Brighton & Hove Albion i Newcastle United w Premier League. Wysokie loty

Getty Images / Dan Istitene
Getty Images / Dan Istitene

Stali na krawędzi ubóstwa. Nie mieli domu. Ostatni raz na poziomie angielskiej ekstraklasy grali w 1983 roku. Po trudnych 34 latach wracają, już do Premier League. Oto Brighton & Hove Albion.

Przemysław Pawlak

Awans zapewnili sobie szybciej niż napompowane kasą Newcastle United, na wzmocnienia wydając mniej więcej 7 milionów funtów, przy blisko 55 milionach "Srok".

W sezonie 1996-97 Brighton and Hove Albion było bliskie opuszczenia w ogóle Football League. Remis w ostatniej kolejce z Hereford sprawił, że jednak nie wypadło poza granice profesjonalnej piłki w Anglii: - Zapytajcie chłopaków, zapytajcie menedżera Steve’a Gritta, to uczucie jest lepsze niż awans - mówił wtedy zawodnik "Mew", Ian Baird.

Gdyby zespół spadł, to mógł być jego koniec. Dosłownie. Nad klubem wisiała groźba bankructwa, żeby ratować sytuację, władze postanowiły sprzedać dom drużyny - Goldstone Ground. Zespół występował na oddalonym o 70 mil od Brighton stadionie Gillingham, potem wrócił do swojego miasta, ale na obiekt lekkoatletyczny. Dopiero w 2011 roku zakończyła się budowa nowego stadionu i koniec tułaczki.

Pokerzysta za sterami

Do rozpoczęcia budowy doprowadził Dick Knight, obecnie pełniący funkcję honorowego prezesa, zresztą na nowym stadionie na jego cześć nazwano pub. Tyle że 93 miliony funtów potrzebne do realizacji zabezpieczył już ktoś inny. Tajemniczy Tony Bloom. Knight oferował, że zostanie w klubie i będzie mu służył radą, nauczy go jak poruszać się w piłkarskim biznesie. W odpowiedzi usłyszał tylko: - Zamierzam prowadzić klub w inny sposób niż ty. Nie sądzę, żebym potrzebował twojego doradztwa.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Grosicki w "odwiedzinach" u królowej. Był tylko jeden problem

Podobno jest to bardzo delikatna wersja dialogu między panami. W każdym razie w 2009 roku Bloom przejął klub, według angielskich mediów do 2015 roku wpompował w niego około 200 milionów funtów. Ale co w nim tajemniczego? Rzadko rozmawia z dziennikarzami, jeśli już się zdarzy, to najczęściej z tymi z lokalnych mediów. Na pewno jest człowiekiem bardzo majętnym, nikt jednak nie wie jak bardzo. Wiadomo, że duże pieniądze zarobił... grając w pokera.

Zapracował nawet na pseudonim "Jaszczurka", ponieważ przy stole podejmuje decyzje na chłodno. John Hewitt, prezes Stowarzyszenia Kibiców Albion, porównał sposób podejmowania przez niego decyzji do łabędzia, który nad poziomem wody jest spokojny i dostojny, a pod nim energicznie pracuje nogami. Bloom podobno w wieku 15 lat używał fałszywego dowodu osobistego, aby móc obstawiać zakłady u buków. Ale nie sama gra uczyniła z niego multimilionera. Przede wszystkim wielką kasę daje mu firma Starlizard, choć rzecz jasna jego biznesowa działalność jest znacznie szersza. Zajmuje się ona doradztwem w zakresie gry u bukmacherów, na bazie różnych modeli statystycznych i matematycznych pomaga klientom zarabiać na zakładach. Bo Bloom z wykształcenia jest właśnie matematykiem. "Business Insider" na początku 2016 roku informował, że przez firmę przechodzą setki milionów funtów przeznaczanych na zakłady.

Jakkolwiek tajemniczy by nie był, to on jest ojcem sukcesu klubu z Brighton. W sieci można znaleźć filmik, w którym kibice "Mew" wracają z meczu wyjazdowego, śpiewają piosenki na jego cześć, a Bloom popija sobie z nimi piwko. To ich człowiek, kibic Brighton & Hove Albion, urodzony w tym mieście położonym nieopodal Londynu - w ciągu ośmiu lat jego rządów "Mewy" z League One dofrunęły na szczyt, czyli do Premier League. A prawdopodobnie nie stałoby się to faktem, gdyby w klubie nie pracował Chris Hughton.

