KORESPONDENCJA Z NEAPOLU
Paweł Kapusta, WP SportoweFakty: Zdarzyło się panu pomyśleć, że pana kariera znalazła się na zakręcie?
Arkadiusz Milik, napastnik SSC Napoli i reprezentacji Polski: - Może nie tyle na zakręcie, co w zawieszeniu. Po pierwszym urazie nie było śladu - ani pod względem fizycznym, ani psychicznym. Przygotowania do nowego sezonu traktowałem już jak nowy rozdział życia. W końcu czułem się świetnie! Ani w jednym, ani drugim kolanie nie odczuwałem niczego niepokojącego. I to jest najstraszniejsze: nie możesz w żaden sposób zapobiec tragedii. Mięśnie są mocne, czujesz się dobrze, a kolano i tak strzela. Jesteś bezradny.
Miał pan moment załamania?
Najgorzej było rok temu, gdy zerwałem więzadło po raz pierwszy. To był prawdziwy dramat. Teraz przynajmniej wiedziałem, co mnie czeka, jak wygląda procedura. A wtedy? Totalna niewiadoma. Lekarze wchodzą ci do kolana, zabieg wykonywany jest na znieczuleniu ogólnym, a ja się cholernie boję operacji, zabiegów lekarskich, więc było mi jeszcze trudniej. Dopytywałem, jak to wygląda w Polsce. Rezonans masz po dwóch - trzech dniach. Później czekasz trzy dni na operację. Jak patrzysz na to wszystko z boku, to myślisz, że kilka dni to krótko. Ale jak jesteś piłkarzem i wiesz, że właśnie rozsypało ci się kolano... Proszę mi wierzyć, to dewastuje psychikę. Na szczęście w moim przypadku zabieg przeprowadzono błyskawicznie.
W Napoli zaczęło się naprawdę dobrze. I dlatego tym bardziej przykro mi, że przytrafiła mi się kontuzja. Kto wie, czy nie byłbym teraz w zupełnie innym miejscu kariery. Z perspektywy czasu, gdy przypominam sobie strzelane na początku przygody w Napoli gole, robi mi się smutno. Z drugiej strony wszystko jest wciąż przede mną. Nie mam 33 lat, tylko 23.
Co się myśli, gdy dochodzi do tak strasznej kontuzji? Co przelatuje przez głowę?
Teraz zachowałem się dokładnie tak samo, jak przed rokiem. Chwyciłem się bardzo mocno za kolano, głowa w ziemię... Usłyszałem TEN dźwięk, poczułem ból jeszcze większy, niż za pierwszym razem. Klubowy fizjoterapeuta, który nie oglądał meczu na żywo, po zobaczeniu powtórki od razu wiedział, że stało się coś poważnego. Leżąc na murawie też wiedziałem, że jest źle. W szatni uspokajał mnie lekarz. Mówił, żebym nie przejmował się na zapas. Kilkanaście minut po zdarzeniu zrobił mi test-szufladę. Sprawdza się w ten sposób, czy więzadło jest uszkodzone. Gdy jednak wiesz, że coś ci się stało, zawsze spinasz mięśnie. Ja też to zrobiłem, bo nie chciałem usłyszeć złej informacji. Organizm bronił się przed najgorszą wiadomością. Po teście lekarz powiedział, że z krzyżowym raczej nic się nie stało. Jeśli już, to z pobocznym. Dziennikarzom w mixed zonie rzuciłem, że to raczej nic poważnego, ale sam w to nie wierzyłem. Na drugi dzień było wszystko jasne.
Jak się pan teraz czuje?
Dobrze. Rehabilitacja się rozkręca. Pod koniec miesiąca będę miał wizytę kontrolną u doktora Marianiego w Rzymie. Później zrobimy kolejny krok, będziemy mogli sobie pozwolić w ćwiczeniach na więcej. Mija pierwszy miesiąc, najgorsze prawie za mną. Mogę normalnie pospać. Wcześniej było o to trudno, bo w nocy nie kontrolujesz nogi, śpisz w ochraniaczu. Kolano się bardzo nagrzewa, trzeba je chłodzić. Za dnia robiłem to cały czas, ale w nocy jest trudniej. Budzisz się, bo zaczyna cię boleć. Włączasz urządzenie, chłodzisz nogę, zasypiasz. Za jakiś czas to samo, znów pobudka. Kolano do kolana - za ciepło. Wsadzasz poduszkę - za ciepło. Dlatego chodziłem niewyspany. Teraz jest lepiej. Zaczynam basen, cardio, pływanie. Będzie dynamiczniej.
