Niuanse piłkarskich kontraktów

Czy zgodnie z zapisem kontraktowym można dostać dom albo zakaz oddalania się od niego na więcej niż 25 kilometrów? A czy z myślą o własnej przyszłości można w umowę wpisać transfer do przyszłego, wybranego klubu? Wszystko można, bo po to są klauzule.

[b]

Dom i krowa razy trzy[/b]

Czy zgodnie z zapisem kontraktowym można dostać dom albo zakaz oddalania się od niego na więcej niż 25 kilometrów? A czy z myślą o własnej przyszłości można w umowę wpisać transfer do przyszłego, wybranego klubu? Wszystko można, bo po to są klauzule. Piłkarski kontrakt składa się z wielu paragrafów oczywistych, spisujących zobowiązania obu stron zawierających umowę. Czasem jedna ze stron, bo nie wyłącznie klub, ma jedno ale. Dopisek, niekoniecznie drobnym drukiem, bywa, że na samym dole, który zasadniczo wpływa na treść umowy i może być przyczyną jej zerwania.

Real bez targu

Najczęściej mamy do czynienia z zapisami, dzięki którym klub może jednostronnie prolongować kontrakt albo też sprzedać zawodnika za sumę dokładnie wpisaną w konkretny paragraf, czyli tzw. kwotę odstępnego, zwaną również opcją "Kup teraz", doskonale znaną wszystkim allegrowiczom. Zdarzają się jednak specjalne modyfikacje klauzul finansowych. I tak Arda Turan, który latem przeniósł się z Atletico Madryt do FC Barcelona, kosztował 41 milionów euro. Z tym że rzecz działa się w lipcu, jeszcze przed wyborami prezydenckimi w katalońskim klubie. O tyle ważne to zastrzeżenie, że kupujący zagwarantował sobie w umowie, że jeśli nowym prezydentem klubu nie zostanie Josep Maria Bartomeu, a nowy szef nie będzie życzył sobie Turka w zespole, Barca odstąpi od transferu i Turan wróci do Madrytu, a wraz z nim 10 procent zwróconego przez Atletico odstępnego, czyli 4,1 miliona euro. Asekuracja była niepotrzebna, bo Bartomeu wciąż jest prezydentem, więc turecki pomocnik został na Camp Nou, choć do końca roku i tak grać nie może.

Co ciekawe – piłkarze także stawiają czasem dziwne warunki. Dwa lata temu Geoffrey Kondogbia, wówczas pomocnik Sevilli, choć bardzo chciał, to nie trafił do Realu Madryt (Królewscy w ostatniej chwili wycofali się z pomysłu) i zgodził się wyjechać do Monaco. Miał wszakże, być może inspirowany przez madrytczyków, pewien warunek – zażądał wpisania do umowy z francuskim klubem punktu umożliwiającego Realowi wykupienie go z Monte Carlo za 30 milionów euro bez żadnych negocjacji i bezwarunkowo. Takie prawo miał mieć tylko i wyłącznie Real. Prawdopodobnie chodziło o to, by Królewscy mogli jeszcze w spokoju poprzyglądać się Francuzowi, poobserwować jego rozwój i w odpowiednim momencie wezwać na Santiago Bernabeu. Skoro jednak w lipcu Kondogbia zasilił nie Real, a Inter Mediolan, prawdopodobnie rozwój talentu reprezentanta Tricolores nie przekonał Hiszpanów.

Czasem pewnych pomysłów nie udaje się wprowadzić w życie. Rok temu działacze Liverpoolu przygotowywali nową umowę dla Raheema Sterlinga. Gotowi byli dać młodzieńcowi godziwą podwyżkę, byle ten został na Anfield. Niecny plan liverpoolczyków zakładał co prawda pozostawienie w kontrakcie sumy odstępnego w wysokości 55 milionów funtów, ale jednocześnie dodanie do umowy specjalnego punktu, na mocy którego zawodnika za wyżej wymienioną kwotę nie mógłby z Liverpoolu wykupić żaden inny klub angielski. Sęk w tym, że Sterling nie był zainteresowany podpisaniem nowego kontraktu, był za to gotowy na przeprowadzkę do Manchesteru City. Zatem akcja sterników LFC spaliła na panewce.

