[b]
"Piłka Nożna": Dużo osób wie, że jesteście braćmi?
[/b]
Wojciech Tabiszewski: - W Poznaniu, w środowisku piłkarskim, sporo.
Maciej Tabiszewski: (śmiech) - Myślę, że niewielki procent kibiców Legii ma świadomość skąd pochodzę, a jeszcze mniejszy, że Wojtek pracuje w Lechu.
Ale powiedziałeś, że to dobry pomysł, aby o tym porozmawiać.
Maciej: - Nawet ludzie w klubach myśleli, żeby wyjść z tematem do mediów. Wolimy sami o tym opowiedzieć niż jakiś tytuł miałby opisać historię, grzebiąc w naszym życiu rodzinnym w poszukiwaniu sensacji.
Przyznacie jednak, że temat jest sensacyjny.
Wojciech: - Dlaczego? Praca Macieja jest jak trenera: dziś jest w Legii, jutro może być w innym klubie.
Nie wszyscy tak na to patrzą. Miałeś nieprzyjemności po ogłoszeniu, że będziesz pracował w Warszawie?
Maciej: - Znajomi podsyłali mi posty z forów internetowych, część była bardzo, nazwijmy to, negatywna. Dostałem dwa, może trzy sms-y z pogróżkami.
I z przesłaniem, że jak wrócę do Poznania, to pogadamy. Nie przejąłem się tym, wiem, że to grupa frustratów i jakby się nie starali, nie zmienią tego, że jestem chłopakiem z Piątkowa. Takim jak wielu, czyli kilkukrotnie zamieszanym z kolegami w osiedlowe sytuacje, który za małolata grał całe dnie w piłkę z sąsiadami: Krzyśkiem Kotorowskim, Tomkiem i Mariuszem Bekasami, a z Grześkiem Rasiakiem raz mając lat naście nawet pobiliśmy się w czasie meczu. Nie wymażę też, że chodziłem na mecze, nawet do kotła, co przeszło mi po drugiej czy trzeciej wizycie, kiedy koledze na szyi zgasili papierosa. Mój stosunek do Lecha był taki, że jako poznaniak przez lata byłem wkurzony, patrząc jak klub był zarządzany. Znałem wielu ludzi ze środka, od działaczy po piłkarzy. Układ zmieniła dopiero fuzja z Amicą, ale już wcześniej, zaczynając pracę w Groclinie Grodzisk Wielkopolski, przeszedłem na drugą stronę barykady, przecież sportowo to był rywal. Zawsze porównuję tę sytuację do mojej największej kibicowskiej miłości, czyli FC Barcelona, gdzie też były brudy, ale w przeciwieństwie do Lecha nie widziałem tego na żywo. Dlatego było łatwiej o bezwarunkowe uczucie.
Kibicujesz Legii?
Maciej: - Pracując w tym klubie nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej. Oczywiście, że kibicuję! Drużyna to nie tylko piłkarze. Trudno byłoby być w środku tego wszystkiego bez emocji. Mam ogromne szczęście, że udało mi się połączyć dwie największe pasje: medycynę i piłkę nożną. Jestem lekarzem, ale to jest sport.
Wojciech: - Oferta z Legii była dla Macieja po prostu nie do odrzucenia. Możliwość stworzenia od podstaw pomysłu na funkcjonowanie pionu medycznego, niedawne uruchomienie kliniki Enel-Sport na stadionie, dalsza współpraca z doktorem Jackiem Jaroszewskim... Idealne warunki do rozwoju. W Lechu przecież nigdy nie pracował. Podobnie jak nasz tata, przez lata lekarz ekstraklasowej jeszcze Olimpii Poznań.
Maciej: - Właśnie przy tacie, jeszcze w Olimpii, zobaczyłem, że można być blisko piłki również jako lekarz. Praca w klubie była jednak małym dodatkiem do jego codziennych zajęć, bo na początku lat 90. poświęcenie się w pełni futbolowi było w medycynie niemożliwe. Na szczęście czasy się zmieniły. Tata jest świetnym ortopedą, ogromnie dużo mnie nauczył i gdyby nie on - nie zostałbym lekarzem. Propozycja pracy w Warszawie to zasługa renomy nazwiska doktora Jacka Jaroszewskiego w środowisku piłkarskim. Zawodowo zawdzięczam mu bardzo dużo. Długo nie traktowałem pracy lekarza w klubie piłkarskim jako ścieżki zawodowej. Dlatego, że takiej w Polsce nie ma, to wąski krąg ludzi i gdyby nie Jacek czy doktor Andrzej Pyda, który zaproponował moją kandydaturę, kiedy potrzebna była pomoc w Groclinie, nie byłbym w tym miejscu, w którym teraz jestem. Przez osiem lat przeszedłem drogę od pracy w Groclinie za pensję, która wystarczała na benzynę na dojazd do Grodziska, do Legii i reprezentacji Polski do lat 21. Warunki, jakie stworzono nam w Warszawie, były niepowtarzalną szansą. Opracowaliśmy plan budowy całego systemu opieki medycznej, od początku wyraźnie było widać, że dla prezesa Bogusława Leśnodorskiego to priorytet. Pierwsza oferta dla Jacka przyszła już po miesiącu pracy prezesa. Pamiętam naszą rozmowę między operacjami z listą wątpliwości, wśród których pojawiła się i ta, że jesteśmy z Poznania. Tłumaczyłem, że tyle czasu pracowaliśmy w Groclinie i powiedziałem, że dla takiej szansy do Warszawy poszedłbym piechotą nawet jutro.
Dlaczego takich argumentów nie rozumie wasz brat Krzysztof?
Wojciech: - Na początku obraził się na Macieja za Legię. Powiedział, że to hańba dla rodziny i nie będzie z nim rozmawiał. Dla mnie było to śmieszne, on trochę zbyt serio potraktował sprawę. Na szczęście szybko porozmawiali.
Maciej: - Pogadaliśmy, ale kontakt dalej nie jest idealny i to jest problem. Krzysiek też jest otwarty, ma inny punkt widzenia i co ważne rozumie już, że ja podchodzę do tematu inaczej niż on, czyli nie kibicowsko. Ma swoje ideały i to akceptuję. Klimaty Wielkiego Księstwa Poznańskiego, naszego osiedla.
Dla waszej mamy to trudna sytuacja?
Maciej: - Przede wszystkim cieszy się z tego co osiągnęliśmy.
[nextpage]Nie wiem jak bardzo wasz brat, ale ty Wojtek byłeś mocno wkręcony w temat kibicowski w Lechu.
Wojciech: - Na wyjazdy nie jeździłem, ale na mecze przy Bułgarskiej chodziłem regularnie. W domu było nas trzech, urodziliśmy się w latach mundiali z udziałem reprezentacji Polski: 1978, 1982 i 1986. Jestem najmłodszy, od Macieja aż o 8 lat młodszy, i dzięki futbolowi zbudowaliśmy świetne relacje, to on zaraził mnie miłością do Barcelony. Kilka razy byliśmy razem na Gran Derbi na Camp Nou, w tym na tych pamiętnych, wygranych 5:0. Tata odszedł od nas, kiedy miałem cztery lata i można powiedzieć, że Maciej go zastępował. Gdyby nie on, pokusy osiedla mogłyby mi zdecydowanie bardziej zaszumieć w głowie. Odskocznią była gra w piłkę. Przez wiele lat występowaliśmy z Maciejem w lidze szóstek: ja strzelałem bramki, brat walczył o każdy metr boiska. Szybko zrozumiałem, że nie będę piłkarzem, ale i tak grałem w każdej wolnej chwili, bo to moja pasja. Mój najważniejszy rozdział jako zawodnik to drużyna Wiary Lecha, gdzie grałem aż do momentu, kiedy zaczęto skrupulatnie przestrzegać wymogu obecności na meczach wyjazdowych Lecha. Odchodziłem jako najlepszy strzelec zespołu w A-klasie. W drużynie byłem od początku, w tym dwa lata w ligowych rozgrywkach. Zostałem pożegnany bardzo miło, post który napisał mi Paweł Piestrzyński na Facebooku wzruszył mnie. Byłem kapitanem i organizatorem w ligach amatorskich, miałem małe przetarcie do dzisiejszej działalności.
Co o pracy Maćka w Legii mówili koledzy z Wiary Lecha? Trudno o bardziej wiarygodny głos kibiców.
Wojciech: - W pierwszej chwili trochę się martwiłem. Wiadomo Wiara to Lech. Głos drużyny to głos osób bardzo szanowanych w świecie fanów Kolejorza. Wyprowadzka brata zbiegła się z moją największą aktywnością w drużynie Wiary Lecha, ale... została odebrana pozytywnie. Prosili, aby przekazać gratulacje, że to dobry pracodawca, i życzyli, żeby Maciej miał pełne ręce roboty. Przez lata dużo dałem drużynie, bardzo angażując się w działalność i zapracowałem na pewien szacunek. Nigdy nie usłyszałem złego słowa pod adresem brata i tego, że pracuje w Warszawie. Gdyby ten temat został nagłośniony w negatywnym świetle i Maciej został przedstawiony jako szpieg, pewnie byłaby grupa, która by to podchwyciła.
Maciek jednak sms-y dostał.
Maciej: - Od jakichś frustratów, ludzi zamkniętych w mentalnych klatkach. Nawet nie odpisywałem i ostatnie, co mógłbym powiedzieć, że mnie wystraszyły. Wśród moich przyjaciół są osoby zasłużone dla Lecha, także kibicowsko, takie, które pół życia spędziły w kotle, z tatuażami z herbem klubu i wielkim szacunkiem w Poznaniu. Dostałem wielokrotnie wiadomości w stylu: cholera, przez ciebie zacząłem kibicować tej drużynie. Na przykład kiedy rok temu Legia grała w fazie grupowej Ligi Europy, po zwycięstwach dostawałem więcej sms-ów z gratulacjami od znajomych z Poznania niż Warszawy. Miałem i dalej mam wiele próśb o bilety na mecze Legii. Synów nie uświadamiałem o animozjach i wśród kilkulatków dochodziło do sytuacji komicznych. Starszy, Nikodem, trenował w Warcie Poznań, gdzie całe środowisko kibicuje Lechowi. W drużynie rozmawiali kto ma jaki numer: bramkarz mówił, że jedynkę jak Jasmin Burić, inny opowiadał o siódemce jak Karol Linetty. A Nikodem: mam numer 20 jak Kuba Kosa Kosecki. Dzieci się po prostu z tego śmiały. Jestem szczęśliwy, że z bratem pracujemy w dwóch najlepszych klubach w Polsce, które wyznaczają standardy i przyczyniają się do tego, aby rósł poziom całej ekstraklasy.
W Warszawie miałeś kiedykolwiek nieprzyjemności jako rodowity poznaniak?
Maciej: - Nigdy.
[nextpage]Historię Maćka już znamy, a jak ty trafiłeś do Lecha?
Wojciech: - Mam licencjat z logistyki i magisterkę z Uniwersytetu Ekonomicznego, kierunek handel i marketing. Długo pracowałem w marketingu sportowym, między innymi przy turniejach Danone Cup, i z jednym z polskich zwycięzców, Jagiellonią Białystok, poleciałem do RPA na międzynarodowe finały. Bramkarzem tej drużyny był Bartek Drągowski, który już wtedy pokazywał ogromny talent. Po studiach trafiłem do działu logistyki dużej firmy z branży żywieniowej. To była bardzo dobra posada, z atrakcyjnymi perspektywami rozwoju, ale cały czas zazdrościłem Maciejowi, że łączy pasję z pracą. Zrozumiałem, że muszę spróbować, że jeżeli tego nie zrobię, kiedyś będę miał do siebie pretensje. Od jednego z lekarzy Lecha Pawła Cybulskiego, który grał z nami w drużynie szóstek, dostałem adres mailowy prezesa Piotra Rutkowskiego. Pamiętam, że pisząc szkic wiadomości na Twitterze przeczytałem, że po sezonie odchodzi kierownik drużyny Darek Motała. Zaznaczyłem, że tak zarządzana firma jak Lech ma już na pewno kandydata na to stanowisko, jednak polecam się. Opisałem swoje doświadczenie, wspomniałem o grze dla Wiary Lecha i dołączyłem nawet link do mojej bramki z meczu pokazowego na turnieju STS. Za dobre wyniki w nagrodę zagraliśmy sześciu na sześciu z pierwszą drużyną Lecha, a najładniejszego gola strzeliłem ja. Następnego dnia przyszła odpowiedź. Kandydat niestety już był, ale moje zgłoszenie zaciekawiło prezesa.
Brat nie pomógł w zdobyciu pracy?
Wojciech: - Nie było takiej potrzeby. Najpierw spotkałem się z szefem działu sportu Piotrkiem Barłogiem, od którego dowiedziałem się, że nowym kierownikiem będzie Mariusz Skrzypczak, ale szukają kandydata do pracy w dziale sportu. Jako zadanie próbne zorganizowałem imprezę integracyjną na torze gokartowym dla pierwszej drużyny. Trener Maciej Skorża był bardzo zadowolony z jej przebiegu i tego, że wszystko odbyło się zgodnie z planem. A że wygrał Łukasz Trałka, kapitana miałem już po swojej stronie. Żartuję oczywiście.
A prezesa Rutkowskiego?
Wojciech: - Zaprosił mnie na spotkanie. Wyszedłem pod ogromnym wrażeniem. Głównie rozmawialiśmy po angielsku, długo o moim doświadczeniu biznesowym, tym jak szybko mógłbym przekonać do siebie szatnię, a z drugiej strony czy nie zapalę się tym, że mam pracować w ukochanym klubie. Nie była to typowa rozmowa rekrutacyjna, poruszyliśmy wiele tematów, Piotr chciał mnie jak najlepiej poznać w tym krótkim czasie i chyba udało mi się go przekonać, że warto na mnie postawić. Kolejnym zadaniem było opracowanie planu obozu treningowego. Sprawdzian polegał przede wszystkim na tym, jak w ogóle się do tego zabiorę.
I w tym pomógł brat.
Maciej: - Oczywiście, od początku kibicowałem Wojtkowi. O pomoc poprosiłem kierownika Legii Konrada Paśniewskiego, człowieka z wieloletnim doświadczeniem, również z reprezentacji Polski. Zgodził się od razu.
Wojciech: - Dzięki Konradowi byłem perfekcyjnie przygotowany. Pozycja Mariusza Skrzypczaka była niepodważalna, co oczywiście szanowałem. Stwierdzono, że moja znajomość angielskiego i doświadczenie z zarządzania przyda się przy organizacji działalności drużyny, dlatego część moich zadań to pomoc Mariuszowi. Odpowiadam między innymi za anglojęzycznych zawodników. Wiedzą, że mogą do mnie przyjść z każdą sprawą i zrobię wszystko, aby im pomóc. Zorganizowałem też ostatni zimowy obóz w Hiszpanii. Jestem jedynym pracownikiem z części biurowej mającym stały dostęp do szatni.
Kierownik Legii przygotowujący do pracy swojego nowego odpowiednika w Lechu…
Maciej: - To zdanie to obraz środowiska, w jakim pracujemy. Normalności zbudowanej na profesjonalizmie w świecie futbolu. Jest wiele przyjaźni piłkarzy na linii Lech - Legia, wraz z doktorem Jaroszewskim operujemy i leczymy piłkarzy innych drużyn, testy medyczne dla różnych klubów odbywają się przy Łazienkowskiej w przychodni Enel-Sport. Ostatnio codziennie spotykam Krzyśka Mączyńskiego z Wisły Kraków, który pod okiem doktora Jaroszewskiego przeszedł operację kolana, a teraz fizjoterapeuta Legii Paweł Bamber prowadzi jego rehabilitację. Dlatego od początku podobało mi się podejście prezesa Leśnodorskiego, który zawsze był otwarty na taką współpracę: potrzebujemy silnych drużyn w lidze, nie osiągniemy sukcesu w Europie, jeśli cała ekstraklasa nie będzie razem walczyła o podniesienie poziomu.
Wojciech: - Fakt, że mam brata w Legii, najczęściej ogranicza się do żartów naszej poznańskiej legendy, odpowiedzialnego za sprzęt pana Gienia, który od czasu do czasu rzuci z uśmiechem: Tabi i tak wszystko przekaże do Warszawy.
Maciej: - Związków między klubami jest wiele, współpraca odbywa się na wielu płaszczyznach. A trenerzy? Maciej Skorża, teraz Jan Urban.
Podjęcie pracy w Lechu nie zmniejszyło popularności trenera Urbana w Warszawie.
Wojciech: - Super facet. Kiedy pojawiły się informacje, że może pracować w Poznaniu napisałeś mi: zazdroszczę.
Maciej: - Już opowiadałem tę historię. Kiedy trafiłem do Legii, trener Urban powiedział na dzień dobry, że nie był za zmianami w sztabie medycznym. Później podszedł i zapytał żartując: właściwie chłopcze, to ile ty masz lat? To wspaniały człowiek, profesjonalista i kompan. Szybko nawet dla mojego syna został najlepszym kolegą. Nikodem tylko tak go tytułował, czym trener oczywiście się rewanżował. Potem młody nie mógł przeżyć, że nie może po polsku porozmawiać z nowym trenerem.
Wojciech: - Po pierwszej gierce ze sztabem szkoleniowym, podszedł i powiedział: podaj mi nazwisko trenera, który zmarnował twój talent, to go znajdę i pogadam z nim po swojemu. Trudno trenera Urbana nie uwielbiać. W pierwszych dniach w Lechu znalazł czas, żeby obejść każdy dział, przedstawić się, zapytać czym kto się zajmuje. Bije od niego pozytywna energia, czuć ten południowy klimat. Oby został z nami jak najdłużej.
Przy wigilijnym stole rozmawialiście o przenosinach Kaspera Hamalainena?
Wojciech i Maciej: - Nie.
Rozmawiacie na tematy służbowe?
Maciej: - Od początku obowiązuje zasada, że nie rozmawiamy o pracy. O ekstraklasie, meczach, ogólnie o piłce tak, ale nie o tym, co dzieje się w klubach. Kiedy Wojtek dostał pracę, sam zadzwoniłem do prezesa Leśnodorskiego i o tym powiedziałem. Odpowiedział żartem, że poczekamy aż się poduczy i ściągniemy go do Legii.
Wojciech: - A prezes Rutkowski zastanawiał się, czy już nie czas sprowadzić brata z powrotem do Poznania. Maciej ostatnio w żartach mówił mi, żebym nie wrzucał na portale społecznościowe zdjęć z herbem Lecha, bo nigdy nic nie wiadomo… Ale dla mnie w Polsce liczy się tylko Kolejorz!
Jaki wynik będzie w sobotę?
Wojciech: - Oczywiście wygra Lech. 2:1.
Maciej: - Też stawiam na 2:1, ale zwycięży Legia.
Zobacz wideo: Stanisław Czerczesow: ja jestem najlepszym psychologiem Hamalainena
{"id":"","title":""}