Czekanie na rekordy

W Brighton pojawił się w grudniu 2014 roku, od tamtej pory poprowadził zespół w 112 ligowych meczach, aż w 47 nie stracił gola. Tabela The Championship nie pozostawia wątpliwości: "Mewy" w obecnym sezonie straciły 38 bramek (stan na 25.4), a więc wcale nie tak mało, ale spotkań rozegrały 44 i do tego momentu żaden inny zespół z tego poziomu nie mógł pochwalić się lepszym bilansem.
Hughton uchodzi za człowieka spokojnego, będącego nieco w cieniu, Bloom jednak dobrze oszacował ryzyko związane z jego zatrudnieniem. Dwie zmienne w równaniu właściciela miały prawdopodobnie kluczowe znaczenie, Hughton wiedział jak awansować do Premier League, gdyż w 2010 roku wprowadził do ekstraklasy Newcastle, ale co ważniejsze - potrafi zbudować zespół z prawdziwego zdarzenia, tak dobrać ludzi, że będą w stanie pójść za sobą w ogień, dać z siebie więcej, niż sami przypuszczają.

Chyba nie będzie przesady w stwierdzeniu, że Newcastle awans wywalczyło przy pomocy portfela oraz wysokich, jak na poziom Championship, indywidualnych umiejętności zawodników, natomiast Brighton, dzięki świetnej atmosferze wewnątrz drużyny i długofalowej polityce. Hughton zapracował na bardzo mocną pozycję w klubie. Już dziś, zanim zespół rozegrał pierwszy mecz w Premier League, niektórzy angielscy dziennikarze będący blisko Albion przekonują, że wynik Mew w ekstraklasie dla przyszłości menedżera w klubie nie powinien mieć żadnego znaczenia.

Bez wątpienia, żeby zachować miejsce w PL, Brighton potrzebuje wzmocnień. Solidnych wzmocnień. W sezonie 2016-17 najlepszym strzelcem zespołu jest Glen Murray, który do siatki trafił 22. razy, rzecz w tym, że to piłkarz 33-letni. Jednak nie Anglik jest najważniejszym zawodnikiem w drużynie - na to miano zasługuje Anthony Knockaert. Francuz został wybrany piłkarzem sezonu w The Championship, strzelił 15 goli, zanotował 8 asyst. Był to dla niego jednak sezon słodko-gorzki, gdyż w listopadzie zeszłego roku zmarł jego ojciec. Na pogrzeb do Francji wybrała się duża delegacja z klubu, kilku kolegów z drużyny, był też Hughton: - To najwspanialsza rzecz jaka spotkała mnie w piłce, oni przejechali tyle kilometrów specjalnie po to, żeby wziąć udział w pogrzebie mojego taty. Nigdy tego nie zapomnę - mówił wtedy Knockaert.

Co ze wzmocnieniami? Na pewno klub musi zdecydować co zrobić ze Stevem Sidwellem, który chciałby zostać w zespole, a jego kontrakt wygasa z końcem obecnego sezonu. W kontekście transferów do Albion padają różne nazwiska, natomiast trudno mówić o pewnych informacjach. Hughton tonuje zapędy:  - Musimy prowadzić rozsądną politykę transferową, działać w ramach budżetu, który posiadamy - mówił w rozmowie z BBC Radio 5. - Rzecz jasna jest ogromna różnica między tym, jakie pieniądze płaci się piłkarzom w Championship i Premier League. Naszą rolą jest zadbać o odpowiedni balans.

Co jest pewne, to że szef skautów Paul Winstanley zjeździł Europę w poszukiwaniu nowych zawodników, a klub będzie musiał przeznaczyć około 5 milionów funtów na dostosowanie Amex Stadium do wymogów Premier League. I śmiało można zakładać, że ten rok będzie historyczny dla "Mew" także pod względem kwot wydanych na nowych piłkarzy, bo trudno oczekiwać, aby Brighton należące do Premier League nie pobiło własnego rekordu transferowego - w sierpniu 2016 roku Shane Duffy kosztował około... 4 miliony funtów. To po prostu niemożliwe.

Nadąsany Rafa

Jakże inne są oczekiwania względem drugiego zespołu, który wywalczył awans do Premier League, czyli Newcastle United. Szerzej o zespole "Srok" pisaliśmy w "PN" na początku roku, więc teraz warto skupić się na przyszłości, choć zupełnie od przeszłości uciec się nie da. Po wywalczeniu awansu Rafael Benitez wyklepał kilka wytartych formułek o dumie i tak dalej, ale kiedy zapytano go o przyszłość, nie zadeklarował wprost, że na pewno poprowadzi "Sroki" w PL:

- Na razie cieszmy się z awansu, a co przyniosą kolejne dni, zobaczymy - rzucił w kierunku dziennikarzy.

Nie było w tym rzecz jasna przypadku. Sprawa ciągnie się od zimowego okna transferowego. Wtedy Hiszpan domagał się od Mike’a Ashleya, właściciela klubu, pieniędzy na transfery. I spotkał się z odmową, boss najwyraźniej uznał, że już latem na wzmocnienia poszły duże pieniądze, a w warunkach Championship wręcz ogromne, więc Benitez powinien czuć się syty. Część komentatorów broniło decyzji Ashleya, bo na poziomie zaplecza angielskiej ekstraklasy "Sroki" i tak uchodzą za Hollywood jeśli chodzi o zasobność portfela i pieniądze na kontrakty zawodników, część opowiedziała się po stronie Hiszpana, a sam Rafa się nadąsał. Wychodzi na to, że Benitez decyzję o pozostaniu na St James’ Park uzależnia od tego, jaką kasą będzie dysponował latem. Wzbudzając wątpliwości wśród fanów, co do własnej przyszłości, a trzeba wiedzieć, że trybuny stoją za Rafą murem, stara się zagonić Ashleya do narożnika i wymusić odpowiednie kwoty na transfery.

Grosicki na celowniku

Inna sprawa, że jest trenerem przytomnym. Ma bowiem pełną świadomość tego, iż z tymi piłkarzami nie spełni pokładanych w nim nadziei. I to nie jest nawet pochodna umiejętności zawodników, ale kłopot tkwi chyba gdzieś indziej. Oglądając mecze Newcastle w tym sezonie, nierzadko można było odnieść wrażenie, że piłkarze "Srok" nie stanowią monolitu, jak choćby Brighton, że nie zawsze im się chce, że wychodzą z założenia, iż są w stanie wygrać na stojąco. Mimo awansu nie można powiedzieć więc, że Rafa nie ma kłopotów. Ma i to całkiem spore, zresztą po porażce z Ipswich Town w połowie kwietnia otwarcie mówił o tym, że zespół miał problemy mentalne.

- "Sroki" pokazały, że są w stanie wywalczyć awans, a przy tym zbilansować budżet. Ale ten skład jest za słaby na Premier League - nie miał wątpliwości przed kamerami stacji Sky Sports Peter Beagrie, niegdyś piłkarz, a dziś futbolowy ekspert. - Newcastle ma trzech kluczowych zawodników w tym sezonie, są nimi Jonjo Shelvey, Dwight Gale oraz Matt Ritchie, oni odnajdą się na poziomie ekstraklasy. Tyle że w przypadku pozostałych nie mam takiej pewności. Nawet jeśli zaliczyli kilka znakomitych występów w Championship, to od Premier League wciąż dzieli ich przepaść. Czy Newcastle będzie w stanie sprowadzić zawodników na odpowiednim poziomie? Z Rafą na pokładzie na pewno tak.

- W przyszłym sezonie klub będzie mógł sobie pozwolić na więcej, już nie będzie musiał oglądać się na budżet - wtórował mu Rob Lee, były zawodnik Newcastle. - Większość pieniędzy, które otrzyma, powinien wydać na zawodników. Mike Ashley przed obecnym sezonem sprowadził Rafie piłkarzy, za których trzeba było zapłacić po 10 milionów funtów, teraz, aby pójść wyżej, potrzebne będą transfery na poziomie 20, nawet 30 milionów. Jeśli tak się stanie, będzie szansa, że Sroki zajmą miejsce nawet w połowie tabeli Premier League.

Podobnego zdania jest też legenda Newcastle, Alan Sheraer, a wśród wielu zawodników łączonych z Newcastle, pojawia się też Kamil Grosicki. Przedstawiciele "Srok" kontaktowali się z obozem reprezentanta Polski już zimą i zapewnili, że jeśli wywalczą awans, oferta dla Grosika będzie aktualna. Pomocnik co prawda w kontrakcie nie ma wpisanej klauzuli umożliwiającej mu odejście z Hull City, niemniej dostał obietnicę, że jeśli "Tygrysy" spadną z Premier League, klub nie będzie mu robił przeszkód w poszukiwaniu nowego pracodawcy. Zwłaszcza że będzie stanowił spore obciążenie dla budżetu. Co z tego wyniknie? Przede wszystkim musi wyjaśnić się, czy Hull obroni się przed spadkiem, wtedy wszyscy będą mądrzejsi.

A jakby zamieszania z Benitezem i transferami było mało, to w zeszłym tygodniu do aresztu trafił Lee Charnley, dyrektor zarządzający klubu. Spekulowano, że wraz z kilkoma innymi osobami dopuścił się nieprawidłowości przy transferach, prawdopodobnie miało to związek z odprowadzaniem podatku oraz oszustwami ubezpieczeniowymi. Dochodzenie prowadzone jest nie tylko w Anglii, ale także we Francji.

Komentarze (0)