy z reprezentacją Polski był co najwyżej przeciętnym ligowym trenerem. Którego drużyny - jak mawiał trener Wojciech Łazarek - grały na udo. Albo się udo, albo się nie udo. Po tym, jak przestał być asystentem Leo Beenhakkera jeszcze przez sezon pracował w Katowicach. A potem trafił do Zabrza. To z Górnika wyciągnął go 4 lata temu Zbigniew Boniek. Nawałka uratował zasłużony klub, wyciągnął go z 1-ligowej mielizny, kopał bogatszych w ekstraklasie jak doświadczony sztygar kilofem pod ziemią.
Ten Górnik był dla niego kolejną kopalnią wiedzy i doświadczenia. Ale też dla nas, o nim. Był taki mecz, w którym na sekundy przed końcem pierwszej połowy ściągnął z boiska Macieja Małkowskiego i przy linii soczyście go ochrzanił. Był taki bramkarz Adam Stachowiak, który w przerwie meczu stanął w obronie łajanego Daniela Sikorskiego. Wkrótce go w drużynie nie było.
I w Górniku był też taki młokos. Nazywał się Arkadiusz Milik, który nie strzelał goli. I publika domagała się od Nawałki, żeby posadził go na ławce. Chłopak grał dalej.
Wymagający i surowy, przekonany o słuszności własnych wyborów. Również tych najtrudniejszych, jak późniejsze odebranie opaski kapitańskiej Jakubowi Błaszczykowskiemu i postawienie na Roberta Lewandowskiego. I już wtedy perfekcjonista śpiący po 4 godziny na dobę. Takiego trenera - jak się okazało - Polska potrzebowała.
Zbigniew Boniek różnie w życiu wybierał. Ale z Adamem Nawałką trafił w dychę.
W wieku 57 lat jako pierwszy w historii pokonał Niemców. Gdy miał lat 58 awansował na mistrzostwa Europy. 59 lat to już ćwierćfinał tychże mistrzostw, a mając pełne 6 dych na karku świętuje awans na mistrzostwa świata.
Za rok, w tym dniu, być może będziemy już składać życzenia najwybitniejszemu trenerowi w historii polskiej piłki.