Legia mogła zatrudnić tylko jednego trenera na świecie, który by tak szybko i dobrze ten zespół poukładał. Mógł to zrobić wyłącznie Jacek Magiera, nikt inny. I właśnie jemu powierzono tę misję. Teraz w klubie nastał czas przedświąteczny. Jest jak w rodzinie przed Wigilią Bożego Narodzenia: po burzach, sporach, konfliktach, awanturach i wielu złych słowach nastał czas zgody.
Po klęskach na boisku - w złym stylu i bez klasy - przyszły zwycięstwa, odzyskana została wiara, pojawiła się euforia. Albańskiego trenera, który pogubił się we własnych poczynaniach, zastąpił człowiek poukładany do bólu, skromny, o wysokiej kulturze pracy. Kibice tym razem nie narobili żadnego obciachu i syfu, co też warto zauważyć. Nawet z kręgów właścicielskich dobiegają głosy, że konflikt prezesów był niepotrzebny, a niektóre publiczne wypowiedzi tylko klubowi zaszkodziły. Dobrze, że w końcu pojawiła się taka refleksja. To dopełnienie obrazu, na którym widać silny, bogaty klub, potrafiący sportowo zamieszać w Europie. Taki, z którym musi się liczyć każdy.
Dziś z Legią chcą być wszyscy. Nawet prezydent Andrzej Duda poprowadził doping w szatni Legii po zwycięstwie ze Sportingiem. A on przecież pochodzi z Krakowa, gdzie od Hutnika, poprzez Wisłę, aż po Cracovię, Legii się nienawidzi. Widać prezydent uznał, że bardziej mu się - na ten moment - opłaca ogrzać w cieple sukcesu drużyny z Łazienkowskiej. A prezydencki urzędnik już zadbał, żeby film z krzyczącym "Kto wygrał mecz?!" Andrzejem Dudą znalazł się w sieci.
To niezbity dowód na to, że Legia dzisiaj kojarzy się pozytywnie. Już nie z blamażem 0:6, nie z szumowinami z trybun, nie z konfliktem właścicielskim. Legia to przedsiębiorstwo sprzedające rozrywkę, dobry show, emocje. I to wszystko w meczu ze Sportingiem było. A jeśli się do tego dołoży sukces, jakim skończyła się batalia o Ligę Europy - to okaże się, że Legia z tej "trędowatej" szybko stała się najlepszym ambasadorem polskiej piłki. Niesamowite. Przecież jeszcze chwilę temu nie było podstaw, żeby choćby o tym pomarzyć.
ZOBACZ WIDEO Malarz: Kibic nie męczy się już na naszych meczach
Porządek i stawianie wszystkiego w klubie z głowy na nogi zaczął się od poukładania drużyny. Legia, która - po odejściu Stanisława Czerczesowa - przerzuciła sterty ofert zagranicznych szkoleniowców, łącznie z prowadzącym Sporting Jorge Jesusem - mogła zatrudnić tylko jednego trenera na świecie, który by tak szybko i dobrze ten zespół poukładał. Mógł to zrobić wyłącznie Jacek Magiera. Nikt inny. Nawet Jesus. Tylko Magiera nie potrzebował czasu na adaptację. Tylko on o Legii wiedział wszystko. Spędził w niej kilkanaście lat. Na Łazienkowską wrócił we wrześniu. Gdy wchodził do szatni, nie tylko znał zawodników, ale nawet - bez szukania - wiedział, gdzie jest włącznik światła. Niczego się nie musiał uczyć. W odróżnieniu od każdego obcokrajowca, który trafiłby na klubu. Taki Besnik Hasi to najpierw musiał się dowiedzieć, jak jest po polsku "dzień dobry", jak wyglądają polskie banknoty i spytać kogoś, gdzie najbliżej domu ma jakiś warzywniak. Gdyby jego następcą został kolejny szkoleniowiec z zagranicy, przechodziłby przez to samo. Trudy adaptacji, bariera językowa, brak czasu, presja na wyniki. Legia nie mogła sobie pozwolić na nikogo innego niż Jacek Magiera. I trafiła znakomicie.
Magiera, gdy wchodzi na konferencję prasową, w ogóle zapomina o pierwszej osobie w liczbie pojedynczej. W jego słowniku nie ma "ja". Jest liczba mnoga. Może być "my", ale częściej pojawia się "oni": zawodnicy, piłkarze. O sobie mówi tyle, że w jego działaniu nie ma żadnej magii. Jest praca, rozwój, dyscyplina, uczciwość, sprawiedliwość. Nawet ci piłkarze Legii, którzy wygrzewają ławkę rezerwowych, nie mają poczucia krzywdy. Jeśli przegrywają konkurencję o skład to dlatego, że ich koledzy potrafią zespołowi dać więcej. A Magiera potrafi im powiedzieć, że oni - ci rezerwowi - są także współtwórcami sukcesu, bo harując na treningach wzmacniają konkurencję i zmuszają do pracy kolegów z pierwszej "jedenastki". Dobry menedżer z tego Magiery, prawda?
Dariusz Tuzimek, futbolfejs.pl