Michał Czechowicz
Rok po roku przy nazwisku De Boer zmieniła się tylko nazwa klubu, pozostały słowa o ostatniej szansie, poszukiwaniu następcy i rozczarowaniu właścicieli. W ubiegłym sezonie poprowadził Inter Mediolan w 14 meczach, pozostając na stanowisku 85 dni. Wtedy głównymi winnymi porażki mieli być niecierpliwi chińscy inwestorzy, którzy po wielomilionowych zakupach od razu oczekiwali zwycięstw.
Po meczu z Sampdorią Genua oficjalnie nie wytrzymali z powodu czwartej kolejnej porażki w Serie A, w tym czasie media już od kilku tygodni huczały, że prawdziwym powodem była niechęć Holendra do kupionego za 35 milionów Gabigola, uznawana za początek krytykowania polityki transferowej klubu. Historia przyznała rację Frankowi de Boerowi. Brazylijczyk zamknął sezon w 183 minutach i jednym golu, w tym został wypożyczony do Benfiki Lizbona; następca na stanowisku trenera, Stefano Pioli, mający być kolejnym pewniakiem na lata, wytrwał na ławce 182 dni.
Nowa nadzieja
De Boer po czasie mówił, że największym błędem było objęcie zespołu dziewięć dni przed startem rozgrywek i podjęcie wyzwania mimo kompletnego niezrozumienia z pracodawcą. Zagraniczni inwestorzy chcieli się zareklamować, szastając milionami, on na rynku innym niż holenderski spróbować pracy u podstaw. Po przejściu w Ajaksie Amsterdam ścieżki piłkarza i trenera, nawet po kilku latach gry z sukcesami w Barcelonie, był przyzwyczajony do pracy od zera, bez przeskakiwania kilku etapów rozwoju dzięki finansowemu zapleczu. To wersja 47-latka. Druga, o której sporo mówi się w Anglii, rzuca inne światło na jego wychwalany na każdym kroku warsztat pracy.
W środowisku holenderskich trenerów, pogrążonym we wzajemnych wojnach, braku przypływu świeżej krwi i sukcesów, był nadzieją na lepszą przyszłość. Jak w niczym, w temacie wielkości jego talentu zgadzali się ze sobą skonfliktowani od dziesięcioleci Cruyff i Van Gaal. Pierwszego Frank spotkał jako nastolatek w akademii Ajaksu, a potem z drugim w 1995 roku sięgnął po Puchar Mistrzów i po latach spotkał się w Barcelonie. Z bogatym kapitałem kariery piłkarskiej startował do trenerskiej przygody, jednocześnie pracując w akademii swojego dawnego klubu i dołączając do sztabu szkoleniowego selekcjonera Oranje Berta van Marwijka.
ZOBACZ WIDEO Koniec przygody Liverpoolu z Pucharem Ligi Angielskiej. Zobacz skrót meczu z Leicester [ZDJĘCIA ELEVEN EXTRA]
W grudniu 2010 roku – najpierw jako tymczasowy trener, zaczynając od zwycięstwa 2:0 w Champions League na San Siro z AC Milan – został główną twarzą aksamitnej rewolucji w Ajaksie zapoczątkowanej przez Cruyffa. Celem był powrót na szczyt, a środkiem powrót do korzeni, czyli ponowne oparcie zespołu na wychowankach. W pięć i pół roku wypełnił plan z nawiązką, jako pierwszy szkoleniowiec w historii Eredivisie zdobywając cztery tytuły mistrzowskie z rzędu.
Odszedł po spektakularnym przegraniu mistrzostwa w maju 2016 roku, kiedy w ostatniej kolejce lepsze okazało się niespodziewanie PSV Eindhoven. Bronił się wynikami na rynku transferowym: w trakcie kadencji De Boera klub sprzedał zawodników za 211 milionów euro i na jego konto należałoby zapisać jeszcze ostatnie okno z wynikiem 80 milionów. Takie liczby działały na prezesów zdecydowanej większości klubów z czołowej piątki lig w Europie. Mimo poważnych ofert z Liverpoolu (w 2012 roku) czy Tottenhamu Hotspur (w 2014) nie palił się do wyjazdu, upierał się, że na Amsterdam ArenA wciąż nie jest dla niego za ciasno. Objęcie posady selekcjonera Holendrów podobno odradzał sam Cruyff, z czego zawsze mógł wykpić się młodym wiekiem i oczekiwaniem na inne wyzwania zawodowe. Dodatkowo dalej pozostawał największą nadzieją na odbudowanie w świecie prestiżu tytułu holenderskiego trenera. Dziś ta nadzieja nazywa się Peter Bosz, który teraz pracuje w Borussii Dortmund.
(…)
CAŁY TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA "PIŁKA NOŻNA[b]".
[/b]