WP SportoweFakty: Czy Jakub Rzeźniczak wstał z kolan?
Jakub Rzeźniczak: Jeżeli chodzi o psychikę, to było ciężko. Ale wracam.
Zacznijmy od początku. Kiedy to wszystko zaczęło się psuć?
- Rok temu, w sierpniu, gdy graliśmy u siebie z Koroną Kielce. Chciałem rozegrać akcję, zamiast wybijać piłkę w aut. Straciłem ją przed własnym polem karnym, rywal strzelił gola w doliczonym czasie gry i przegraliśmy 1:2. Dwa miesiące później podobny błąd przytrafił mi się w meczu Lechem w Warszawie. Przegraliśmy 0:1. Do meczu 1. kolejki tego sezonu z Jagiellonią było dobrze. Głowa była czysta. Ale z Jagą przytrafił mi się kolejny kiks, nie trafiłem w piłkę. Wszystko, co złe, wróciło. Nie mogło być dobrze. Błąd gonił błąd.
Jeden błąd jest pana w stanie wykoleić?
- Jestem osobą, która bardzo się wszystkim przejmuje. Podatną na ataki, krytykę.
To pana dwunasty sezon w Legii, jest pan najbardziej utytułowanym piłkarzem klubu. Spodziewał się pan aż takiej krytyki?
- Jak popełnia się błędy, to trzeba się z nią zmierzyć. Odbiór przez niektóre media niektórych doniesień był jednak przesadzony. Mam na myśli na przykład wpis prezesa Bogusława Leśnodorskiego na Twitterze po meczu z Arką Gdynia (1:3).
ZOBACZ WIDEO Magiera o konflikcie właścicieli Legii
"Kilku piłkarzy nie może grać już w tej drużynie" - napisał prezes.
- To była nadinterpretacja. Nie załapałem się do kadry meczowej na kolejny mecz z Dundalk FC i wszyscy wywnioskowali, że zostanę wyrzucony z Legii. To nieprawda. Z prezesem spotkałem się na drugi dzień. Powiedział, że mnie wspiera i porozmawia z trenerem Besnikiem Hasim, by dał mi dwa dni wolnego, żebym oczyścił głowę. Nie było tematu, bym opuścił klub.
Pana zdaniem prezesowi klubu wypada informować o tym, co dzieje się w drużynie za pośrednictwem Twittera?
- Prezes jest prezesem. Ma taką władzę, że może napisać, co mu się podoba. Czasem zrobi coś pod wpływem emocji, ale takie ma prawo. Wiedziałem, że to co napisał, nie tyczyło się mojej osoby. Podczas naszej rozmowy prezes zauważył, że od dłuższego czasu byłem nieswój.
Dlaczego tak było?
- Dużo rzeczy się na to złożyło. Też moja komunikacja z poprzednim trenerem Besnikiem Hasim nie była najlepsza. Jak nie ma chemii pomiędzy osobami, które powinny mieć dobre relacje, tak to się kończy.
To znaczy?
- Pomiędzy drużyną, a trenerem nie było dialogu. Sugerowaliśmy Hasiemu, co mogłoby być lepsze dla zespołu. Nie słuchał nas.
Rozmawiał z nim pan?
- Zdarzało się... Ale te rozmowy nic nie dawały. Bywało tak, że coś ustaliliśmy, na coś się umówiliśmy, a Hasi za pięć minut mówił kierownikowi drużyny coś zupełnie innego.
Podczas meczu z Wisłą Płock Besnik Hasi wykrzykiwał przy ławce rezerwowych, że Adam Hlousek nie nadaje się do gry i pytał oburzony, kto go do klubu sprowadził. Pana też obrażał?
- Pod moim adresem takich rzeczy nie mówił, ale do wielu innych zawodników krzyczał różne rzeczy. Trener nigdy nie wziął na siebie odpowiedzialności za słabszy mecz. Odkąd przyszedł do Legii, to podkreślał, że potrzebuje wzmocnień, bo zawodnicy, których ma, nie prezentują odpowiedniego poziomu. Słabe. Jego wypowiedzi na konferencjach prasowych raczej odbierały nam pewność siebie. Fajnie jak trener wstawi się czasem za zespołem, któremu nie idzie, a winni są temu piłkarze. Ale Hasi umywał ręce.
Pan nie był jego ulubieńcem.
- Nie jest łatwo prezentować równą formę, gdy wychodzisz na boisko raz na jakiś czas. Brakuje rytmu. U trenera Hasiego wystąpiłem w sumie w ośmiu spotkaniach. Prawie za każdym razem z innymi zawodnikami w obronie. W tym pechowym meczu z Arką ćwiczyliśmy w takim zestawieniu 15 minut na treningu. [nextpage]Musieliście tłumaczyć się kibicom za wiele wpadek, jak na przykład porażkę z Termaliką w Niecieczy (1:2).
- Podeszliśmy do kibiców całym zespołem, ale oni powiedzieli, że nie do końca chcą rozmawiać z nami, a z trenerem. Czułem, że jako kapitan powinienem pójść pod sektor ze szkoleniowcem, by mieć kontrolę nad tym dialogiem. Wiadomo, jak impulsywni potrafią być fani. Tłumaczyć nie musiałem, ponieważ jeden z kibiców doskonale mówił po francusku. Trenerowi zostały przekazane pewne uwagi.
Jakoś zareagował?
- Nic nie powiedział. Słuchał. To był monolog ze strony kibiców. I ja usłyszałem kilka gorzkich słów, bo zwróciłem im uwagę, by nie zwracali się do szkoleniowca w brzydki sposób, bo nie wypada. Broniłem go, a on zrobił mi świństwo przed spotkaniem z Borussią Dortmund.
Co zrobił?
- W szerokiej kadrze przed meczem zawsze jest 20 zawodników. Trener przed odprawą prosi piłkarzy i mówi, kto usiądzie na trybunach. Hasi trzy dni przed spotkaniem z BVB zwracał mi uwagę na treningu jak mam się ustawiać, dawał wskazówki, sugerował, że zagram. I nawet nie przekazał mi osobiście, że nie zmieściłem się na ławce. Zrobił to za niego kierownik drużyny i to też nieoficjalnie, a z racji tego, że się znamy. Gdyby nie on, wszedłbym do szatni jak gdyby nigdy nic i zobaczył, że po prostu nie ma mojej koszulki. Legia czekała na ten dzień 20 lat. Ja również przez wiele sezonów pracowałem, by znaleźć się w tym miejscu. OK, moja forma nie była wtedy najwyższa, ale z czystego szacunku mógł mi to powiedzieć w twarz.
Kto jest kapitanem Legii?
- Besnik Hasi powiedział mi w Łęcznej: "chcę byś dalej był kapitanem, ale dziś będzie nim Michał Pazdan." Nie wiedziałem jak to skomentować, jestem osobą bezkonfliktową, zgodziłem się. Na drugi dzień wróciłem do tematu. Trener stwierdził, że "chce mieć wielu kapitanów". I tak opaskę zakładał Michał, Arkadiusz Malarz. Nie wiem, jaka będzie decyzja trenera Jacka Magiery. Bycie kapitanem to wielkie wyróżnienie, ale jeżeli stracę opaskę, to się nie obrażę. Nie zrobię czegoś, co działałoby na szkodę klubu.
ZOBACZ WIDEO Piłkarze Legii sami zwolnili Hasiego? "Magiczna" przemiana po odejściu Albańczyka
Trochę pan tych ciosów przyjął w ostatnim czasie.
- Najlepiej się wtedy odciąć od wszystkiego. Z żoną nie rozmawialiśmy w domu o piłce. To był dla mnie fatalny czas. W prezencie od Edyty otrzymałem sesję u coacha mentalnego Mateusza Grzesiaka. Wcześniej nie zdecydowałem się na współpracę z nim, bo był bardzo drogi. Edyta wykupiła mi kilka sesji, które bardzo mi pomogły. Zacząłem z nim pracować przed meczem z Termaliką.
Pomogło?
- Moim problem było to, że wychodziłem na boisko i myślałem, kiedy popełnię błąd, który zakończy się golem dla rywala. Nie wiem jak to się działo, ale takie błędy robiłem, przyciągałem je. Na przykład w spotkaniu z Jagiellonią czułem się świetnie w pierwszej połowie, ale jednak zawaliłem, co zaważyło na całej ocenie mojego występu. Na kolejny mecz wychodziłem z nastawieniem, że nie mogę nic zepsuć. Ale to robiłem. I spirala się nakręcała. Mateusz zwrócił mi uwagę, bym myślał o najlepszych zagraniach z ostatnich kilku lat, bym skupiał się na pozytywnych rzeczach. Kazał mi przypominać sobie najlepsze momenty z kariery i wyobrażać sobie, że tak zagram w następnym spotkaniu. Mam to wszystko zapisane w domu, pracuję nad psychiką. I często przed meczami oglądam swoje zagrania, ale tylko te dobre. Ten człowiek ma gadane. Po sesjach jestem naładowany emocjami, zmobilizowany do działania. Jak kończymy rozmowę, to mam ochotę się na wszystko rzucić i wziąć do pracy. Zacząłem dużo mniej myśleć o swoich błędach.
Co czuje piłkarz, który na wszystko patrzy z boku?
- Jestem ambitny, denerwuje się gdy siadam na ławce, ale łatwo się nie poddaję. Przez dwanaście lat miałem różne etapy w Legii, ale zazwyczaj kończyło się tak, że wracałem do podstawowego składu. Chciałbym być zawsze najlepszy. Stawiam sobie poprzeczkę jeszcze wyżej, jakbym nie doceniał tego, ile osiągnąłem. Mateusz powtarza mi, bym bardziej siebie doceniał.
Chciał pan odejść z Legii?
- Jak jest bardzo źle, to człowiek szuka rozwiązań. Takie pomysły się przewijały, ale mając kryzys, jednego dnia myślisz tak, drugiego inaczej. Jak zdrowie i forma dopisze, to chciałbym skończyć w Legii karierę.
Już w pierwszym meczu ze Sportingiem Lizbona, gdy Legię prowadził Jacek Magiera, zagrał pan najlepiej z drużyny. Jak to się stało?
- Zawdzięczam mu bardzo dużo nie tylko z okresu, który teraz się rozpoczął. W Legii był zawsze, graliśmy ze sobą w jednym zespole. Wie, na co mnie stać i w jaki sposób trafić do mnie pod względem mentalnym. Praca na treningach to jedno, ale podejście do drużyny pod względem psychologicznym jest ważniejsze. Poczułem, że może być to dla mnie nowy rozdział. Że trener będzie chciał na mnie postawić z racji, iż jestem doświadczonym zawodnikiem i obdarzy mnie zaufaniem. Nie chciałem go zawieść.
Magiera postawił pana na nogi?
- Na pewno też miał w tym jakiś udział. Jak ludzie znają się kilkanaście lat, to doskonale się rozumieją, nie muszą wymieniać między sobą wielu zdań. Wiem czego trener wymaga i mi to odpowiada. Ja też jestem osobą, która dba, by wszystko było dopięte na ostatni guzik, by robić to, co do ciebie należy, ale też bez przegięcia, bez bata nad głową. Wymagajmy, ale miejmy zasady. Są granice, których przekraczać nie można.
W szatni Legii zapanował spokój?
- Śmiejemy się, że otworzyliśmy okno, a nie mamy ich w szatni. Jest normalnie, swobodnie. Wcześniej człowiek miał wrażenie, że jest obserwowany. Nie wiedzieliśmy, na co możemy sobie pozwolić. Dziś robimy swoje, ale z przyjemnością. Z Jackiem Magierą znamy się od dawna. Byłem kiedyś u niego w domu. Ma tam bibliotekę książek. Wróć, ksiąg. Z rozpisanymi zajęciami trenerów sprzed dziesięciu czy piętnastu lat. Notował wszystkie ćwiczenia trenerów, u których grał i z którymi współpracował jako asystent. Magiera pomógł mi już raz, gdy Legię prowadził Maciej Skorża. Straciłem miejsce w składzie, zostałem odstawiony na boczny tor, ale wróciłem, również do reprezentacji Polsku.
Od lat jest pan pomijany przez selekcjonerów.
- W ostatnim czasie moja forma nie była najwyższa. Nie zasługiwałem na powołanie. Jak będę w najwyższej dyspozycji to myślę, że dostanę szansę. Nie zamknąłem tego etapu.
Ile czasu potrzebuje pan, by stanąć na nogi w stu procentach pod względem mentalnym?
- Mogę się czuć tylko silniejszy. To, co działo się przez ostatnie miesiące, nie było łatwe dla mnie, ale i dla drużyny. Powoli wychodzę z dołka. Kwestia dni, kilku tygodni.
Rozmawiał Mateusz Skwierawski