Kręcina: Chcemy Ligi Mistrzów. BATE Borysów się udało

Transfery z Bałkanów, mistrzostwo kraju, gra o Ligę Mistrzów - nie, to nie żart. Zdzisław Kręcina, doradca zarządu i rady nadzorczej Piasta Gliwice, opowiada w rozmowie z WP SportoweFakty o planach drużyny na najbliższe lata.

WP SportoweFakty: Gracie o mistrzostwo Polski?

Zdzisław Kręcina: Wiosną zagramy dziewięć meczów rundy zasadniczej. To nie jest dużo.

Wierzy pan w tytuł?

- Gdybym nie wierzył, nie trafiłbym do klubu.

Przyszedł pan do klubu z takim zamiarem?

- Nie. Z zamiarem wejścia do Ligi Mistrzów.

Trzeba mierzyć siły na zamiary.

- Chcę funkcjonować w Piaście do momentu awansu do Ligi Mistrzów.

W ostatnich latach Legii i Lechowi się to nie udało. A to kluby ze znacznie większą kadrą, o wiele bogatsze.

- Nie ma co patrzeć na logikę. Myśląc logicznie - polski klub potrzebuje dziesięciu lat na awans do tych rozgrywek. Jeżeli ktoś wejdzie do Ligi Mistrzów w ciągu najbliższych pięciu lat, to będzie przypadek. Nie będzie to poparte realną siłą klubu. Dalej jest przepaść.

Dlaczego wam ma się udać?

- U nas też byłby to przypadek. Ale... Weźmy takie BATE Borysów. Od lat grają regularnie w fazie grupowej LM. A bazują na podobnych parametrach co my. Organizacyjnie wszystko jest dopięte na ostatni guzik, polityka transferowa jest dobra, trenerzy i piłkarze są skupieni na wspólnym celu. Są też inne analogie. Nasi kibice lubią się z tymi z Borysowa. Jak gramy z Jagiellonią to fani BATE przyjeżdżają nam dopingować.

Jaki macie plan na zimę?

- Nie możemy eksperymentować. Ewentualnie uzupełnić kadrę o jednego, dwóch zawodników. Ten sezon traktujemy wyjątkowo. Taka sytuacja może nie zdarzyć się przez najbliższe kilkadziesiąt lat.

Gorzej może być po sezonie. Kluczowi gracze są wypożyczeni, pozostałymi zainteresują się inne kluby, podobnie jak trenerem. Taka wizja jest bardzo realna.

- Tego się boimy. Kierownictwo klubu zrobi wszystko, by przetrwać zimę. Przetrwać przynajmniej do końca czerwca. Być może znajdą się chętni, którzy będą chcieli nas kadrowo osłabić. To niebezpieczne, ale myślę, że rozsądek kierownictwa naszego klubu zwycięży.

Od czego to zależy?

- Od tego, na jakim miejscu skończymy ligę.

Ile ma pan do powiedzenia w klubie?

- Jestem doradcą zarządu i rady nadzorczej. Sprawy Piasta załatwiam w różnych regionach kraju. Mieszkam trochę w Gliwicach, w Warszawie, a nawet Żywcu. Wykorzystuję kontakty, jeżdżę, załatwiam. Czuję się komfortowo w takiej roli. Mogę wykorzystać to, co wypracowałem przez lata. Drużyna ma się niczym nie przejmować, ma jej niczego nie brakować. I to jest moje główne zadanie.

Kręcina cudotwórca?

- Niektórzy mają mnie za takiego. W piłce nie da się jednak sterować wszystkim z tylnego fotela. W zarządzie Piasta jest jedna osoba. To prezes Adam Sarkowicz, który ma nad sobą trzyosobową radę nadzorczą. Klub wspiera samorząd, który ma większościowy udział. Miasto się jednak nie wtrąca do interesów. Ludzi decyzyjnych jest zatem mało, nie trzeba wielkich konsultacji, żeby coś postanowić. To mi się podoba. Lubię szybkie działanie, nawet kosztem błędów. Czasem potrzeba kilku sekund i przeprowadza się hitową transakcję. Gra jest warta świeczki.

Dlaczego Piast, a nie inny klub?

- Miałem propozycje z innych drużyn. Zawsze lubiłem jednak pracę w gronie słabszych. W Legii czy Lechu musisz bronić swojej pozycji. W Wiśle po latach prosperity przyszedł kryzys. A Piast spadł z ligi, wrócił do niej. Może pójść tylko wyżej.

Nie obawiał się pan powrotu do piłki po głośnym odejściu z PZPN-u?

- Zamieszenie to jedno, ale nie dałem się wdeptać w trawę. W 2012 roku kandydowałem nawet na prezesa związku. Jakbym wiedział, że coś przeskrobałem, to nie miałbym odwagi. Ale padłem ofiarą prowokacji, więc dlaczego miałem się skreślać? Nie doszło do procesu, wszystko zostało umorzone. Uważam, że to błąd nowej władzy PZPN, iż nie skończyła projektu, inwestycji w nowy ośrodek związku. To byłaby wspaniała siedziba, perełka architektoniczna Warszawy.

Co pan robił po odejściu ze związku?