ZOBACZ WIDEO Wielkie strzelanie Starej Damy. Zobacz skrót meczu Udinese - Juventus Turyn [ZDJĘCIA ELEVEN]
Jest sens rozmawiać o dacie powrotu na boisko?
Nie ma najmniejszego. Mówi się o lutym, ale wrócę, gdy sam będę czuł, że jestem gotowy. Tak, jak za pierwszym razem: miałem zielone światło, ale poczekałem, nie szarżowałem.
Poprzednia kontuzja miała wpływ na to, co stało się teraz?
Różnie mówią, ale ja nikomu nie będę wchodził w kompetencje. Ufam ludziom, którzy robili mi operację i mnie leczą. Moją rolą jest rehabilitacja, ćwiczenie, regeneracja, dbanie o kolano. I robię to. Przecież nie mogę słuchać wszystkich dookoła.
Widział pan, co działo się w Polsce po potwierdzeniu najgorszych prognoz?
Słowa otuchy usłyszałem od wszystkich: kibiców kadry, Napoli, kolegów z reprezentacji, klubu. Podczas ostatniego meczu na Stadionie Narodowym, który oglądałem w telewizji, trybuny skandowały moje imię i nazwisko. Słyszałem to, było mi bardzo przyjemnie. Dla zawodnika, który walczy z poważną kontuzją, każdy taki detal jest ważny. Na przykład - koszulki z dedykacją na rozgrzewkę.
Tak samo jak zachowanie Lorenzo Insigne. Swoją drogą, Piotrek Zieliński zagrał przy tym oscarową rolę.
Pomylił koszulki, podał swoją i wypromował swoje nazwisko! Oczywiście żartuję... To bardzo miły gest Lorenzo. Długo rozmawiałem z nim rok temu o dochodzeniu do sprawności po zerwaniu więzadła. On walczył z dokładnie taką samą kontuzją. Wiedział, w jakiej jestem sytuacji, ile zdrowia i nerwów to wszystko kosztuje.
Podczas leczenia pierwszej kontuzji odczuwał pan presję otoczenia na jak najszybszy powrót? Nie było dnia, w którym włoscy dziennikarze nie pisaliby o rekordowo szybkiej rehabilitacji.
Dla mnie to było bardziej wsparcie i kibicowanie niż presja. Sam z lekarzami wiem najlepiej, kiedy wrócić, nikt z boku nie ma na to wpływu. Gdy wróciłem, nie byłem gotowy do gry przez 90 minut. Wchodziłem do grania stopniowo. W poprzednim sezonie brakowało niestety kontynuacji w występach, bo kolano inaczej zachowuje się w treningu, a inaczej w meczu. Czasem jesteś w stanie przez miesiąc trenować bez żadnych problemów - i to dwa razy dziennie - a zagrasz 30 minut meczu i na drugi dzień czujesz zmęczone kolano. Inny stres, inna adrenalina, więc noga inaczej się zachowuje. Zabrakło ciągłości, kilku meczów z rzędu. Nie kryję, w pewnym momencie zacząłem się niecierpliwić, że nie gram tyle, ile bym chciał.
Po powrocie rozegrał pan tylko dwa pełne mecze. I to dopiero we wrześniu: z Szachtarem Donieck w Lidze Mistrzów i Kazachstanem w eliminacjach mundialu.
Zawodnik młody, to się niecierpliwi. Tym bardziej, jeśli wie, że zasługuje na więcej minut. Ale teraz nie ma to już żadnego znaczenia. Nie myślę o niczym innym, jak wyleczenie chorej nogi.
