Dariusz Tuzimek: Co takiego stało się w Zagłębiu Lubin? (felieton)

PAP / Maciej Kulczyński
PAP / Maciej Kulczyński

Jeszcze rok temu nie dałbym wiary, że mecze Zagłębia Lubin będę oglądał rozpalony emocjami, niczym występy kadry we francuskich mistrzostwach Europy. Zagłębie to był klub, który do niedawna, nie obchodził nikogo. Zmieniło się.

W niedzielę drużyna Piotra Stokowca wrzuciła Koronie 4 gole w pół godziny, a w czwartek przed północą mieliśmy to, co kibica napędza: nerwy, obawy i na końcu radość po karnych z Partizanem Belgrad w eliminacjach Ligi Europy.

Ograć silniejszego od siebie rywala - bo Serbowie są zespołem piłkarsko lepszym - to jest dopiero coś. A Zagłębie grało mądrze, technicznie, ofiarnie i w dogrywkę włożyło tyle energii, jakby mecz w Ekstraklasie z Lechem w Poznaniu odbywał się nie w najbliższą niedzielę, ale za dwa tygodnie. Ale w Lubinie zawodnicy i trener raczej nie kalkulują. Dominuje postawa: tu i teraz gramy na maksa, a o jutro będziemy się martwili… jutro. To niecodzienna postawa. Pamiętam też inne.

Trener Czesław Michniewicz, pracując jeszcze w Pogoni Szczecin, tak się bronił przed grą w Europie, że nawet bajdurzył coś o pocałunku śmierci, jakim jest awans polskiego klubu do pucharów. Że się nie da, że w naszych warunkach trener ma zbyt skromną kadrę, że za grę w Europie trzeba zapłacić w lidze, a przecież trenera rozlicza się z Ekstraklasy, więc to się w ogóle nie opłaca… Obrzydliwy minimalizm.

Michniewicz nie miał pucharowego problemu, w Pogoni go pożegnano, w Termalice jeszcze nie przywitano. Nie musiał przygotowywać drużyny do pucharów, mógł spokojnie skupić się na komentowaniu w telewizji meczów na Euro.

ZOBACZ WIDEO El. LE: Zagłębie Lubin - Partizan Belgrad: Zobacz rzuty karne (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Trener Jacek Zieliński z Cracovii też się do pucharów nie palił. Teoria Michniewicza o "pocałunku śmierci" stała się zaraźliwa i jednocześnie bardzo wygodna. Wymówka o zbyt krótkiej kołdrze usprawiedliwić może wszystko. Dawniej kobiety mówiły: ja nie mam co na siebie włożyć, dziś trenerzy opowiadają: ja nie mam kim grać. Cracovia czekała na puchary 100-lat, a skompromitowała się w tydzień. Przegrała z klubem, którego nazwy nikt wcześniej nie znał, a i teraz nikt nie pamięta. Wiadomo tyle, że był to rywal - delikatnie mówiąc - niepoważny.

I patrząc na tych rywali znikąd, człowiek się zastanawia: a oni to mają kim grać? Biorą zawodników z ligi angielskiej czy Bundesligi? Nie, grają swoimi. Takimi jakich mają. Trochę dzieciaków, trochę starych wyjadaczy z wyraźnie zaznaczonym limitem piłkarskiego talentu. Tyle tylko, że wszyscy mają dużo entuzjazmu. Im się chce. Europejskie puchary, nawet na etapie rund tzw. pasterskich, ich kręcą i cieszą. Mają świadomość, że Liga Mistrzów ani nawet Liga Europy nie dla nich. Oni wiedzą, że skończą tę przygodę zanim jeszcze poważni piłkarze wrócą z urlopów. Ale chcą w tych pucharach grać. Podobnie jest z piłkarzami Zagłębia Lubin i ich trenerem Piotrem Stokowcem.

Pamiętam jak mówił: - Ja jeszcze pucharów europejskich nie zaznałem. Chcę tego spróbować, po to się gra w piłkę, żeby grać takie mecze. A jeśli się sparzę? Trudno, nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie postawił sobie i chłopakom tego wyzwania.
I, póki co, Zagłębie gra nadal w eliminacjach Ligi Europy. Można? Można. A jak przyjdzie za tę europejską przygodę zapłacić w lidze? To trudno. Po to się cały sezon walczy w Ekstraklasie żeby zająć miejsca - jak to się w sposób oklepany mówi - premiowane awansem do europejskich pucharów, żeby z tą "premią" zrobić to co zrobiła Cracovia i Piast Gliwice?

Wolę taką nieuczesaną, świeżą, trochę naiwną fantazję Zagłębia i Stokowca, niż kunktatorstwo trenerskich wyjadaczy: nie będę grał w pucharach, to się nie skompromituję. Brrr!

Stokowiec też mógłby szukać alibi: "pół meczu w Belgradzie grałem w "dziesiątkę", w rewanżu nie mogę wystawić Papadopulosa, a po sezonie straciłem Filipa Starzyńskiego." Ale piłka nie polega na szukaniu alibi. Tego potrzebują słabi, niepewni siebie.

Kariera Stokowca to jest jedna, długa pochwała skromności, pracowitości, uporu i wiary w siebie. Można do elementarza włożyć i pokazywać jako przykład. Nie wierzą w ciebie? Nie szkodzi! Nie przejmuj się. Inni mają więcej talentu? Nie szkodzi, nadrobisz pracą i uporem. Sypią ci piach do silnika, wkładają kij w szprychy, źle o tobie mówią? Nie szkodzi, bądź ponadto, rób swoje, skoncentruj się na swoim celu, który chcesz osiągnąć. Oszukali cię w jednym klubie? Nie szkodzi, spróbuj w następnym. W tym następnym też oszukali? Nie szkodzi, życie ci to odda w kolejnym. Nie rozpamiętuj, nie przeżywaj, to ci nie pomoże. Trzeba iść naprzód! - tak właśnie idzie przez życie Piotr Stokowiec. Nakręca go najlepsze na świecie paliwo - pasja!

W Lubinie dokonał przemiany nie tylko drużyny, ale w pewnym zakresie także klubu. Zmieniło się myślenie o Zagłębiu jako dojnej krowie, która zatrudnia zagranicznych, przepłacanych najemników, którzy przyjeżdżają, nabijają sobie kabzę i wyjeżdżają zostawiając klub w kłopotach. Zagłębie zostało rozsądnie przewietrzone, armia zaciężna pogoniona, sięgnięto po młodych z najlepszej w Polsce Akademii Piłkarskiej. W drużynie zostali tylko ci obcokrajowcy, którzy mają charakter i nie boją się ciężkiej pracy.

Dziś Lubin zachwyca nie wysokością budżetu, ale grą w piłkę, która chodzi od nogi do nogi. Tu się nie wybija piłki na pałę, tu się wychodzi do podania, tu się pokazuje na pozycji, tu się bierze odpowiedzialność za grę i nie chowa za plecami kolegi.
Co się stało przez dwa ostatnie lata w Zagłębiu można zobaczyć w kapitalnym filmie motywacyjnym dla zawodników, który przygotował sztab trenerski. Film (opublikowany na futbolfejs.pl) pokazuje, jak zmieniała się drużyna i jak zmieniał się klub. Zaczyna się od mocnej, miażdżącej, felietonowej krytyki Cezarego "z pazurem" Kowalskiego z Polsatu: "Grupa najemników, udająca profesjonalny zespół, niepołączona żadnym sentymentem czy sportową ambicją. Zjeżdżają się z całego świata, kasują i rozjeżdżają". Czy można bardziej krytycznie?

A jest jeszcze o piłkarskim "szrocie", jest wściekłość kibiców, spadek, spuszczone głowy zawodników. Jest coś, co dziś brzmi jak senny koszmar, ale to się naprawdę działo w Lubinie. Tytuł z gazety przypomina jak memento: "Pobity piłkarz i zniszczony samochód. Kibice mszczą się na zawodnikach Zagłębia Lubin?". Petardy, race, walkower. Efektowna muzyka brzmi jak zapis pacjenta na EKG. Dźwięk podkreśla, że zbliża się zawał. Gorzej być nie może…

I wtedy - wraz z wyciem górniczej syreny - przychodzi wybudzenie, otrzeźwienie. Przeszłość trzeba zburzyć (nie tylko symbolicznie), a teraźniejszość zbudować na gruzach, od początku. Widzimy nowych ludzi, nowych piłkarzy, trenerów. Nową, lepszą atmosferę. Widzimy, że wyświechtane hasło "team spirit", może istnieć naprawdę. Oglądamy ludzi, którzy rzeczywiście się lubią i potrafią płynąć w jednym kierunku. I nawet zrobić meksykańską falę w autokarze.

Może to jest właśnie największa siła tej drużyny, która w rundzie finałowej minionego sezonu grała znakomicie, zdobyła brązowy medal i awansowała do europejskich pucharów. A w czwartek do północy biła się o awans do III rundy eliminacji Ligi Europy. I to skutecznie!

Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl 

ZOBACZ WIDEO Piotr Stokowiec: wypłynęliśmy na głębokie wody (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu: