WP SportoweFakty: Jest pan pierwszym Polakiem, który będzie sędziował mecze na mistrzostwach Europy. Jak do tego doszło?
Szymon Marciniak: Dostanie biletu na Euro było dosyć skomplikowanym zabiegiem. Najpierw musiałem awansować do grupy Elite, co udało mi się w czerwcu po mistrzostwach Europy do lat 21. Mecze w Lidze Mistrzów, które prowadziłem, musiały być ocenione na wysokim poziomie. Również wszystkie występy na przełomie ostatnich dwóch, trzech lat. UEFA patrzy na pracę długofalowo. Nie na jeden bardzo dobry, lub zły występ. Musi być powtarzalność. Tak się szczęśliwie złożyło, że obyło się w moim przypadku bez żadnej wpadki. Mówię szczęśliwie, bo umiejętności to jedno, ale musimy mieć trochę farta. Czasem podczas meczu zdarzy się sytuacja z kosmosu: któryś z zawodników zasłoni, przeszkodzi w jakimś ważnym wydarzeniu. Trafi się skomplikowana ręka, ktoś będzie niezadowolony. Jeden błąd pamięta się najbardziej, a nie serię dobrych decyzji. Sędzia jest jak saper, myli się tylko raz.
Spełniły się pana marzenia?
- Na pewno jeden z celów, jaki sobie założyłem. Marzę żeby być zdrowy, mieć szczęśliwą rodzinę i życie. Zrobiłem kolejny krok. Cieszę się, że regularnie idę do przodu. Moje pięć minut trwa już długo i jest bardzo piękne.
Ostatni raz mecz na dużym turnieju sędziował Ryszard Wójcik - podczas mistrzostw świata we Francji w 1998 roku (spotkanie Holandii z Koreą Południową w fazie grupowej).
- Pamiętam wiele imprez, gdy sędziowie z największych piłkarsko krajów, jak Anglia, Włochy czy Hiszpania, byli rozbici. Jeżeli drużyna narodowa gra dobrze, to arbitrzy mają mniejszą szansę na gwizdanie w fazie pucharowej. Zawsze mówiłem: chciałbym mieć takie problemy. Na Euro 2016 mogę zakończyć swoją pracę nawet na fazie grupowej, jeżeli nasza drużyna narodowa ma wygrywać. Kibicuje jej całym sercem. Cieszę się, że nastąpił przełom w naszym środowisku. Nie chodzi już tylko o mnie. Sędziowanie w Polsce poszło do przodu, jest wielu utalentowanych sędziów. Są kolejne awanse. Paweł Raczkowski znalazł się w pierwszej kategorii sędziowskiej UEFA, Bartosz Frankowski awansował do drugiej.
Wie pan, ile meczów będzie sędziował podczas Euro?
- Jeszcze nie. Chciałbym jak najwięcej. Wszystko zależy jak wypadnę w pierwszych spotkaniach. Pamiętamy mecz Anglia - Niemcy na mistrzostwach świata w 2010 roku. Arbiter Jorge Larrionda, rewelacyjny sędzia, nie uznał wówczas niestety prawidłowego gola Franka Lamparda. I pojechał do domu. Skoczek musi oddać dwa równe skoki, my musimy gwizdać dwie równe połowy.
Będzie stres?
- Żyje z nim cały czas. Nie zdarzyło mi się jeszcze żebym się stresował. Czuje pozytywną adrenalinę, ale jestem opanowany.
Ma pan drużynę, której nie chce sędziować?
- Nie. Raczej robię wszystko, żeby utrudnić życie piłkarzowi i nie dać się oszukać. Czasem zespoły pracują tylko nad tym, żeby nauczyć się nas oszukiwać. Robią to coraz lepiej, więc mamy utrudnione zadanie. Ale my też się szkolimy, jeździmy na obozy, żeby być ten krok przed i nie dać się wywieść w pole. Piłkarze to inteligentni ludzie. Znają sędziów, wiedzą jak gwiżdżą. Ostatnio prowadziłem mecz Włochy - Belgia. Giorgio Chiellini chwalił mnie do swoich kolegów w tunelu: "sędzia nie gwiżdże pierdół, czyli "małych fauli", da powalczyć". Pamiętał mój styl z meczu Juventusu.
Technologia goal-line bardzo ułatwi wam pracę na turnieju?
- Tak. Odciąży trochę sędziów bramkowych, ale pamiętajmy, że to tylko sprzęt. Zawsze coś może się wydarzyć, trzeba być czujnym. Niemniej jest to ułatwienie. Będziemy trenować z systemem goal-line technology podczas obozu przed Euro.
[b]Rozmawiał Mateusz Skwierawski
Euro 2016: atlantycka baza Biało-Czerwonych
{"id":"","title":""}
[/b]