Wśród prawnych kruczków, gwiazdeczek, odnośników, ustępów i wyimków, najsmaczniejsze są niezmiennie kontraktowe "egzotyki". Dwa ubiegłotygodniowe były inspiracją do napisania tego tekstu. Oto pierwszy, wyjątkowo smaczny. Nowy nabytek Tottenhamu LondynSon Heung-Min musiał się nieźle zdziwić, gdy odczytano mu punkt jego kontraktu zabraniający jeżdżenia po Londynie czerwonym samochodem. Spurs, jak wiadomo, nienawidzą się z Kanonierami, nie cierpią zatem również koloru czerwonego. Rad nie rad Koreańczyk musiał zaaprobować życzenie kierownictwa. Jeśli chciał jeździć autem rodzimych wytwórców – Kią czy Hyundaiem to pół biedy, gorzej jeśli myślał o Ferrari, które jak wiadomo dobrze wygląda jedynie w czerwieni.

Super Mario kontra siły powietrzne

Odrobina szaleństwa na boisku i poza nim za bardzo nie przeszkadza piłkarskim artystom. Powoduje jednak wzmożoną czujność w gabinecie prezesów. Mario Balotelli jaki jest, każdy widzi i wie. Wiedzą także ci, którzy wykładają za niego pieniądze. Grając w Liverpoolu Włoch musiał się bacznie pilnować, by nie złamać któregoś z punktów umowy gwarantującej mu horrendalne zarobki. Teraz właśnie wrócił do Italii, konkretnie do Milanu i na dzień dobry, jak podaje "Guardian", musiał przystać na klauzulę restrykcyjnie zabraniającą mu imprezowania, ograniczającą picie alkoholu, palenie papierosów i tego typu podobne przyjemności. Ba, monitorowane mają być jego konta w mediach społecznościowych; tak na wszelki wypadek, gdyby miał coś chlapnąć. Nocne kluby, ekstrawagancki ubiór i fryzury - nie tym razem. Generalnie nic, co mogłoby zaszkodzić wizerunkowi czerwono-czarnych. A Milan wie co robi ponieważ przez półtora sezonu Super Mario był już jego piłkarzem i choć gole strzelał na zawołanie, to potrafił także palić fajki w pociągowym WC, obrażać kibiców czy rzucać mikrofonem lżąc telewizyjnych ekspertów. Ponoć tym razem szefostwo klubu sporządzając kontrakt obarczony wieloma gwiazdkami wzorowało się na dokumentach obowiązujących we włoskich siłach powietrznych.

Inny postrzegany jako inteligentny inaczej zawodnik, Antonio Cassano (w Milanie miał klauzulę dzięki której zarabiał strzelając gole, asystując i wywalczając rzuty karne), ma tak wyrobioną opinię w Serie A, że jego rozmaite wybryki sami Włosi nazywają: Cassanate. Kluby więc chętnie korzystają ze specjalnych klauzul mając nadzieję, że okiełznają niepokornego Antonia. Więcej - owe klauzule już dorobiły się własnej nazwy: Anti-Cassanate. Niedawno agent piłkarza przyznał, że Sampdoria Genua kontraktując napastnika skorzystała rzeczywiście z tego prawa. - faktycznie, ale Anti-Cassanate jest już niepotrzebne, bo Antonio się zmienił - apewnia Beppe Bozzo.

Po jedenaste: nie gryź!

Gdy Barca uparła się sprowadzić Neymara, nie było rzeczy, która mogła ją przed tym powstrzymać. Podobno, by Brazylijczyk dobrze czuł się w Katalonii, klub zgodził się raz na jakiś czas gościć jego przyjaciół z Brazylii. "El Pais" uzupełnia, że zgodził się także płacić graczowi 2,5 miliona euro, byle tylko gwiazdor nie grymasił i akceptował grę na wyznaczonej mu przez trenera pozycji. Skoro o gwiazdach futbolu rodem z Brazylii mowa, to Ronaldinho wracając w 2011 roku z Europy do Flamengo poprosił klub o specjalny zapis w umowie gwarantujący mu spędzenie w tygodniu dwóch wieczorów, a właściwie to nocy, zgodnie ze swoimi upodobaniami. Prosisz - masz, Flamengo nie oponowało. Krótkie przekopanie sieci pozwoliło wyłowić dwie strony - bleacherreport.com i 90min.com - z dość ciekawymi zestawami najbardziej szalonych piłkarskich klauzul. Oto ich przegląd.

Co umie na boisku Luis Suarez powszechnie wiadomo. A potrafi wiele, o czym przekonało się kilku obrońców, z Giorgio Chiellinim na czele. Dlatego w umowie Urugwajczyka z Barceloną miała pojawić się klauzula zabraniająca mu gryzienia boiskowych przeciwników. Potem informację dementowano, lecz wcale nie zdziwilibyśmy się, gdyby jednak była prawdziwa. W sierpniu 2011 roku zaledwie 18-letni wówczas Alex Oxlade-Chamberlain przeniósł się z Southamptonu do Arsenalu. Kanonierzy wyłożyli na stół 12 milionów funtów, przy czym kwota transferu wraz z dodatkami miała się zamknąć w 15 milionach. Ox już w drugim sezonie w Londynie rozegrał na wszystkich frontach 33 spotkania. Sporo z nich jednak jako zmiennik, przy czym na boisku pojawiał się w 71 minucie gry lub później. Przypadek? Być może. Z tym że jak ujawnił "Daily Mail", dziwnym trafem w zapisie umowy transferowej między klubami stało, iż Arsenal zapłaci 10 tysięcy funtów Świętym za każdy występ Oxa dłuższy niż 20 minut...

Loty odwołane

Neil Ruddock u schyłku kariery trafił do Crystal Palace. Mieli go tam na oku, ponieważ Razor zawsze słynął z zamiłowania do pełnej michy. Menedżer Orłów Simon Jordan wolał się zatem zaasekurować i zastrzegł w kontrakcie, że piłkarz zapłaci 10 procent pensji za każdym razem, gdy przekroczy sugerowaną, wcale znowu nie tak małą, wagę 99,8 kilograma. Ponoć w niespełna pół roku Ruddock karę zapłacił ośmiokrotnie.

Sunderland kupując z Valencii Stefana Schwarza zastrzegł, że zawodnik nie może opuszczać ziemskiej atmosfery, czyli innymi słowy klub zabronił mu lotów w kosmos. Wieść niesie, że jeden z agentów piłkarza wykupił możliwość komercyjnych podróży kosmicznych i Black Cats obawiali się, że z tego - nietaniego - przywileju zechce skorzystać również ich piłkarz. Sytuacja kompletnie odwrotna niż w przypadku Dennisa Bergkampa, którego tak przerażały samoloty, że zażyczył sobie zapisu w kontrakcie, na mocy którego klub nie miał prawa zmuszać go do podróży powietrznych organizując transport zastępczy. Lotów, ale na nartach, zabronił Liverpool reprezentantowi Norwegii Stigowi Inge Bjornebye, który w młodości marzył o karierze skoczka. Norwegowie mają generalnie kręćka na punkcie desek, a w przypadku lewego obrońcy ryzyko było o tyle duże, że jego ojciec Jo Inge Bjornebye brał udział w olimpijskich konkursach skoków, w Grenoble (1968) i Sapporo (1972; 34 miejsce w konkursie w którym triumfował Wojciech Fortuna).

Manchester United zapłacił fortunę za Angela di Marię. Z 60 milionów funtów odzyskał około dwóch trzecich sprzedając w tym roku Argentyńczyka do Paryża. Co ciekawe, Anglicy wyłożyliby jeszcze dodatkowe 5 milionów Realowi Madryt, gdyby Di Maria grając w ich barwach sięgnął po Złotą Piłkę. Ciekawe czy podobne zapisy figurują w jego umowie z Paris Saint-Germain. Swego czasu spekulowano, że Paul Pogba ma w Juventusie klauzulę anty-paryską, czyli jeśli mistrz Francji zechce go wykupić z Turynu, musi zapłacić około 10 mln euro więcej niż inni kupcy. Samuel Eto'o grając w Anży Machaczkała wynegocjował prywatny odrzutowiec, który dowozić miał go z Moskwy, gdzie Kameruńczyk zażyczył sobie mieszkać. Obrońca Spencer Prior kosztował 700 tysięcy funtów, kiedy przechodził w 2001 roku do Cardiff City. Żaden transfer, tyle że libański właściciel klubu Sam Hamman, zażądał by ważność umowy uzależnić od tego, czy nowy zawodnik wykaże się absolutnym oddaniem dla klubu, a to miał udowodnić zjadając jądro barana. Prior zgodził się na ucztę. Ostatecznie zamiast jąder gotowanych z cytryną i pietruszką zjadł odpowiednio spreparowany drób, choć dowiedział się o tym prawdopodobnie po fakcie.

25 kilometrów od domu

A co ciekawego w uporządkowanych Niemczech? Niegdyś menedżer Werderu Brema Klaus Allofs wydał zakaz, wprowadzony do kontraktów zawodniczych, robienia przez piłkarzy tatuaży w trakcie sezonu. Przyczynkiem był casus gracza HSV – Eljero Elii, który po wykonaniu tatuażu nabawił się zakażenia, a ból był tak ogromny, że holenderski pomocnik miał kłopot z włożeniem koszulki meczowej. O wyczynach Nicklasa Bendtnera, zwłaszcza tych pozaboiskowych, można napisać małą książkę. Nie odstraszyło to szefów Wolfsburga przed podpisaniem umowy z bramkostrzelnym Duńczykiem, niemniej, nim to uczynili, wprowadzili do dokumentu odrębny paragraf stanowiący, że Bendtner bez wiedzy klubu nie może oddalać się od miasta dalej niż na 25 kilometrów. Takie obostrzenie z miejsca uziemiło duńskiego celebrytę w peryferyjnym Wolfsburgu trzymając z dala od oferujących rozrywki Berlina czy Monachium.

W 1999 roku Kongijczyk Rolf-Christel Guie-Mien zgodził się podpisać kontrakt z Eintrachtem Frankfurt, jeśli klub zobowiąże się umową na piśmie, że zapewni jego żonie lekcje... gotowania. I wreszcie historia, którą zweryfikować, jak i pozostałe, dość trudno, ale jeśli polega na prawdzie, zasługuje na miano rewelacji. Mało kto już pamięta Giuseppe Reinę, niemieckiego napastnika włoskiego pochodzenia, który grał między innymi w Hercie Berlin, Borussii Dortmund czy Wattenscheidzie. Tenże negocjując trzyletnią umowę z Arminią Bielefeld zażyczył sobie klauzuli, dzięki której za każdy rok gry otrzymywać będzie od klubu dom. Nie sprecyzował o jaki dom mu chodzi, więc jeden faktycznie otrzymał w pierwszym roku gry dla Die Blauen, natomiast za kolejne dwa (kontrakt wypełnił - a jakże) musiał zadowolić się domkami z klocków LEGO. Jeśli to faktycznie prawda - numer nie z tej ziemi.

I to wszystko w Europie. Aż strach pomyśleć co można znaleźć w kontraktach afrykańskich lub azjatyckich. Choć nie można też wykluczyć, że stereotypowe myślenie jest zgubne. Jacek Magdziński, Polak grający w lidze Angoli, wyjawił kiedyś, że w kontrakcie ma zagwarantowane miesięcznie trzy krowy. Ba, rozmawiając z reporterką "Dzień Dobry TVN" przeliczał ile mogą być warte i czy będzie się ich pozbywał, czy może jednak zostanie farmerem. Oczywiście był to żart, lecz właśnie ze względu na stereotypy, przyjęty w Polsce z początku na poważnie.

I jeszcze obiecana druga wiadomość, która była inspiracją do napisania tekstu, o której plotkowano, aż wreszcie potwierdzono w ubiegłym tygodniu. Prezydent Florentino Perez wyjawił, że jego as Cristiano Ronaldo może faktycznie odejść z Realu Madryt, jeśli tylko zainteresowany Portugalczykiem klub wpłaci sumę zgodną z klauzulą odstępnego. A ta w tym wypadku wynosi 1000000000 (dziewięć zer, dokładnie miliard) euro. Klauzule zatem mogą być mniej lub bardziej sensowne, czasem jednak są, jak widać, także bezsensowne.

Zbigniew Mucha

Czytaj więcej w "Piłce Nożnej"

Kto stoi za Robertem Lewandowskim, czyli wszyscy ludzie prezydenta --->>>

Lewandowski przeszedł do historii --->>>

"Legia jak Bayern Monachium w Niemczech" --->>> 

Komentarze (0)