- PZPN wypłacał mi pieniądze. Przez rok nie mogłem podjąć pracy. Trochę pojeździłem po Europie. Wykorzystałem czas na zaległy urlop, na którym nie byłem z dziesięć lat. Oczyściłem głowę. Wysłałem dokumenty do FIFA i chciałem podjąć samodzielną działalność w zakresie organizacji meczów międzynarodowych. Została mi kopia pisma do sekretarza generalnego Jerome'a Valcke'a. Dostałem propozycję pracy z Piasta i cała reszta przestała się liczyć.

Jak to się stało, że kończycie 2015 rok na pierwszym miejscu w tabeli?

- To drużyna trudnych przypadków, każdy ma coś do udowodnienia. Wielu chłopaków zostało odsuniętych na boczny tor. Kamil Vacek z Martinem Nesporem chcą udowodnić, że stać ich jeszcze na grę na wysokim poziomie. O trenera Radoslava Latala też nie zabijały się potęgi. Patrik Mraz chce pokazać, że źle go kiedyś ocenili w Śląsku. Młodzi zawodnicy - Szeliga, Moskwik, Mokwa, którzy przyszli z mniejszych klubów, udowadniają, że mają umiejętności na ekstraklasę. Po kontuzji wraca Mateusz Mak. Hebert marzy, by wrócić do wielkiej piłki. Skumulowało się to w jednym miejscu. Człowiek reaguje na sygnały, że jest lekceważony, niedoceniony. Nagle wszyscy poczuli, że mamy szansę pokazać innym, że nas źle ocenili. Zawodnicy się wkurzyli i złość przenieśli na boisko.

Jest sukces, może pojawiać się sodówka.

- W przeszłości mogło tak być. Teraz nie.

To znaczy?

- Może wcześniej wynikało to z akcji marketingowych? Trener Angel Garcia był showmanem. Jego rodacy również czuli taki styl. Niekoniecznie zawsze chodziło o sport. Mentalność też trzeba było zmienić. Niektórzy z naszych graczy wymagają odpowiedniego prowadzenia. Nie bata, ale trzeba z nimi rozmawiać, by uwierzyli w siebie. Teraz treningi są krótsze, ale bardziej skondensowane, intensywniejsze. Trenerzy wiedzą, o co im chodzi.

Zmieniliście filozofię.

- Doszliśmy do przekonania, że to nie trener ma ostatnie zdanie w kwestii ściągania zawodników. Musi być odpowiednia wizja budowy drużyny.

Jaka?

- Piłkarze i trenerzy mają być wykonawcami planu. Nie stać nas na każdego zawodnika. Po prostu mierzymy siły na zamiary.

A jakie są wasze siły?

- Nigdy nie doradziłbym zarządowi budowania drużyny jak większość zespołów ekstraklasy. Na zasadzie: kupujemy gwiazdy, a później zobaczymy. Takie zapędy miał trochę trener Garcia.

Stać was na wykupienie Vacka?

- Mamy prawo pierwokupu. Zależy, w jakim miejscu będziemy po sezonie. Jeżeli nie skończymy go w pierwszej trójce, to nie ma sensu inwestować dużych pieniędzy. Nie tędy droga. W przyszłości Piast ma być klubem, który daje szanse młodym piłkarzom, a ci gracze mają być obiektem zainteresowań wielkich drużyn. Musimy na siebie zarobić, to jest biznes. Nie jesteśmy w stanie przyciągnąć wielkich sponsorów. Trzeba kupić tanio i sprzedać drożej.

Macie plan, jak skonsumować ewentualny sukces, jak przyciągnąć więcej kibiców?

- Nie dzielimy skóry na niedźwiedziu. Jesteśmy małym, skromnym klubem, który żyje od kolejki do kolejki. Prowadzimy jednak akcje, której nie ma chyba w Polsce. Osoby z marketingu wpadły na pomysł, żeby zacząć wszystko od początku. Co tydzień do naszego klubu przychodzą dzieci z przedszkola. Oglądają stadion, spotykają się z piłkarzami, klub częstuje ich pączkiem i soczkiem. Chcemy związać dzieci z klubem emocjonalnie już od najmłodszych lat. Myślę, że to jedyna rzecz jaką można teraz zrobić. Zacząć wszystko od podstaw. My chcemy przeciągnąć na swoją stronę jak najwięcej młodych chłopaków.

Szykuje pan jakiś hit?

- Najpierw trzeba popracować nad frekwencją. Jak trafiłem do Piasta, to byłem zdziwiony, że zainteresowanie kibiców jest tak małe. To się powoli zmienia. Mój ulubiony region świata to Bałkany. To najlepszy kierunek, jeżeli chodzi o zdolnych piłkarzy. Chorwacja, Czarnogóra, Serbia - może zawodnicy z tych krajów będą decydować o przyszłości Piasta. Taki jest plan: pozyskać młodych, zdolnych stamtąd i obrobić ich na miejscu.

A co będzie z panem?

- W przyszłości chcę kandydować do władz Śląskiego Związku Piłki Nożnej. Fajnie byłoby wrócić na stare śmieci. W Katowicach spędziłem jedenaście lat. Musiałbym jednak odejść z Piasta, nie można łączyć stanowisk. Mam nadzieję,że połączy się to z Ligą Mistrzów. Wtedy nie będę miał wątpliwości.

Rozmawiał Mateusz Skwierawski

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu: