Radosław Kałużny o tym jak rozładowywał ciężarówki w magazynie DHL w Anglii

Getty Images / Phil Cole / Na zdjęciu: Radosław Kałużny
Getty Images / Phil Cole / Na zdjęciu: Radosław Kałużny

- Dziennie odprawialiśmy 96 samochodów. Zdarzało się, że musieliśmy zostać dłużej. Nasz rekord wynosi 120 ciężarówek - opowiada Radosław Kałużny. 41-krotny reprezentant Polski.

W tym artykule dowiesz się o:

W pewnym momencie Radosław Kałużny zniknął z pola widzenia. To, że nie udzielał wywiadów, to żadna nowość. Ale też nie odbierał telefonów, nie odpowiadał na sms-y. W końcu portal "Weszło" na podstawie anonimowego donosu, ustalił, że były reprezentant Polski pracuje w magazynie DHL w Anglii. W swojej autobiografii "Powrót Taty" były reprezentant Polski opowiada o tym trudnym okresie.

"Jeden frajer chciał zarobić na mnie 50 funtów i cyknął fotkę, a potem wysłał portalowi. Poszedłem wtedy na nieswoją zmianę. Kolega poprosił mnie, żebym zastąpił go od 14. Stałem sam, a reszta Polaków w drugiej grupce. Wśród
nich on - kibol Lechii Gdańsk. Wydawał mi się dziwny. Łysy, niski, napakowany i żyjący w swoim świecie buntownik. Jeździł na wszystkie marsze, rzucał petardami w policjantów.

- Za to skur..., które mi zrobiliście, bekniecie. A ty w szczególności - powiedziałem następnego dnia na stołówce, wskazując palcem tego dziwaka.

- A czego ty chcesz od niego? - odezwał się jeden z siedzących w tej grupce.

ZOBACZ WIDEO Dariusz Wdowczyk: wygraliśmy, ale wciąż mamy nad czym pracować (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Przyjaciel, który załatwił mi tę robotę, zapowiedział wcześniej, że jeśli coś takiego się wydarzy, to ich pozabija. Po tekście wszyscy przestali odzywać się do tego gościa. Nawet trochę szkoda mi było chłopaka. Okazało się, że może i miał problemy
z głową, ale honor też (...)"

Okazało się, że Kałużny oskarżył o donos nie tego człowieka. W książce opisuje, że jeden z jego znajomych sprawdził telefon z jakiego wysłano zdjęcie i okazało się, że nie mógł należeć do "podejrzanego".

"Zadzwoniłem do chłopaka i zaproponowałem spotkanie wieczorem. Przeprosiłem, a potem odkręciłem sprawę w pracy. Ale temat wciąż nie pozostawał załatwiony. Byłem wściekły, że ktoś na mnie donosi. Wpadłem w furię. Nie powiem, autor fotki - też łysy, ale trochę wyższy - był nieźle przestraszony."

Do Anglii wyjechał ze względów finansowych, ale też z powodów rodzinnych. Chciał ratować małżeństwo.

"Trochę brakowało mi kontaktu z piłką" - pisze. "Praca na Wyspach Brytyjskich wygląda tak samo jak praca w Polsce. Z tym że ma się więcej praw. Poziom bezpieczeństwa też jest inny. Różnice są także w zarobkach. Moje wynosiły 300 funtów tygodniowo. To żadne kokosy, minimalna pensja. Wchodziłem przed rozpoczęciem dniówki do firmy, podpisywałem się na liście w bramie, a potem szedłem do menedżerów. Dostawaliśmy dokładne wytyczne, co w danym dniu
będziemy robić. Po siedmiominutowej odprawie należało udać się do wielkiej szatni i założyć ubranie ochronne oraz metalowe buty. Gdyby jakaś paczka upadła mi na nogę, zmiażdżenie stopy gwarantowane".

Kałużny zajmował się głównie rozładowywaniem TIR-ów oraz śmieciarek.

"Wchodziliśmy na przyczepę, przesuwaliśmy piekielnie ciężkie skrzynie i skanowaliśmy
kod każdej z nich. Często przyjeżdżały samochody recyklingowe. Tak lepiej brzmi, ale ok, pracowałem przy śmieciach. Smród uderzał w nozdrza i wchodził w ciebie, cały przesiąkałeś. Obrzydlistwo. Robota wycieńczała mnie tak mocno, że nie myślałem o tym ani o niczym innym. Udawaj, że to nic takiego, rób swoje. Automatycznie wykonuj swoje zadania... 'Przesuń to… Ale ciężkie… Jeszcze kawałek… Uff. Zeskanowaćkod... Dobra, jedziemy z następnym' - powtarzałem sam
sobie. I tak przez pół doby. Dziennie odprawialiśmy 96 samochodów. Zdarzało się, że
musieliśmy zostać dłużej. Nasz rekord wynosi 120 ciężarówek".

Jeszcze niedawno wykonywał polecenia Jerzego Engela, a teraz musiał słuchać rozkazów kierownika zmiany. I jak można wywnioskować z książki, zdecydowanie mu to nie odpowiadało.

"Kierowca zawsze dawał nam kartkę, która oznaczała gotowość do rozładunku, oraz kluczyki. Należało powiesić je na specjalnym haczyku. Raz rzuciłem obok - kierownik się przyczepił. Facet łaził za mną trzy tygodnie i non stop gadał o tym haczyku.

- Żeby znowu nie było tak jak 12 dni temu… - ględził. W miejsce 12 możecie sobie wstawić jakąkolwiek inną liczbę. Na każdym kroku słyszałem, że złamałem regulamin.

- Tylko powieś kluczyk, bo znowu zapomnisz... Powiesiłeś?

Widziałem, jak się zbliża, i mogłem w ciemno obstawiać, co zaraz powie.

- Ale pamiętasz o kluczyku?
- Tak, k..., pamiętam!

W końcu nie wytrzymałem, chętnie powiesiłbym tego kierownika zamiast kluczyka. Byle tyko przestał gadać. Kazałem mu się odp... Natychmiast pobiegł z tym do szefa. Miałem rozmowę dyscyplinującą, podczas której cały czas się śmiałem. - Wpłynęła na ciebie skarga. Musisz szanować swoich przełożonych - rzucił szef, który od początku wiedział, kim byłem. Nie pamiętam już jego nazwiska, ale to emerytowany  sędzia. Gwizdał na boiskach czwarto- i piątoligowych. Kojarzył Radosława Kałużnego.
Wracając do tamtego upierdliwca, facet był naprawdę konsekwentny".

Autobiografia Radosława Kałużnego, "Powrót Taty", ukaże się w środę, 20 lipca. Już teraz można kupować ją w przedsprzedaży w Empiku i księgarni internetowej La Botiga.

Współautorem książki jest dziennikarz WP SportoweFakty, Mateusz Karoń.

Źródło artykułu: