Javier Mascherano potrzebował aż 319 spotkań, aby trafić do siatki w barwach FC Barcelona. Reprezentant Argentyny, który zaliczył jedną z najdłuższych serii meczów bez bramki w światowym futbolu, przełamał się dopiero w środowy wieczór na Camp Nou, kiedy koledzy "wymusili" na nim wykonanie rzutu karnego. Opłacało się.
- To nie było coś, co mnie martwiło. Wobec nacisku wszystkich ciężko było odmówić wykonania karnego. To wyszło od moich kolegów - mówił Argentyńczyk. - Nie wiedziałem, jak uderzę. Myślałem jedynie o tym, żeby nie przejść do historii, pudłując z jedenastu metrów - dodał.
Dla 32-latka jest to ważny moment. Przypomnijmy, że poprzednią bramkę zdobył jeszcze w barwach Liverpoolu w 2010 roku. The Reds wygrali wówczas z Unireą Urziceni (3:1) w Lidze Europy.
Pierwszą bramkę Mascherano w Katalonii skomentował również trener Luis Enrique, który wbrew wcześniejszym doniesieniom mediów, cały czas chce stawiać na reprezentanta Argentyny.
- To, że taki zawodnik jak on potrzebował tyle czasu, by zdobyć bramkę w Barcelonie, jest tylko anegdotą. Trybuna wspierająca piłkarzy domagała się, by strzelał. To był pozytywny akcent meczu. On nadal będzie dawał z siebie to, co najlepsze, w reprezentacji już wcześniej zdobywał bramki - dodał szkoleniowiec.
ZOBACZ WIDEO Katarzyna Kiedrzynek: Nawet nie marzyłam o takim klubie jak PSG, to był dla mnie szok