To była tragedia na skalę światową. Pojedynek pomiędzy Nottingham Forest a Liverpoolem w Pucharze Anglii odbywał się na stadionie Hillsborough, na którym na co dzień występowało Sheffield Wednesday. Przyczyną tak fatalnego obrotu sprawy była zła organizacja, wręcz tragiczna. Już przed meczem kibicom Liverpoolu przyznano mniejszą trybunę, chociaż było wiadomo, że fani The Reds licznej pojawią się na stadionie niż sympatycy rywali.
Obawy się ziściły, ale nikt tak naprawdę nie przewidział takiego scenariusza. Kiedy trybuna zaczęła się przeludniać, pod wpływem masy ludzi runęła jedna z barier odgradzających trybunę od boiska. Już wtedy niektórzy kibice zaczęli się tratować, czego efektem było zadeptanie bądź uduszenie. Fani chcieli uciec na murawę, ale to były czasy, kiedy stadiony okalał płot.
Tragiczna w skutkach była postawa policji, która nie pozwalała kibicom na przedostanie się na murawę. Podczas prób przeskoczenia przez płot, byli z powrotem spychani do sektora przez policję, która nie wydała zgody także na wjazd karetek pogotowia.
Bilans ofiar wyniósł 96 zabitych i 766 rannych. Najmłodsza miała 10 lat, Jon-Paul Gilhooley, był to kuzyn legendarnego później kapitana Liverpoolu Stevena Gerrarda.
- Do dzisiaj przechodzą mnie dreszcze - wspomina Gerrard w swojej biografii. - Byliśmy prawie tacy sami. Mieszkaliśmy na tym samym osiedlu i mieliśmy podobne zainteresowania. Kopaliśmy razem piłkę na ulicy w pobliżu mojego domu w Huyton w koszulkach Liverpoolu. Klub był całym światem dla niego - opowiada ze wzruszeniem były piłkarz The Reds.
ZOBACZ WIDEO Wszołek wrócił do składu, QPR i tak przegrało. Zobacz skrót spotkania z Bristol City [ZDJĘCIA ELEVEN]
O śmierci swojego kuzyna dowiedział się rano następnego dnia. Do domu Gerrardów przyszedł dziadek i ogłosił smutną wiadomość. - Jon-Paul nigdy nie wrócił. Nigdy nie wrócił z meczu. Te słowa nigdy nie dadzą mi spokoju - pisał Gerrard.
Kilka dni po tragedii doszło do skandalu w brytyjskiej prasie. Niezwykle poczytny "The Sun" umieścił okładkę "Taka jest prawda". W treści artykułu pisano o kibicach Liverpoolu, którzy mieli według brukowca okradać ciała i oddawać mocz na policjantów. Fani The Reds mieli "pretensje" do gazety za ten artykuł. Do dzisiaj trwa bojkot "The Sun", a dziennik dopiero w 2004 roku przeprosił za tamten artykuł. "Popełniliśmy najobrzydliwszą pomyłkę w historii" - napisano co jednak nie zmieniło nastawienia fanów do tej gazety.
Dopiero w 2016 roku sąd w Warrington uznał lokalną policję i służby ratunkowe za winne nieumyślnego zabójstwa przez zaniedbanie. To z kolei otwiera drogę do spraw kryminalnych przeciwko osobom odpowiedzialnym za katastrofę. Na celowniku jest m.in. były szef policji, dzisiaj już emerytowany funkcjonariusz.
Po tym orzeczeniu sądu Margaret Aspinall, która szefowała stowarzyszeniu rodzin ofiar powiedziała, że po 27 latach od tragedii na Hillsborough "wreszcie może odebrać akt zgonu swojego syna podający prawdziwą przyczynę śmierci".
Katastrofa na Hillsborough wymusiła na rządzie wiążące decyzje odnośnie poprawy bezpieczeństwa na stadionie. Zdecydowano się, że na obiektach znajdą się tylko numerowane miejsca siedzące, zostaną zlikwidowane barierki oddzielające trybuny od murawy, czy zmianie ulegnie system kołowrotków przy wchodzeniu na obiekt.
Dzisiaj stadiony na Wyspach Brytyjskich należą do najbezpieczniejszych na świecie. Liverpool co roku organizuje ceremonie ku czci ofiar. Nigdy też nie rozgrywa meczów 15 kwietnia. W 2009 roku poprosił UEFA o przełożenie spotkania Ligi Mistrzów, na co uzyskał zgodę.