George Weah - najpiękniejszy diament Liberii na drodze do prezydentury

Getty Images / Claudio Villa/Grazia Neri / Na zdjęciu: George Weah
Getty Images / Claudio Villa/Grazia Neri / Na zdjęciu: George Weah

George Weah, przez wielu uważany za najlepszego piłkarza w historii Afryki, we wtorek może zostać prezydentem Liberii. Droga na szczyt 51-latka zaczęła się w slumsach. Po latach na podobną ścieżkę chce wprowadzić miliony żyjących w nich rodaków.

W tym artykule dowiesz się o:

W kraju z uwielbieniem mówią o nim "Król George". On im odpowiada: - Wszystko, co mam, zawdzięczam wam, Liberyjczykom. To dobre dla kampanii, przecież potrzebuje ich głosów. Ale oni są w niego zapatrzeni nawet i bez tych słów. I tak od końca lat 80.

Choć Weah na wiecach przekonuje miejscowych, że to dzięki nim dotarł na szczyt, za jego sukcesem stoi Francuz. Dokładniej - Arsene Wenger. Dziś trener Arsenalu, a w przeszłości szkoleniowiec Monaco, w 1988 roku sprowadził nikomu nieznanego napastnika do Francji. Weah był wtedy szybki, silny i zagubiony.

Przed przyjazdem do Europy pracował jako technik na centrali telefonicznej. Tak zarabiał na chleb, bo z gry w piłkę pieniędzy nie miał. Wyrósł w biedzie, razem z dwanaściorgiem rodzeństwa, w slumsie New Kru w Monrowii. Ojca prawie nie znał, bo ten po jego narodzinach opuścił rodzinę. Z beznadziei Weah uciekał w futbol. A ten miał mu dać przepustkę do nowego życia.

Krwawe diamenty

Perspektyw nie miał jednak na początku żadnych. Przełomem okazał się wyjazd do Kamerunu. Tam dostrzegł go jeden ze skautów i polecił Wengerowi. Francuz zdecydował się na Liberyjczyka, choć ten, gdy przyjeżdżał do Europy, miał już 22 lata. - Adaptacja zajęła mu trochę czasu. Ale był ambitny. I miał wielki głód do pracy - wspominał później Wenger.

Weah zapatrzył się w Francuza. Traktował go jak ojca, a na boisku był gotów zrobić dla niego wszystko. - Złamałbym dla niego nogę, rękę czy kości twarzy - mówił. Wenger doceniał jego oddanie. Wkrótce relację obu mężczyzn zacieśnił wybuch wojny domowej w Liberii.

ZOBACZ WIDEO Mateusz Skwierawski: Medal w Rosji? Nie rozumiem hurraoptymizmu
[color=#000000]

[/color]

Ta rozpoczęła się w 1989 roku. Napędzana walkami o bogate złoża diamentów, przez czternaście lat pochłonęła ponad ćwierć miliona ofiar. Pełna brutalnych mordów, gwałtów, pacyfikacji wiosek, a nawet ludożerstwa, pozostawiła bez dachu nad głową jedną trzecią ludności. Po latach uznano ją za jeden z najbardziej bestialskich konfliktów drugiej połowy XX wieku.
 
Początek dał jej Charles Taylor, potomek czarnoskórych niewolników z USA, których po emancypacji odsyłano do Afryki statkami. Przez lata to oni rządzili Liberią, rdzenne plemiona traktując tak, jak sami traktowani byli w USA. W końcu napotkali jednak opór i po zamachu stanu w 1980 roku stracili władzę. Taylor zrewanżował się dziewięć lat później. I zapoczątkował najczarniejszy okres w historii Liberii.

[b]Autor na Twitterze:

[/b]

Najpiękniejszy diament

Podczas gdy w ojczyźnie rękami niewinnych walczono o władzę, Weah pokonywał kolejne stopnie w drodze na szczyt. W 1992 roku przeniósł się do Paris Saint-Germain. Trzy lata później - do wielkiego AC Milanu, by chwilę później zostać laureatem Złotej Piłki i pierwszym w historii Afryki - a zarazem wciąż jedynym - Piłkarzem Roku FIFA.

Mówiono o nim, że wyprzedził swoją epokę, był "napastnikiem przyszłości". Jak nikt w tamtych czasach łączył siłę fizyczną z techniką i precyzją. Gdy nabierał rozpędu, był nie do zatrzymania. A zapatrzeni w niego rodacy chcieli go naśladować. Wojna dzieliła Liberię na dwa obozy. Weah jednoczył je. Choćby takimi bramkami.

Jako sportowiec stał się w kraju idolem, lecz swój pomnik stawiał nie tylko na boisku. Organizował akcje charytatywne, zbierał pieniądze, a w pomoc angażował kolegów z boiska. Dawał ludziom nadzieję. Pięć milionów Liberyjczyków ubóstwiało go. I nazywało najpiękniejszym diamentem Liberii.

Bezcenna nadzieja

Weah nie chciał tego zmarnować. Gdy w 2003 roku skończył z grą w piłkę, w Liberii akurat zawieszono broń. "Król George" wrócił do ojczyzny i dwa lata później wystartował w pierwszych od lat wyborach prezydenckich. Pierwszą turę wygrał, ale niska frekwencja nakazała przeprowadzenie dogrywki. W niej uległ swojej rywalce, Ellen Sirleaf-Johnson.

78-letnia dziś Sirleaf-Johnson, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla z 2011 roku, na dniach zakończy drugą kadencję u władzy. Jej miejsce zajmie według ekspertów startujący po raz drugi Weah. 51-latek, od trzech lat senator, czas po wyborczej porażce poświęcił na edukację. Wyjechał do USA i skończył tam studia. A przy okazji nabrał doświadczenia, które choć trochę pozwala wierzyć, że nie będzie wyłącznie marionetką sterowaną przez bardziej doświadczonych polityków.

Przeciwnicy wypominają mu nie tylko futbolową przeszłość, ale też dyskredytują jego działania jako senatora. Mówią, że wybranie go na prezydenta, to jak rozpoczęcie budowy domu od postawienia dachu. Sam Weah odpowiada jednak ludowi obietnicami. - Jestem jedynym kandydatem, który pozwoli wam zarabiać własne pieniądze. Zaufajcie mi - mówi. I znów, jak przed laty, daje ludziom bezcenną nadzieję. Choć tę, jak sam podkreśla, znajdą tylko w Bogu.

***

Przy opracowaniu korzystałem z tekstów pana Wojciech Jagielskiego dla Polskiej Agencji Prasowej oraz "Tygodnika Powszechnego".

Źródło artykułu: