Łukasz Gikiewicz: Mistrzostwo Jordanii to kolejne wspaniałe przeżycie w karierze. Wywalczyliśmy tytuł dokładnie w ten dzień, w którym pięć lat temu świętowałem mistrzostwo ze Śląskiem Wrocław, więc złoty medal smakował jeszcze bardziej wyjątkowo.
Paweł Gołaszewski, "Piłka Nożna": A który medal ładniejszy?
Oba są cudowne i niezwykle cenne! Na złotym krążku za mistrzostwo Jordanii jest orzeł, więc przypomina mi Polskę. Cieszę się, że w obu tytułach miałem spory udział, bo grałem w kluczowych, ostatnich meczach, które musieliśmy wygrać. Ze Śląskiem pokonaliśmy w ostatniej kolejce Wisłę Kraków, a ja rozegrałem prawie całe spotkanie. Gola nie strzeliłem, ale teraz to sobie odbiłem. W ostatnim meczu ligowym wygraliśmy 4:0, zdobyłem pierwszą bramkę, zaliczyłem asystę przy drugiej. Wszystko ułożyło się kapitalnie.
Mistrzostwo Jordanii na pewno podbije pana wycenę na portalu www.transfermarkt.de.
Nie zwracam uwagi na takie rzeczy. Ostatni raz oglądałem swój profil na tym portalu trzy lata temu. Teraz nawet nie wiem, ile jestem wart. Jeśli dla kogoś jesteś ważnym celem transferowym, kwota nie jest problemem i klub za ciebie płaci tyle, ile trzeba. Możesz być wart 100 tysięcy, a ktoś wyłoży pięć razy tyle i wartość nieoczekiwanie rośnie.
U pana te kwoty i tak nie są wysokie, często podpisuje pan przecież krótkoterminowe kontrakty. Co trzeba zrobić, żeby pana przekonać do dłuższej umowy?
Długość kontraktów nie zależy ode mnie. Kluby w Azji nie dają po prostu dłuższych umów obcokrajowcom. Boją się, że cudzoziemiec nie zaaklimatyzuje się w nowym otoczeniu, nie spodoba mu się kultura, religia. Obawiają się, że jakiś Brazylijczyk lub Argentyńczyk przestraszy się, spakuje walizki i ucieknie, więc się nie dziwię, że decydują się tylko na półrocze lub roczne umowy. Jeśli któryś z moich ostatnich pracodawców zaproponowałby dłuższy termin, z pewnością bym to zaakceptował, ponieważ wszędzie czułem się bardzo dobrze. W Polsce jest trochę inaczej. Przyjeżdżają często anonimowi piłkarze i dostają z miejsca długie kontrakty, widzi się w nich przyszłość. Mieliśmy bardzo dużo przypadków, kiedy takie pomysły nie wypalały. W Azji wolą się zabezpieczyć, niż wypłacać później gigantyczne odszkodowania.
ZOBACZ WIDEO Fiołki wygrały na zakończenie, Teo bez bramki. Zobacz skrót meczu Anderlecht - Oostende [ZDJĘCIA ELEVEN]
[b]
Działacze Al-Faisaly chyba nie muszą się obawiać o pana aklimatyzację?
Wyczuwam, że jest pan bardzo zadowolony z obecnego miejsca pracy.
[/b]
To prawda, podoba mi się w klubie. Jestem towarzyskim człowiekiem i nie mam problemów, aby dobrze zaadaptować się w nowym otoczeniu. Zresztą do takiej kultury, jaka jest w Jordanii, jestem już przyzwyczajony, grałem przecież w innych azjatyckich klubach. Język też nie jest problemem, nie dogaduję się z nikim na migi.
A w jaki sposób?
Z działaczami oczywiście rozmawiam po angielsku. Oni sobie doskonale radzą, ja również, więc nie ma żadnego problemu. W szatni jeden z członków sztabu szkoleniowego mówi w języku serbochorwackim, a moja narzeczona jest właśnie Chorwatką, dlatego tu również nie ma żadnych przeszkód. Jestem profesjonalistą i wiem, że komunikacja jest podstawowym elementem u piłkarza, szczególnie za granicą. Kiedy mój brat (Rafał – przyp. red.) wyjechał do Niemiec, z miejsca kazali mu nauczyć się języka, bo inaczej mógłby bardzo szybko skończyć przygodę z Freiburgiem.
Koledzy z Polski nie prosili, żeby załatwił im pan transfer do jakiegoś egzotycznego miejsca?
Jestem jeszcze zbyt młody, aby zostać agentem piłkarskim. To kompletnie nie moja działka. Skupiam się na grze, a nie na transferach kolegów. A tak poważnie, nikt mnie nie prosił o przysługi. Mógłbym ewentualnie pomóc działaczom klubu, jeśli zapytaliby mnie o zawodnika z Polski. Wtedy mógłbym wyrazić opinię na jego temat.
Rozegrał pan w tym sezonie 11 meczów ligowych, w których strzelił pięć goli i zaliczył cztery asysty. To dobry wynik?
Jestem zadowolony z tych statystyk. Wiadomo, że gdyby było więcej goli i ostatnich podań, na pewno bym się nie obraził, ale biorąc pod uwagę, że przygotowywałem się indywidualnie do sezonu, cieszę się z tych osiągnięć. W Polsce nie notowałem dużo asyst, a tu się pojawiają. Cały czas się zatem rozwijam.
Po zdobyciu mistrzostwa czeka was jeszcze walka o Puchar Jordanii.
To dla mnie jest teraz najważniejszy cel. Liczę, że 25 maja będziemy cieszyć się z dubletu. Kiedy przychodziłem do klubu, powiedziałem, że przez pół roku chcę wywalczyć dwa trofea. Jedno już jest, czas na drugie. Mistrzostwo wróciło do klubu po pięciu latach, kibice czekają na puchar od dwóch. Mam na koncie mistrzostwo i Superpuchar Polski, Puchar Tajlandii i mistrzostwo Jordanii. Czas na kolejne trofeum!
Jakim zainteresowaniem cieszy się piłka nożna w Jordanii?
Futbol jest tu traktowany jak coś wyjątkowego, do piłkarzy również podchodzi się z wielkim szacunkiem, szczególnie kiedy wygrywają. Gramy przy pełnych trybunach, na wyjazdy jeździ za nami 5-6 tysięcy ludzi. Słowem - coś pięknego, trudno to opisać. Po mistrzostwie jesteśmy w mieście noszeni na rękach. Po prostu jest euforia, a mam nadzieję, że 25 maja będzie jeszcze większa.
Jak pan jest traktowany przez kibiców?
Fani mnie kochają, serio! Jestem pierwszym obcokrajowcem, który wywodzi się z kompletnie innej kultury, ale naprawdę nie mogę na nic narzekać. Na żadnym kroku nie pozwalają mi odczuć, że jestem inny. Ludzie często skandują na stadionie: Lukas!, bo bardzo trudno im wymówić moje nazwisko. Dzieciaki biegają w koszulkach z moim numerem. Dla mnie są to nowe okoliczności, nigdy nie miałem takich sytuacji, jakich doświadczam w Ammanie.
Ma to też minusy, na miasto nie można wyjść spokojnie.
To prawda, ale nie narzekam. Często zdarzają się sytuacje, że rozpoznają cię w restauracji czy sklepie i mam z tego powodu jakieś profity, czyli na przykład: dzisiaj firma płaci za pana obiad. Nawet policja w Ammanie mnie zna! Całe miasto żyje naszymi meczami, ja strzelam gole i asystuję, więc trudno, aby mnie nie rozpoznawali poza stadionem.
Czyli nigdzie się pan nie rusza po sezonie?
W lipcu gramy Arab Champions, w którym nagrodą są 4 miliony dolarów. Poza tym zwycięstwo w lidze gwarantuje występy w eliminacjach azjatyckiej Ligi Mistrzów, co dla mnie będzie nowym doświadczeniem, w tych rozgrywkach jeszcze nie grałem. A jeśli chodzi o transfer, nie lubię szukać kwadratowych jaj. Wiem, że ostatnio bardzo często zmieniam kluby, ale w Jordanii czuję się znakomicie. O ewentualnej przeprowadzce pomyślę dopiero po sezonie.
Nie kusi pana, żeby spróbować sił w kolejnym państwie, innej lidze?
Wiem, że ludzie w Polsce myślą, że Gikiewicz jeździ, zwiedza i przy okazji gra w piłkę. Zapewniam, że tak nie jest. Codziennie ciężko pracuję, trenuję i przede wszystkim strzelam gole. Choć oferty rzeczywiście są.
Może Chiny? To ostatnio popularny kierunek.
Na pewno warto byłoby rozważyć taką propozycję. Kto wie, może za kilka miesięcy trafię za Wielki Mur? Na razie propozycji stamtąd nie miałem, były za to oferty z Japonii czy Korei Południowej.
A Polska?
Latem miałem jedną konkretną ofertę, dzwonił nawet do mnie trener, jednak się nie dogadaliśmy.
Ogląda pan naszą ekstraklasę?
Tak, czasami popatrzę. Wiadomo, że cały czas pozostaje sentyment do Śląska i tej drużynie kibicuję. Ostatnio była piąta rocznica zdobycia tytułu mistrzowskiego, a teraz zespół jest na ostatnim miejscu w tabeli i przegrywa z Górnikiem Łęczna czy Piastem Gliwice. Bardzo smutny widok [rozmowa odbyła się kilka kolejek temu].
Z kim utrzymuje pan kontakt z mistrzowskiej ekipy?
Z kilkoma chłopakami regularnie do siebie dzwonimy i rozmawiamy, na przykład z Sebastianem Milą czy Piotrkiem Ćwielongiem. No i oczywiście z bratem.
Kto jest bardziej aktywny w mediach społecznościowych: pan czy Rafał?
Nie porównuję tego. Traktuję to raczej jako formę kontaktu z kibicami i wyrażania własnego zdania niż rywalizacji z bratem. Nawet nie sprawdzałem, ilu mamy obserwujących na portalach. Nawet jeśli ja mam więcej, nie robi to żadnej różnicy.
Fani często piszą do pana wiadomości prywatne?
Po wywalczeniu mistrzostwa mam mnóstwo wiadomości na każdym z portali: Facebooku, Twitterze czy Instagramie - piszą wszędzie, gdzie się da. Skoro mnie pokochali, inaczej być nie może. Trzeba pewnie było się tego spodziewać.
To czego życzyć Łukaszowi Gikiewiczowi na najbliższe miesiące?
Po pierwsze, wywalczenia Pucharu Jordanii. Po drugie - zdrowia. A po trzecie, udanych wakacji! Od kilku miesięcy nie było czasu, aby gdzieś wyjechać i odpocząć. Mam nadzieję, że po 25 maja będę ze spokojną głową mógł udać się na zasłużony urlop.