Można oczywiście napisać to, co zawodnicy bezbłędnie recytują nawet wyrwani w środku nocy z głębokiego snu: że liczą się trzy punkty, że cel został osiągnięty, że udało się przełamać, że po porażce w Kopenhadze najważniejsze było zwycięstwo i utrzymanie nad rywalami przewagi w tabeli, a trzy zdobyte gole to przecież nie przypadek.
I to prawda. Tak samo jak fakt, że nie był to najlepszy mecz na poprawę nastrojów po duńskiej katastrofie. Do 75. minuty Biało-Czerwoni zaliczyli hurtową liczbę strat, niewykorzystanych okazji, niedokładnych podań, chaotycznych dośrodkowań, nieporozumień w defensywie. Wynik poszedł w świat, w rywala uderzyliśmy trzy razy, ale Adam Nawałka przed decydującymi meczami eliminacji będzie miał pełne ręce roboty.
Zapewne selekcjoner tęsknym wzrokiem spogląda na człowieka, który w jego układance pełnił jedną z kluczowych ról, a w ostatnim czasie wypadł z obiegu przez paryską degrengoladę. Kadra potrzebuje Grzegorza Krychowiaka, który w formie trzymał w ryzach środek pola. Wywrotka w eliminacjach na tym etapie byłaby "osiągnięciem" nieprzeciętnym, musiałaby się wydarzyć prawdziwa katastrofa (tym bardziej że przecież Duńczycy bić się będą z Czarnogórcami i ktoś straci tam punkty), ale teoretycznie jest to jeszcze możliwe.
To było bardzo dziwne zgrupowanie. Dla niektórych zawodników polskiej kadry najlepszą informacją nie jest fakt, że wygraliśmy z Kazachstanem, że wróciliśmy na fotel lidera, że nad grupą pościgową znów mamy przewagę trzech punktów. Najlepszą informacją jest dla nich fakt, że tydzień z kadrą właśnie się kończy, a we wtorek będą już siedzieć w samolotach i pociągach do domów. Niektórzy muszą jak najszybciej wrócić, usiąść wygodnie w fotelu, podłączyć wentyl i spuścić z siebie powietrze.
ZOBACZ WIDEO: Michał Kołodziejczyk: Musimy wiele poprawić. Emocje w grupie będą do końca
Kamil Glik zaliczył jeden ze słabszych dwumeczów w historii swoich występów w reprezentacji. Kamil Grosicki w pierwszym meczu myślami fruwał po boiskach Premier League, zamiast po kopenhaskiej trawie, a z Kazachami wiatr, który robił, wpadał jednym oknem i wypadał drugim. I w końcu Piotr Zieliński, który mówił niedawno, że jest już gotów do dźwigania ciężaru lidera kadry, a w rzeczywistości okazało się, że ciężar go przygniótł. Pali się jak zimny ogień - próbuje, stara się być widoczny, ale wiele z tego nie wynika (nawet pomimo asysty z rzutu rożnego!). Być może to odpowiedni moment, aby ludzie z jego najbliższego otoczenia zamiast zapewniać mu trenerów mentalnych, wypuścili go w końcu spod klosza.
Po duńskiej katastrofie zapisano połacie papieru i gigabajty internetu o tym, że zimny prysznic zespołowi Nawałki był niezbędny, że niektórzy poczuli się zbyt pewnie, że zakochali się w sobie ze wzajemnością. Nie wyjaśniano przy tym, co to dokładnie znaczy i kogo dotyczy. Może wydawać się to niebywałe, ale w drużynie znaleźli się zawodnicy-śmiałkowie, którzy oburzyli się na dziennikarzy, bo ci odważyli się ich skrytykować za występ w Kopenhadze, niegodny nawet ursynowskiej ligi szóstek. Niektórzy z tej drużyny muszą zrozumieć, że wciąż są jedynie osobami ganiającymi za piłką i usilnie próbującymi kopać ją mniej więcej w dobrym kierunku, do Roberta Lewandowskiego czy Łukasza Fabiańskiego tracący mniej więcej tyle dystansu, ile na co dzień dzieli Astanę z Warszawą. Ich statusu nie zmienia fakt, że miesiąc w miesiąc na ich konto wpływa ponad 200 tysięcy złotych.
Coś w ostatnich miesiącach w tej kadrze się zmieniło, cukierkowy obraz wielkich orłów za kulisami nie jest już tak nieskazitelny, niektórzy - nie mając ku temu choć krztyny podstaw - zaczęli lewitować niczym gwiazdy formatu co najmniej europejskiego. Wina to rzecz jasna wszystkich wokół, począwszy od niektórych dziennikarzy, rozmawiających z nimi na kolanach, skończywszy na kibicach, wpadających ze skrajnej rozpaczy i nienawiści po porażkach w uwielbienie po zwycięstwach. Umiaru brakuje wszystkim. Duńczycy pocelowali ten frunący, różowy balon, Kazachowie nielicznymi momentami też próbowali w niego walić, a nasi - z niego nie wypaść. Do kolejnych meczów miesiąc - selekcjoner musi chwycić zespół żelazną pięścią, bo coś w całej układance zaczęło się niebezpiecznie rozjeżdżać.