- Mogę powiedzieć o sobie tak jak to się czasem mówi, że wielu chłopaków ze mną grało, byli lepsi, ale nie zrobili karier z różnych względów. O Kamilu nie mógłbym już tak powiedzieć. On zawsze był najlepszy - mówi Szymon Matuszek. Od dziecka grał z Glikiem w piłkę, najpierw w MOSIRze Jastrzębie, potem w szkółce piłkarskiej Janusza Pontusa w Wodzisławiu, w Hiszpanii i w końcu w Piaście Gliwice. Dziś jest zawodnikiem Dolcan Ząbki.
- Do Wodzisławia trafiliśmy jako dzieciaki. Janusz Pontus zbierał najbardziej utalentowanych chłopców ze Śląska. Stworzył nam fantastyczne warunki do rozwoju, wiadomo było że ktoś się przebije - mówi pomocnik Dolcanu Ząbki.
Pontus wstawał rano, jechał na boisko, i siedział tam do wieczora. Był w klubie prezesem, trenerem, magazynierem - wszystkim. Również sponsorem. Sporo zainwestował w rozwój piłkarzy. Oczywiście nie była to działalność charytatywna, ale też nie czysto handlowa.
- Miał spore pojęcie o szkoleniu młodych piłkarzy. Dużo uwagi poświęcał treningom indywidualnym. Na przykład gra głową. Nie ma przypadku w tym, że Kamil tak dobrze czuje się w powietrzu. Pontus sam jako napastnik świetnie grał głową i uczył tego swoich piłkarzy - opowiada Matuszek.
Bus przyjeżdżał po chłopców. Najpierw zajeżdżał na Wielkopolską przy centrum gdzie mieszkał Matuszek, a potem zatrzymywał się na przystanku przy osiedlu Przyjaźni gdzie wsiadał Glik. I ruszał do Wodzisławia.
Glik był od początku kapitanem i liderem grupy. Drużyna jeździła na sparingi po całej Europie, Niemcy, Czechy, Węgry, Portugalia. I sparingi z najlepszymi.
- W pewnym momencie, gdy mieliśmy po 15, 16 lat, trener wycofał nas z rozgrywek. Wygrywaliśmy wszystko a 5:0 należało do najniższych wyników. To nie miało sensu. Zamiast tego zaczęliśmy jeździć na sparingi do Ostrawy, Żyliny, Cottbus, Drezna - mówi Matuszek. - Kamil w tym czasie mocno się wyróżniał. Silny, fizyczny, totalnie zaangażowany w trening. Cały czas się rozwijał. Zresztą drugi Kamil, Wilczek, też był ważną postacią. Spryt, technika i to niezwykłe szczęście... On po prostu był tam, gdzie spadała piłka. A może to nie było szczęście? - zastanawia się.
- Mieliśmy swoje marzenia. Każdy chciał gdzieś grać. Kamil Glik cały czas myślał o Niemczech. Jego ojciec jeździł pracować do Niemiec i był bardzo zapatrzony w tamtą stronę. Bayern Monachium to był jego klub - opowiada Matuszek.
Chłopcy dostali wtedy ofertę z Dynama Drezna, ale ostatecznie nie doszło do transferu. Zamiast tego wyjechali we trzech do Hiszpanii, do zespołu UD Horadada. Tam zrobili kolejny skok.
- To było ryzyko, ale spróbowaliśmy. Chodziliśmy wtedy do liceum, musieliśmy przerwać szkołę. Gdyby się nie udało, byłby problem. Ale okazało się to dobrym ruchem. Hiszpania to znakomite warunki, ponad 300 dni w roku grasz w piłkę, świetne treningi. Inny świat - mówi.
Po roku Matuszek z Glikiem przeszli do Realu Madryt C, gdzie dołączył do nich Krzysztof Król. Kamil Wilczek poszedł do Elche.
- Ten wyjazd sporo nam dał. Myślę, że w dalszej perspektywie pomógł też Glikowi zaadaptować się we Włoszech - opowiada Matuszek. - Choćby tydzień z pierwsza drużyną Realu, to było coś. Niestety nie dla mnie. Dostałem powołanie do kadry młodzieżowej... a chłopaki potrenowali z pierwszą drużyną.
- Hiszpania to dużo taktyki, poruszania się. Gdy do tego dodasz znajomość kultury, języka to myślę że to potem bardzo pomogło Kamilowi z aklimatyzacją we Włoszech - mówi. I po chwili dodaje: - Wiedziałem, że Kamil robi karierę, to nie było w sumie jakieś specjalne trudne do przewidzenia. Ale że aż taką? W zeszłym sezonie gdy strzelał gole przecierałem oczy. "Wow, co za piłkarz". W sumie należało mu się, ciężko na to pracował.
[b]Rozmawiał Marek Wawrzynowski
[/b]