- Nie wyobrażam sobie, że Real Madryt i FC Barcelona nie będą grać w tej samej lidze - mówi Zinedine Zidane. - Dla mnie, również jako fana, to niewyobrażalne.
Trudno to sobie wyobrazić również innym kibicom, piłkarzom i dziennikarzom, ale jeśli Katalonia oderwałaby się od Hiszpanii, kluby sportowe z tego regionu zgodnie z obowiązującym prawem nie mogłyby występować w tamtejszych ligach.
Hiszpańska Ustawa o Sporcie mówi o tym, że organizacje sportowe i kluby uczestniczące w zawodowych turniejach na terenie Hiszpanii muszą być wpisane w rejestrze stowarzyszeń sportowych i odpowiednich federacjach.
W piłce nożnej oznacza to, że klub musi znajdować się w rejestrze Hiszpańskiej Federacji Piłki Nożnej. Jeśli Katalonia odłączy się, kluby nie będą automatycznie mogły wziąć udziału w żadnym z krajowych turniejów w Hiszpanii.
ZOBACZ WIDEO Sampdoria rozbita. Debiut Dawida Kownackiego w koszmarnym meczu. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN]
- To z kim w takim wypadku będzie grała nasza Barcelona? - to pytanie w związku w zaplanowanym na 1 października referendum zadaje sobie wielu Katalończyków. Sprawą zajmują się również miejscowymi dziennikarze i działacze.
Powstanie Liga Catalana?
- Nie rozumiem, dlaczego tylko nas się pyta o to, co się stanie z katalońskimi klubami - denerwuje się Carlos Villarubi, wiceprezes ds. stosunków międzynarodowych w Barcelonie. - Nie rozumiem, dlaczego nas o to pytają, a nie innych klubów katalońskich. Jestem absolutnie pewien, że Barcelona zagra tam, gdzie Espanyol Barcelona i Girona FC.
Tam, czyli gdzie? Mówi się, że w przypadku rzeczywistego oderwania Katalonii rozważane są dwie główne opcje: kluby katalońskie pozostaną w hiszpańskim systemie piłki nożnej po zmianach ustawowych lub wszystkie razem zostaną przeniesione do ligi katalońskiej, powstanie Liga Catalana.
Środowisko piłkarskie Hiszpanii nie mówi w tej sprawie jednym głosem. - Jeśli Katalonia się odłączy jej liga z Barceloną, Espanyolem i Gironą nie będzie lepsza niż holenderska, a Barca po prostu nie pozostanie topowym europejskim klubem - mówi szef Primera Division Javier Tebas.
Pojawiają się też opinie, że skoro Katalonia jest większa od takich krajów jak Albania, Macedonia, czy Słowenia i Czarnogóra, może mieć swoje rozgrywki. Tylko wtedy poziom lokalnej piłki nożnej będzie podobny do poziomu Węgier, Bułgarii i Norwegii, a Barca straci swój status i stanie się jedynym dominującym klubem w mistrzostwach. Jednocześnie topowi gracze wyjadą do innych lig, a Real Madryt całkowicie zdominuje hiszpańską piłkę nożną.
Nie wszystkie prominentne osoby chętnie zabierają głos w tej sprawie. - Nie ma wolności słowa dla katalońskich sportowców. Wielu z nich milczy, bo jeśli gracz mówi, że chce widzieć Katalonię w Hiszpanii, będzie miał problemy w tamtejszym środowisku -mówi Javier Tebas.
Gérard Esteva, prezes federacji sportowych Katalonii i Katalońskiego Komitetu Olimpijskiego, wypowiada się w innym tonie. - W wolnej Katalonii Barcelona sama może wybrać, w jakiej lidze powinna grać: hiszpańskiej czy katalońskiej.
To może Francja?
Nawet niektórzy zwolennicy niepodległości Katalonii woleliby, żeby ich kluby sportowe zostały jednak w strukturze hiszpańskiej. Powołują się na to, że kluby z Andory biorą udział w oficjalnych zawodach Hiszpanii i są przypisywane do odpowiedniej federacji.
Zwolennicy referendum poszukują więc w tym wypadku analogii z Andorą i poczekają, aż Katalonia znajdzie się w tej samej pozycji.
Tyle tylko, że zmiana ustawodawstwa będzie jednak odbywać się w rządzie centralnym Hiszpanii, który z pewnością nie odniesie się przychylnie do takiego stanowiska. Ewentualny rozwód z Katalonią na pewno nie będzie polubowny.
W Hiszpanii pojawiły się w związku z tym głosy, że Barcelona może się przenieść do Francji. Teoretycznie klub z stolicy Katalonii może pójść drogą AS Monaco. Jednak Księstwo Monako nie jest członkiem UEFA, a między Księstwem a Francją, są bliskie więzi polityczne i gospodarcze.
Porównanie Barcelony i Monako jest bezużyteczne, ponieważ Katalonia chce własnej reprezentacji. Trudno sobie wyobrazić, by FIFA bądź UEFA to zaakceptowały. Obie organizacje wspierają ligi krajowe i niemal pewne, że zgodzą się, by Barcelona zagrała poza granicami Katalonii.
Guardiola poszedł na całość
Nikt nie zaangażował się w sprawę niepodległości Katalonii i separacji z Hiszpanią tak mocno i otwarcie jak Pep Guardiola. Nawet gdy już pracował w Niemczech czy Anglii zawsze wracał do Barcelony natychmiast, gdy działy się tam ważne rzeczy.
Trener najlepszej Barcelony XXI wieku powiedział kiedyś, dlaczego nigdy nie będzie trenerem Realu. - Przede wszystkim, moja dusza należy do Barcelony, gdzie grałem i byłem trenerem. Po drugie, niepodległość Katalonii bardzo mi leży na sercu, więc trudno byłoby mi żyć i pracować w sercu madryckiej monarchii.
Latem tego roku przyleciał do domu z Manchesteru, aby przeczytać manifest wspierający referendum: "Prosimy światową społeczność o pomoc, apelujemy do wszystkich demokratów świata i Europy, aby pomogli nam w walce o nasze naruszone prawa. Obecnie w Hiszpanii ucina się wszelkie debaty polityczne. 1 października będziemy głosować za naszą przyszłość. Będziemy głosować, nawet jeśli Hiszpania tego nie chce. "
Ostatnia taka próba odbyła się w Katalonii 9 listopada 2014. W akcję sprzed 3 lat mocno i aktywnie zaangażowali się ludzie piłkarskiej Barcelony. W listopadzie 2014 roku podczas głosowania dziennikarze sfotografowali przy urnach byłych prezesów Barcelony: Joana Laportę i Sandro Rosella, byłego kapitana Xaviego oraz kilku innych piłkarzy.
Inne punkty widzenia
To zaangażowanie polityczne sportowców nie podobało się wielu osobom z piłkarskiego środowiska. Guardioli zarzucano dwulicowość i oportunizm. - W 1992 podczas igrzysk w jego ukochanej Barcelonie, najważniejsza była dla niego kasa -mówił jeden w polityków hiszpańskich. - Grał w drużynie narodowej dla politycznych i ekonomicznych interesów. Dla takich jak Guardiola, Bóg - to pieniądze.
W podobnym tonie wypowiadał się grający z nim w reprezentacji Hiszpanii Alfonso Pérez. - Jeśli z niego taki Katalończyk, powinien zrezygnować z gry w kadrze. Dokładnie taki sam jest Gerard Pique. Wciąż występuje w drużynie narodowej Hiszpanii, ale w "odpowiednim" momencie prezentuje się jako radykalny zwolennik niepodległości Katalonii. Mój syn urodził się w Barcelonie, więc nie jestem przeciwko Katalończykom, tylko przeciwko separatystom.
Pique bronił się mówiąc: "To jest demokracja. Referendum musi się wydarzyć, ponieważ ludzie mają prawo do głosowania". Trzy lata temu razem z synem udał się na wiec poparcia referendum. Swoich poglądów nie krył też Xavi. - Kataloński naród ma pełne prawo do głosowania. Oczywiście, że jestem "za" - deklarował.
Piłkarze bardzo muszą uważać na to co mają do powiedzenia w tej sprawie. Latem ubiegłego roku, legenda Barcelony Carles Puyol został zaatakowany przez fanów w serwisach społecznościowych. Obrażali go po tym, jak w reklamie Primera Division w chińskiej telewizji, powiedział: "Jestem Carles Puyol, jestem Hiszpanem."
Trzy lata temu piłkarska Barcelona poparła referendum na swojej oficjalnej stronie. Jednak w sprawie tegorocznego już nie zabierają publicznie tak kategorycznego stanowiska. - Nie mówimy o legalności ani niezgodności z prawem referendum; nie jesteśmy politycznymi, ale socjalnymi członkami społeczeństwa. Barcelona razem z mieszkańcami Katalonii, broni swoich praw - powiedział rzecznik prasowy Barcelony Josep Vives.
Bardzo zachowawczo wypowiada się też trener Barcelony Ernesto Valverde. - Nie jestem tutaj, aby podzielić się swoją opinią, ale reprezentuję klub łączący ludzi z różnymi punktami widzenia.
Z drugiej strony mamy inny obrazek. 11 września 2017 w Dniu Katalonii prezydent barcelońskiego klubu Josep Maria Bartomeu i pomocnik Sergio Roberto razem z liczną delegacją klubu złożyli kwiaty przed pomnikiem Rafaela Casanovy - bohatera narodowego Katalonii z 1714 roku, który doprowadził do oporu przeciwko królowi Filipowi V. Trudno o bardziej wymowny gest.
Najgłośniej, jak zwykle, słychać fanów
Najgłośniej z całego środowiska sportowego Katalonii, sprawę jej niezależności i referendum wspierają kibice. Prawie każdy mecz Barcelony w Lidze Mistrzów lub przeciwko zespołowi z Madrytu, Walencji i Andaluzji przeradza się w piłkarską demonstrację polityczną. Zamiast flag hiszpańskich powiewają "estelady" - flagi katalońskich separatystów, z białą i czerwoną gwiazdą. W każdym meczu w 17 minucie 14 sekundzie rozlegają się pieśń o wolnej Katalonii. "17" i "14" to symboliczne liczby. Właśnie w 1714 Katalonia straciła ostatecznie niepodległość.
Mecz Barcelony w Lidze Mistrzów przeciwko Juventusowi Turyn rozgrywany 12 września (dzień po Dniu Katalonii) miał również kontekst polityczny, który wybrzmiał nie mniej głośno niż dublet Messiego i wygrana 3:0 z zeszłorocznym finalistą. Na trybunach pojawił się duży transparent: "Witamy w Republice Katalońskiej" i "SOS, demokracja".
Najwięcej dzieje się jednak podczas meczów Copa del Rey, czyli Pucharu Króla. Podczas zeszłorocznego finału przeciwko Sevilla FC na stadionie w Madrycie kibice Barcelony wnieśli swoje estelady. Wbrew słowom szefa ligi hiszpańskiej Javiera Tebasa, który powiedział, że ta flaga jest symbolem rozpadu kraju.
Zresztą, kibice Barcelony niemiłosiernie wygwizdują hymn Hiszpanii podczas finałów Pucharu Króla, zwłaszcza że obecny jest na nich król Hiszpanii. W 2015 roku Katalończycy grali przeciwko klubowi z innego regionu separatystycznego, Athletic Bilbao (Kraj Basków). Wtedy gwizdał już cały stadion.
Madryt i Katalonia różnie reagują na te wydarzenia. - To wspaniałe, że fani wygwizdali hymn Hiszpanii, ponieważ mamy demokrację i wolność słowa. Klub nie może być sankcjonowany, lepiej jest zapytać, dlaczego tak się dzieje - mówił Xavi.
Z kolei przewodnicząca madryckiej frakcji rządzącej "Partii Ludowej" wzywała Barcelonę i Athletic Bilbao do rezygnacji z gry w lidze hiszpańskiej, twierdząc, że takie zachowanie to jest bezpośrednia manifestacja wrogości do reszty Hiszpanów.
Najwierniejsi kibice, bez względu na to, co stanie się po 1 października, nigdy nie zaprzestaną takich manifestacji. Bo Barcelona to naprawdę więcej niż klub. To również zobowiązanie do tożsamości katalońskiej i wrogości do wszystkiego, co hiszpańskie.
Camp Nou - to więcej niż stadion, ponieważ jest to również platforma, na której słychać hasła polityczne i widać flagi katalońskich nacjonalistów. Podczas dyktatury Franco, arena piłkarska była jedynym miejscem w Barcelonie, gdzie można było mówić własnym językiem ojczystym i nie bać się o swoją wolność.