Po meczu z Gibraltarem w eliminacjach mistrzostw Europy miałem rozmowę z trenerem Adamem Nawałką. Nie chodziło o sodówkę, ale o to, że nie grałem na sto procent. A każdy z nas wie, że jeśli chcesz zrobić postęp, grać w najlepszych klubach w Europie i reprezentacji, musisz za każdym razem trenować i grać z pełnym zaangażowaniem.
Bierze pan pod uwagę możliwość wypożyczenia na wiosnę do innego klubu? Prezydent SSC Napoli powiedział, że będzie pana namawiał na Chievo Werona.
Rozważam taką możliwość, ale na decyzje przyjdzie pora w grudniu. Wtedy usiądziemy z menedżerem, trenerami, prezesem i zobaczymy, co będzie najlepsze dla mnie i dla klubu.
Nie będzie się pan bał - tuż po powrocie do zdrowia - odejść do klubu, w którym nie będzie pan znał lekarzy, fizjoterapeutów?
Trudno jest mi się na ten temat wypowiadać. W styczniu będę mądrzejszy, wtedy wrócimy do tej rozmowy.
Gdy do pana leciałem, zastanawiałem się, w jakiej jest pan formie psychicznej. 23-letni piłkarz drugi raz zrywa więzadło krzyżowe. Niektórzy by się załamali, po panu nie widać złych emocji.
Nie jest lekko, ale co, płakać mam? Siedzieć pod kołdrą? Zauważyłem, że im mniej myślisz na ten temat, tym jest łatwiej. Gdy rozmyślasz, momentalnie wpadasz w zły nastrój. Dzieje się to czasem, gdy oglądam mecze kolegów. Oni walczą, biegają, strzelają, a ja siedzę na trybunach albo przed telewizorem i aż mnie pali coś w środku, że nie mogę być z nimi. To trochę dziwnie brzmi, ale w sytuacji, w której się znalazłem, muszę szukać pozytywów i na siłę je wyciągać. W życiu człowieka mogą się zdarzyć gorsze tragedie, niż zerwanie więzadła krzyżowego. Oczywiście poza piłką, bo w piłce to chyba nie ma gorszej kontuzji... Ostatnio Łukasz Piszczek bardzo mądrze powiedział: każdy ma różny sposób odcięcia się od futbolu. Jak nie grasz, musisz się odciąć, w przeciwnym razie zwariujesz. I to jest znakomite stwierdzenie, podpisuję się pod tym.
Na co pan przerzuca swoje myśli?
Zupełnie inaczej planuję dni. Więcej czasu spędzam z rodziną, załatwiam inne sprawy, dużą satysfakcję sprawiają mi też inwestycje. Piłki w telewizji oglądam mało. Ogólnie, już pomijając kontuzję, nie jestem osobą, która siada przed telewizorem o 12 w południe, zaczyna dzień od meczu La Liga, później przełącza się na Bundesligę czy Ekstraklasę, a dzień kończy meczem Serie A. Oglądam tylko to, co najciekawsze. A przez kontuzję, żeby się nie denerwować, jeszcze mniej: tylko mecze Napoli, hity Ligi Mistrzów, Górnika Zabrze, bo super ostatnio grają. No i mecze kadry, jak sam w niej grać nie mogę.
Jedna z inwestycji: otwiera pan restaurację w Katowicach.
Będzie się nazywać Food & Ball. Chcieliśmy, aby wystartowała jeszcze przed mistrzostwami świata, ale ostatecznie się to nie uda. Są jakieś opóźnienia w budowie galerii, w której knajpa będzie funkcjonować. Galerie ponoć otwierane są w dwóch przedziałach: w okolicy marca, bo zbliżają się wakacje albo listopada, bo zbliżają się święta. Otwarcie nastąpi w drugiej połowie 2018 roku.
Skąd pomysł?
Z rozmowy z przyjacielem, to on pilotował sprawę. Wystrój będzie piłkarski, na ścianach zawisną koszulki. Chcemy, żeby była charakterystyczna i odpowiednia nie tylko do wydarzeń piłkarskich, ale ogólnie - sportowych. Kto będzie chciał na spokojnie, w fajnej atmosferze zobaczyć mecz albo inną transmisję sportową, będzie mógł do nas wpaść. No i przy okazji dobrze zjeść.
Na kolejnych stronach czytaj między innymi o tym, dlaczego Arkadiusz Milik uważa, że nie grozi mu bankructwo po zakończeniu kariery, jak w przypadku dużej części piłkarzy Premier League. Milik mówi też o poważnej rozmowie, którą przeprowadził z nim Adam Nawałka oraz o tym, czego można się spodziewać po polskiej kadrze na mundialu w Rosji.
[nextpage]
Ma pan jakiś biznes, który przynosi panu dobre pieniądze poza piłką?
Jeszcze nie, zbyt krótko się tym zajmuję.
Gdyby dziś musiał pan zakończyć karierę, nie musiałby się pan martwić do końca życia o przyszłość?
Zależy, o życiu na jakim poziomie mówimy. Koby Bryant powiedział kiedyś: "chcę być zapamiętany jako inwestor, a nie koszykarz". Zapadło mi to w pamięć. Nie zgodziłem się z tym, bo wiadomo, że będzie przede wszystkim pamiętany z gry w koszykówkę. Chodziło jednak o to, że masz pieniądze, które zarobiłeś w trakcie kariery, ale z drugiej strony wyznaczyłeś sobie wymagania wobec życia na wysokim poziomie. Zarabiając duże pieniądze, masz duże potrzeby. Klucz to utrzymanie standardu. Na takie życie może nie wystarczyć pieniędzy uzbieranych podczas kariery, bo wiadomo, że przy dużych wymaganiach kiedyś uzbieranych pieniędzy może zabraknąć. Coś trzeba robić, mieć pomysł.
Trener Nawałka trzymał w Zabrzu szatnię krótko, bywał bardzo ostry. Gdy mu się coś nie spodobało, nawet nie musiał tego mówić. Wszyscy widzieli to po jego twarzy. A gdy to następowało, lepiej było się chować po kątach w szatni. Poza tym - byłem wtedy bardzo młody. Przyszedłem z juniorów, inaczej to przeżywałem, niż doświadczeni ligowcy. Oni może do pewnych spraw podchodzili bardziej na luzie, z uśmiechem, a ja siedziałem z boku i nie wiedziałem, czy śmiać się jak reszta, czy lepiej chować się w toalecie.
Duży procent piłkarzy Premier League kilka lat po zakończeniu kariery jest bankrutami.
Ja nie będę miał z tym problemu.
Skąd ta pewność?
To już nie kwestia inwestycji tylko wychowania. Nie jestem osobą, która rozwala pieniądze na prawo i lewo. Oczywiście, nie chowam wszystkiego do skarpety albo pod łóżko. Mam 23 lata. Różne scenariusze życie pisze. A może za moment stanie się coś złego i już w ogóle nie będę mógł wydać tych pieniędzy? Człowiek chce żyć, chce się bawić, coś sobie kupić. Trzeba mieć jednak głowę na karku, zdawać sobie sprawę, że życie nie trwa dwa lata.
Zdarzyło się kiedyś, że ktoś musiał pana ściągnąć na ziemię, bo zaczął pan odfruwać? Że zaczęła tryskać woda sodowa z uszu?
Staram się wyciągnąć ze swojej kariery maksa. Pracować tak, żeby za 10 lat powiedzieć: zrobiłem wszystko, aby dotrzeć na samą górę. A gdzie się zatrzymam - to inna sprawa. Chodzi o to, żeby nie mieć do siebie żadnych pretensji. Czasem zdarzały się momenty, w których albo sam się orientowałem, że nie daję z siebie stu procent, albo ktoś z boku mi to mówił. Ale to nie była woda sodowa.
Kto panu o tym mówił?
Po meczu z Gibraltarem w eliminacjach mistrzostw Europy miałem taką rozmowę z trenerem Adamem Nawałką. Nie chodziło o sodówkę, ale o to, że nie grałem na sto procent. A każdy z nas wie, że jeśli chcesz zrobić postęp, grać w najlepszych klubach w Europie i reprezentacji, musisz za każdym razem trenować i grać z pełnym zaangażowaniem.
Adam Nawałka wyciągnął wtedy do pana rękę. Nie grał pan w Ajaksie, ale dostał powołanie i zagrał w kadrze.
W pierwszym sezonie w Ajaksie raz grałem, raz nie. Później było już z górki. Ale wracając jeszcze do "sody"... W moim najbliższym otoczeniu od najmłodszych lat miałem ludzi, którzy bardzo mi pomagali, również w tym temacie. Gdy dostrzegali najmniejsze sygnały, była szybka reakcja. Taką osobą był między innymi mój trener z młodzieżowych zespołów Rozwoju Katowice, Sławek Mogilan. Obracał takie sytuacje w żart, ale pokazywał też negatywne przykłady, mówił, jak mamy się nie zachowywać.
Pytam o to, bo zastanawiam się: jak nie zwariować, gdy w wieku 22 lat wielki klub wydaje na ciebie ponad 30 milionów euro, jest się jedną z gwiazd reprezentacji.
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Tuż po transferze do Napoli byłem bardzo podekscytowany, że znalazłem się w takiej sytuacji. Zmieniłem klub z dużego europejskiego na ogromny, mający wielkie cele. Zresztą ja zawsze zmieniając kluby odczuwałem sporą różnicę na plus, bo wszystkie transfery to były zmiany na lepsze. Idąc z Leverkusen do Augsburga szukałem gry. Gdy szedłem z Augsburga do Ajaksu, a później z Amsterdamu do Neapolu, czułem rosnącą jakość. To sprawiało mi wielką satysfakcję. Wielką radość, gdy dostawałem piłę, strzelałem, wpadało...
I nie było sytuacji, że zmieniając klub ze słabszego na silniejszy, musiał się pan długo przystosowywać.
Na początku w Amsterdamie brakowało mi ogrania, bo wcześniej nie występowałem regularnie. Gdy to przyszło, stałem się tam ważną postacią. Później grałem wszystko. W Napoli zaczęło się naprawdę dobrze. I dlatego tym bardziej przykro mi, że przytrafiła mi się kontuzja. Kto wie, czy nie byłbym teraz w zupełnie innym miejscu kariery. Z perspektywy czasu, gdy przypominam sobie strzelane na początku przygody w Napoli gole, robi mi się smutno. Z drugiej strony wszystko jest wciąż przede mną. Nie mam 33 lat, tylko 23. Najważniejsze, to się wyleczyć. Niektórym czasem brakuje mobilizacji, motywacji, umiejętności. Mi brakuje zdrowia. Wierzę jednak, że w życiu w pewnym momencie zawsze wszystko się wyrównuje. Po burzy zawsze wychodzi słońce.
Czuje się pan gwiazdą?
Nie.
A to ciekawe... Wyjdźmy w takim razie na miasto.
Ale Neapol to specyficzne miejsce...
To wyjdźmy w centrum Katowic.
W Katowicach jest o wiele spokojniej. W Katowicach mogę normalnie przejść ulicą, tutaj jest to niemożliwe. Neapol pod względem miłości do piłki nożnej jest niesamowity. Nie wiem, jak jest w Argentynie czy Brazylii, ale myślę, że nie ma drugiego takiego miejsca na ziemi, jak Neapol. Ludzie futbol traktują tu jak religię, to jest odczuwalne. Zdarza się, że zanim pokonam 50-metrowy odcinek między samochodem a drzwiami restauracji, muszę sobie zrobić sporo zdjęć i rozdać trochę autografów. O spacerku wśród palm nie ma nawet mowy. Odkąd trafiłem do Napoli, jeszcze nigdy nie dotarłem do ścisłego centrum miasta. Postanowiłem sobie jednak, że jak już lepiej będzie z moją nogą, w końcu się tam wybiorę. Ale żebym nie został źle zrozumiany. Nie narzekam, to mobilizujące i przyjemne, gdy ludzie udzielają ci wsparcia na ulicy.
Dlatego mieszka pan kilkadziesiąt kilometrów od miasta, z dala od tego szaleństwa?
Niedaleko mojego domu jest baza treningowa, dojazd zajmuje mi kilkanaście minut. To bardzo wygodne. Na początku mieszkałem w hotelu, później przeniosłem do domu, w którym teraz jesteśmy. Miał być tylko na jakiś czas, ale spodobało mi się tutaj. Poza tym rzeczywiście, życie toczy się tu spokojniej. Jest cisza, nie ma takiego tempa. Jakieś trzy kilometry od mojego domu jest plaża, na którą czasem jeździmy. W sezonie jest tam sporo ludzi, ale teraz, po sezonie, jest przyjemnie.
Brak życia prywatnego - nie denerwuje to pana?
Wszystko ma swoje plusy i minusy. Robię to, co kocham. Gram w piłkę, spełniam swoje marzenia z dzieciństwa. Gdy wskakujesz na taki poziom i grasz dla takiego klubu jak SSC Napoli, musisz się liczyć z wieloma rzeczami. Że wszyscy dookoła - trenerzy, prezesi, kibice - mają wobec ciebie duże wymagania. Że stajesz się rozpoznawalny, że kibice chcą sobie z tobą zrobić zdjęcie, dostać autograf, zamienić z tobą kilka słów. Nie można mieć wszystkiego - grać w wielkim klubie, zarabiać dużych pieniędzy, a jednocześnie zachować prywatność tak, jak w czasach występów w mniejszym klubie.
Na kolejnej stronie przeczytasz między innymi, dlaczego Arkadiusz Milik czuł strach przed Adamem Nawałką, skąd wzięła się u piłkarza znakomicie ułożona, lewa noga oraz o tym, czego możemy wymagać od reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w Rosji.
[nextpage]
Kiedyś rozmawiałem z Grzegorzem Krychowiakiem. Powiedział, że to, gdzie jest dzisiaj, jest efektem przede wszystkim pracy, a nie talentu, bo on za dużo go nie miał. O panu mówi się z kolei, że jest naturalnym talentem.
Ale co to znaczy? Całe życie poświęciłem piłce, godzinami trenowałem, non stop myślałem o futbolu. Uwielbiałem zostawać po zajęciach, ćwiczyć indywidualnie. Dobry przykład to moja lewa noga. Wszyscy mówią: ten Milik to ma lewą nogę. Ale przecież nie mam z przypadku tej lewej nogi. Całe życie zostawałem po treningach, oddałem tysiące strzałów, żeby ją wytrenować. W czasach gry w Górniku u Adama Nawałki nie było zajęć, po których bym nie został i nie ćwiczył uderzeń. I nie dlatego, że musiałem to robić. Nawet nie dlatego, że chciałem. Zostawałem, bo kochałem to robić. To był jeden z moich ulubionych momentów dnia. Obojętnie, jak ciężkie były zajęcia i jak bardzo byłem zmęczony: ustawiałem, mierzyłem i czekałem na odgłos piłki wpadającej do siatki. Ja od tego byłem i jestem uzależniony, kocham to. No ale co ja mam panu powiedzieć? Jestem napastnikiem, cieszy mnie strzelanie goli tak samo teraz, jak w trampkarzach.
Sławek Mogilan ma cały czas wpływ na pana karierę?
Z Mokim jesteśmy w kontakcie, rozmawiamy, dzwonimy do siebie, ale wpływ na moją karierę ma już mniejszy. Nie ma wpływu na to, jak trenuję, bo nie ma go tu na co dzień, nie widzi mnie w zajęciach.
Dzwoni czasem i mówi: "w tej 70. minucie to mogłeś do prawej zejść"?
Już nie. Takie szczegóły analizujemy z trenerami na miejscu. Ale rzeczywiście, w przeszłości praktycznie non stop prowadziliśmy takie rozmowy. Do 16, 17. roku życia. Nawet gdy byłem w Górniku. Sławek aktywnie działa teraz w Rozwoju, został prezesem klubu. Bardzo się z tego cieszę. Sam chciałem być zawsze kojarzony z Rozwojem Katowice. To klub, który został w moim sercu. Czuję się tam, jak w domu, że jestem tam kimś. W przeszłości na treningach spędzałem tam całe dnie, jako dzieciak jeździłem z drużyną seniorów na trzecioligowe wyjazdy. Zżyłem się.
Nad naszym miejscem w rankingu nie będę się rozwodził. Miejsce w rankingu nie jest odzwierciedleniem realnej siły. Proszę spojrzeć, kto jest w nim za naszymi plecami. Francja, Hiszpania... Bądźmy poważni. Faktem jest jednak, że ranking ma duży wpływ na rozstawienie, a to odgrywa dużą rolę na mistrzostwach. Choć co tam rozstawienie, na mundialu ogórków nie trafisz.
Dlaczego nigdy nie udzielił pan szczerego wywiadu o rodzinie, przeszłości, początkach w Rozwoju Katowice?
Bo na niektóre tematy wole po prostu nie rozmawiać. Nigdy się nie otworzyłem w tych sprawach i na razie się to nie zmieni. Nie może być tak, że wszystko z mojego życia prywatnego wycieka do mediów, ja też potrzebuję takiego miejsca, które jest tylko dla mnie i moich najbliższych.
Ponoć zawsze pana denerwowało, gdy mówiono o panu: synek Nawałki.
Może na początku w Górniku Zabrze. Wkurzało mnie to, bo było w tym trochę prawdy! Trener mnie wspierał, ufał mi. Zawsze chciał dla mnie dobrze, co prowadziło do specyficznych sytuacji. Opieprzał na przykład tylko mnie, gdy w tym samym czasie takie same błędy robili inni zawodnicy. Trener po prostu wymagał ode mnie więcej. I za to jestem mu wdzięczny. To, gdzie dzisiaj jestem, to też duża zasługa trenera Nawałki. Mam z nim bardzo dobry kontakt, wciąż pomaga mi się rozwijać. Dlatego nie mogę się doczekać powrotu do reprezentacji.
Czuł pan przed nim strach?
Trener trzymał szatnię krótko, bywał bardzo ostry. Gdy mu się coś nie spodobało, nawet nie musiał tego mówić. Wszyscy widzieli to po jego twarzy. A gdy to następowało, lepiej było się chować po kątach w szatni. Poza tym - byłem wtedy bardzo młody. Przyszedłem z juniorów, inaczej to przeżywałem, niż doświadczeni ligowcy. Oni może do pewnych spraw podchodzili bardziej na luzie, z uśmiechem, a ja siedziałem z boku i nie wiedziałem, czy śmiać się jak reszta, czy lepiej chować się w toalecie.
Dziś podejście Nawałki do piłkarzy kadry jest jednak inne.
To nie dziwne, pracuje w innych warunkach i z innymi piłkarzami.
Jaka jest tajemnica jego sukcesu? Wcześniej byli w reprezentacji niemal ci sami zawodnicy, a wyniki za poprzednich trenerów były marne.
W kadrze wszystko jest perfekcyjnie poukładane od strony organizacyjnej. Z drugiej strony - nie ma dużej rotacji w zespole. To bardzo ważne. Na przestrzeni kilku lat reprezentacja się prawie nie zmieniła. Jeśli już, były to tylko kosmetyczne poprawki. Chodzi o zgranie, ale też taktykę. Gramy praktycznie cały czas takim samym systemem. Zatrybiło, zaczęliśmy grać bardziej ofensywnie, na dwóch napastników. Gramy też prosto, nie mamy skomplikowanych schematów, wykorzystujemy nasze atuty. W polu karnym w akcjach ofensywnych zawsze mamy dwóch napastników. Gdy Grosik ma piłkę na skrzydle, my we dwóch jesteśmy w polu karnym, na szóstym - siódmym metrze. To ogromna siła na światowym poziomie, bo przeważnie jest tak, że skrzydłowy wprowadza piłę, napastnik jest w polu karnym, dziesiątka na szesnastce, drugi skrzydłowy też na linii szesnastego metra. A my z Lewym jesteśmy tuż przed bramką. I dlatego mamy tak dużo sytuacji w kadrze, szczególnie ja.
Gdy ich pan nie wykorzystuje, kibice potrafią wypominać miesiącami. Albo nawet latami.
To są właśnie wymagania. Gram w dobrym klubie, więc kibice chcą, żebym strzelał. Nie ma w tym nic dziwnego.
Podczas Euro, po meczu z Niemcami, na Twitterze odpowiedział pan na zaczepki.
Być może coś takiego miało miejsce, już nie pamiętam. Im jesteś lepszym piłkarzem, tym większe są wobec ciebie wymagania. Prosta zasada.
Niedługo losowanie grup finałów mistrzostw świata. Będziemy losowani z pierwszego koszyka, zapewne pojawią się głosy, że jesteśmy faworytami grupy...
Spokojnie, poczekajmy najpierw na to, z kim będziemy w grupie. Nad naszym miejscem w rankingu nie będę się rozwodził. Miejsce w rankingu nie jest odzwierciedleniem realnej siły. Proszę spojrzeć, kto jest w nim za naszymi plecami. Francja, Hiszpania... Bądźmy poważni. Faktem jest jednak, że ranking ma duży wpływ na rozstawienie, a to odgrywa dużą rolę na mistrzostwach. Choć co tam rozstawienie, na mundialu ogórków nie trafisz. Obojętnie, jaka grupa zostanie nam wylosowana, na pewno będzie trudna. I żeby cokolwiek osiągnąć, będziemy musieli grać naszą najlepszą piłkę.
No właśnie - co to znaczy "cokolwiek osiągnąć"?
Takie samo pytanie zadawano mi przed Euro: co będzie sukcesem naszej kadry? No i co możesz na to odpowiedzieć? Pierwszy cel, jaki możesz sobie wyznaczyć, to wyjście z grupy. A później - żyć z meczu na mecz, bić się o to, żeby dojść jak najdalej. Przecież nie powiemy sobie: chcemy grać w finale, jak nie rozegraliśmy jeszcze żadnego meczu. Celem na teraz jest wygranie pierwszego spotkania oraz wyjście do fazy pucharowej.
Jaka panuje atmosfera w reprezentacji? Dla kilku kluczowych zawodników może to być ostatnia szansa na osiągnięcie sukcesu z kadrą. Kuba, Piszczu…
Nie czuć tego, przynajmniej ja tego nie czułem. Mówi pan o Kubie i Łukaszu - oni są profesjonalistami w stu procentach, świetnie się prowadzą. Czas nikogo nie oszczędza, ale nie jest wcale powiedziane, że za dwa lata ich w kadrze nie będzie.
Dużym problemem jest brak na horyzoncie zawodników, którzy mogliby ich zastąpić.
Jak na tak duży kraj, 40 milionów ludzi, nie mamy wielkiego wyboru na każdej pozycji. Może się jednak zdarzyć, że z potrzeby chwili zrodzą się nowi zawodnicy, którzy nie grają w wielkich klubach, ale mogą się stać ważnymi zawodnikami tej kadry. Jak choćby teraz: w drużynie jest miejsce i dla piłkarzy grających w ligach zagranicznych, i graczy z Ekstraklasy. Natomiast niewątpliwie Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek to zawodnicy stanowiący o sile reprezentacji, jej filary. Jeśli ich zabraknie, trudno będzie ich zastąpić jeden do jednego. Teraz przed naszym zespołem bardzo ważny czas. Przed mundialem musimy wykonać ogromną pracę. Być może trener będzie chciał spróbować nowych zawodników, może będzie próbowane też nowe ustawienie.
Co zawodnicy Napoli mówią o naszej reprezentacji?
Czuć duży szacunek, ale było tak jeszcze w czasie, gdy grałem w Amsterdamie. To efekt wyników. Było o nas głośno, graliśmy przecież dobre mecze przeciwko bardzo silnym rywalom. Nie mamy w składzie aż tak wielu światowej sławy graczy - Lewy odskoczył od reszty pod względem rozpoznawalności i umiejętności, to on jest twarzą zespołu - ale szanują nas za to, że jesteśmy bardzo niewygodnym przeciwnikiem. Nikt nie chce z nami grać, bo nikt nie wie, czego się po nas spodziewać. Stać nas na ogranie Niemców 2:0, walkę z nimi na mistrzostwach Europy, równorzędną walkę z Portugalią.
Będzie pan gotowy na mundial?
Będę. I odpowiadam na to konkretnie, wprost i bez pomidora.
W Neapolu rozmawiał,
Paweł Kapusta - czytaj inne teksty autora
No bo skąd schematy u Nawałki?! Baaardzo przeciętny ligowy, trener! A trafiają na dobra obronę, to się robi Czytaj całość