Forest Gate, wschodnia część Londynu. Stadion The Old Spotted Dog Ground. To miejsce nie prezentuje się zbyt efektownie. Podniszczony budynek. Przed nim sterta opon. Na rurach i ścianach rozmaite hasła - "Futbol bez kibiców jest niczym", "Twoje serce jest mięśniem wielkości pięści. Nie przestawaj kochać i walczyć". Murawa, której stan pozostawia wiele do życzenia. W niektórych miejscach prawie nie ma trawy. Ot, popularne u nas określenie - kartoflisko.
Od 1888 roku stadion ten jest domem Clapton FC. To klub (założony w 1878 r.), który przeszedł do historii jako pierwszy z Wielkiej Brytanii, który rozegrał mecz w kontynentalnej części Europy. Udał się w 1890 r. do Belgii i pokonał miejscową jedenastkę 8:1. Trzy lata później wygrał na wyjeździe z Antwerp FC 7:0. Na krajowym podwórku "The Tons" nie zdołali się przebić na najwyższe szczeble futbolowej piramidy. Dwukrotnie wygrali regionalną Isthman League, pięć razy zdobywali amatorski Puchar Anglii. Obecnie rywalizują w Essex Senior League - dopiero dziewiątej klasie rozgrywkowej.
[ad=rectangle]
Mimo to jest o nich ostatnio głośno w całej Anglii. We wrześniu obszerny materiał o legendarnym klubie zamieścił "The Guardian". Bo Clapton FC to swoisty fenomen. Z wyjątkowymi, jedynymi w swoim rodzaju kibicami.
Przeciw nowoczesnemu futbolowi
Na The Old Spotted Dog Ground w oczy rzucają się wlepy. Jest ich mnóstwo. Z żołnierzem z karabinem siedzącym na piłce (przeróbka logo Premier League), z Che Guevarą. No i ta z ważnym przesłaniem "Clapton FC - against modern football", czyli "Clapton FC - przeciwko nowoczesnemu futbolowi".
Ów nowoczesny futbol jest na wyciągnięcie ręki. W odległości zaledwie jednej mili od The Old Spotted Dog Ground położony jest stadion West Ham United, klubu z Premier League. Można więc posmakować futbolu przed duże "F". Po pierwsze jednak nie każdy może sobie na to pozwolić. Jest drogo. Za bilet na mecz "Młotów" trzeba zapłacić ok. 45-60 funtów, a ceny karnetów na cały sezon wynoszą od 675 do 955 funtów. Po drugie, sympatyków futbolu - zwłaszcza tych, którzy na mecze chodzą nie od dziś - denerwują pewne ograniczenia. Chcieliby się wykrzyczeć, wyżyć. Tęsknią za miejscami stojącymi, tymczasem w Premier League są tylko siedzące. Futbolowy mecz zaczyna przypominać spektakl w teatrze.
Nie każdy to akceptuje. We wschodnim Londynie zrodził się więc pomysł: kibicujmy Clapton. - Zaczęło się to trzy albo cztery lata temu, gdy mała grupa przyjaciół chciała wspierać lokalny zespół, który mogłaby oglądać co tydzień - mówi Dan James, członek Clapton Ultras. - W miejscu bez korporacyjnego charakteru i ograniczeń jak w Premier League, gdzie nie wolno wstawać z miejsc, a do tego jest bardzo drogo - dodaje. Co innego na meczach Clapton. Tu wolno, a wręcz należy stać. A karnet na sezon 2015/16 można było kupić w promocji za 90 funtów.
Ultrasów przybywało z roku na rok. W sezonie 2012/13 mecze "The Tons" oglądały średnio 43 osoby. W kolejnym już 86, a w poprzednim 186. W kwietniu 2015 r. na spotkaniu ze Stansted ustanowiono rekord - 519 fanów. Inne kluby z Essex Senior League mogą tylko o tym pomarzyć.
Anglicy, Włosi, Hiszpanie, Polacy...
Znaczący odsetek na trybunach stanowią imigranci. - Włosi, Hiszpanie, Polacy - wylicza "The Guardian". Łączy ich nie tylko miłość do futbolu, ale także podobny światopogląd. - Stanowczo popierają ruch antyfaszystowski. Ci, którzy mają rasistowskie, seksistowskie i homofobiczne poglądy, nie są tam mile widziani - dodaje dziennikarz angielskiej gazety.
W mocniejszych słowach ujął to Igor Strapko, polski filozof pochodzący z Kalisza, który mieszka w Londynie i regularnie chodzi na mecze Clapton FC. - Jedno z naszych głównych haseł głosi: „Everybody welcome, football for all” ("Każdy mile widziany, futbol dla wszystkich" - przyp. red.) Z istotnym zastrzeżeniem: poza rasistami, seksistami, homofobami. Ci wyp*******ć - kwituje.
Strapko tłumaczy, dlaczego wybrał "The Tons". - Gdy los skierował mój szlak do Londynu, miasta tysiąca i jednego stadionów, od początku bardzo liczyłem, że uszczknę coś z kibicowskich uciech. Byłem - i wciąż jestem - sympatykiem West Ham United, ale po pierwszym rekonesansie okazało się, że mecze tego tradycyjnie robotniczego klubu są raczej niedostępne dla roboli - opowiada. - Bilet w cenie wyższej od dniówki można sobie kupić od święta, nie da się w tym uczestniczyć regularnie. Na takie ekonomiczne bariery i paradoksy żaliłem się pewnego razu kumplowi. Opowiadałem mu, jak to ja, totalny biedak, znalazłszy się pod bramą cmentarza Highgate, postanowiłem odwiedzić mogiłę arcytowarzysza Marksa, ale nie miałem 3 funtów na bilet, a na mecze ukochanej drużyny mnie nie stać. - Po co ci West Ham, skoro jest Clapton? - mówi Strapko.
Tyskie napojem kultowym
Na stadionie, na którym rozgrywa swoje mecze Clapton FC, jest trybuna ze 100 krzesełkami. Ultrasi zbierają się jednak naprzeciw niej. Na rusztowaniu powstała blaszana wiata. Rusztowanie to po angielsku "scaffold", stąd nazwa, której dumnie używają kibice - "Scaffold Brigada".
Wstęp na mecze jest biletowany, ale kibice nie otrzymują żadnego "papierka". Nikt też skrupulatnie ich nie kontroluje. Wejście z piwem? Proszę bardzo. Nie tylko z piwem.
- Niemal każdy kibic - widać to przez foliowe siatki - ma porządne zakupy, jak do domu przed weekendem: makarony, mąki, kasze, kartony mleka, pieluchy, papier toaletowy i puszki z piwem - te ostatnie są na ogół dla Polaka swojskim widokiem, bowiem furorę robią tu królujące we wszystkich pobliskich sklepikach polskie browary. Sączy je niemal cała trybuna, nic dziwnego, że wszyscy radośnie, pogodnie, z animuszem śpiewają i skaczą, dopingując swoich piłkarzy. Bo piwo jest przyniesione w celu dobrej zabawy, a reszta trafi do ustawionych na trybunie koszy, te zaś do potrzebujących, bo ultrasi Clapton wspierają charytatywne ośrodki - domy pomocy, samotne matki, bezdomnych - relacjonuje dziennikarka Barbara Chabior, która na własne oczy przekonała się, jaka panuje atmosfera na meczach "The Tons".
- Jesteśmy tu, bo kochamy tę atmosferę, zabawę, śpiewy na trybunach i trochę picia - mówi wprost Matteo z Lecce. - Jest trochę tak, jak kiedyś było we Włoszech, w latach 90-tych. Na angielskich stadionach bawić się teraz nie można. Tutaj zaś jest czysta zabawa.
Fani Clapton są bardzo kreatywni, słyną z różnych oryginalnych piosenek. W jednej z nich przewija się nawet marka polskiego piwa. "Obudziłem się rano, wypiłem puszkę Tyskiego..." - śpiewają (co ciekawe - logo Tyskiego widnieje także na flagach). Lubią dokonywać przeróbek. Słowa z refrenu piosenki The Beatles "Yellow Submarine" zamienili na "We all live in a patriarch regime" ("Wszyscy żyjemy w patriarchalnym reżimie").
Znacie piosenkę Pussycat Dolls "Don't Cha", w której seksowna Nicole Scherzinger pyta: "Czy chciałbyś, żeby twoja dziewczyna była tak gorąca jak ja"? Na The Old Spotted Dog Ground słyszymy podobnie brzmiące słowa: "Don't you wish your fan base were drunk like us", czyli "Czy chcielibyście, żeby wasi kibice byli tak pijani jak my". Albo utwór Cindy Lauper "Girls Just Want To Have Fun" ("Dziewczyny po prostu chcą się zabawić"). Słowo "Girls" zastąpione jest przez "Tons", czyli przydomek klubu.
Jeden typ nie podporządkował się regułom
Są także piosenki na cześć piłkarzy. Szczególnie uwielbiany jest senegalski bramkarz Pape Diagne, mający na koncie występy w reprezentacji do lat 23. "Numer jeden w Senegalu" - śpiewają o nim kibice. Pamiętają jednak także o innych. Dyrektor wykonawczy Vincent McBean był zaskoczony tym, co wydarzyło się na zeszłorocznej prezentacji. - Kibice śpiewali piosenki o każdym z zawodników, także tych z juniorów czy trampkarzy poniżej 15. roku życia - mówi.
Czysta radość i zabawa. Żadnej agresji. Policja? Na trybuny The Old Spotted Dog Ground funkcjonariusze musieli wejść tylko raz. Doszło bowiem do sprzeczki, którą wywołał jeden z kibiców. Nie podporządkował się regułom, o których wspominaliśmy. To Steve Hedley, lider jednego z bardziej "bojowych" związków zawodowych w Wielkiej Brytanii.
- Został on publicznie oskarżony przez partnerkę o pobicie, przemoc fizyczną i psychiczną. Policja nie wszczęła postępowania ze względów formalnych, a jego macierzysta organizacja związkowa oczyściła z zarzutów. Ulica jednak, jak tłumaczą kibice, swoje wie, zna typa i wie o jego przemocowym usposobieniu także w wielu innych okolicznościach. Hedley bywał na meczach Clapton już wcześniej. Został wtedy grzecznie poproszony, by już więcej się nie wybierał na trybunę. Jednak wrócił z obstawą. Wywiązała się pyskówka, bo ultrasi Clapton nie chcą w swoim gronie ludzi pozbawionych zasad. A więc wyszli spod wiaty, która do tej pory stanowiła wspólne terytorium, którym trzęsło się po każdej udanej akcji lub podgrzewało do boju drużynę, gdy odpływała jej krew i energia. Lepiej było stać za bramkarzem i śpiewać mu energetyzujące przyśpiewki, niż dzielić przestrzeń z kimś, kogo trudno zaakceptować ze względu na jego agresywny charakter - opisuje to zdarzenie Barbara Chabior.
Atak skrajnych prawicowców
Fani Clapton podkreślają, że nie szukają zwady i konfrontacji z żadną inną grupą kibicowską. To jednak nie oznacza, że inni mają wobec nich dokładnie takie same nastawienie. W sierpniu br. głośno było o awanturze podczas wyjazdowego meczu sparingowego z Thamesmead Town. Zostało ono przerwane w I połowie.
Kibice "The Tons" przyznają, że otrzymywali w internecie pogróżki. Mimo to zdecydowali się pojechać na ten mecz. Gdy wchodzili na stadion, zostali obrzuceni m.in. butelkami, cegłami czy gaśnicami. Nie przez kibiców Thamesmead Town, lecz przez osobników utożsamianych ze skrajnie prawicową English Defence League (Angielska Liga Obrony). "Nienawidzimy czar*****w" - krzyczeli napastnicy (w "The Tons" gra sporo czarnoskórych zawodników). Kilku sympatyków Clapton doznało obrażeń głowy. Do tego wpadkę zaliczyła policja z Thamesmead, która najpierw poinformowała, że to kibice gości zaatakowali miejscowych. Później musiała za to przepraszać.
- Mecz w Thamesmead był bardzo niezwykłym i dosyć niepokojącym incydentem. Nie schodzimy z naszej drogi, by szukać takich rzeczy. Nie o to nam chodzi. Nie chcemy konfrontacji z nikim - tłumaczy Kevin Blowe, kibic zaangażowany w projekty społeczne w klubie.
Czują się jak w Premier League
Piłkarze Clapton FC są amatorami, nie dostają pieniędzy za grę. Główną nagrodą za ich zaangażowanie jest nieustanny, prowadzony przez 90 minut doping kibiców. Walter Mfula, napastnik zespołu, niedawno powrócił do Clapton po okresie gry u lokalnego rywala Ilford. - Byłem kompletnie zszokowany. Wcześniej na naszych meczach można było policzyć kibiców na palcach jednej ręki, a teraz są ich setki. Mieć taki doping na tym poziomie rozgrywek to coś niesamowitego. Strzelisz gola, wszyscy skandują twoje nazwisko - to jest cudowne uczucie. Nie chciałbyś, by ten moment się skończył. Czujesz się, jakbyś grał w Premier League - mówi Mfula.
To jednak nie Premier League, lecz zaledwie Essex Senior League. "The Tons" zajmują obecnie drugie miejsce w tabeli, a u siebie wygrali wszystkie spotkania. Mimo to w klubie nie wyczuwa się jakiejś wielkiej presji na wyniki.
Kibice nie oczekują od zawodników cudów. Cieszą się z tego, co jest. Między jednymi i drugimi wytworzyła się specyficzna więź. Celebrują zwycięstwa tak jakby wygrali Ligę Mistrzów. Piłkarze podchodzą do "Scaffold Brigada", są śpiewy, okrzyki, radosne tańce. Oblewanie sukcesu piwem. Polskim, a jakże.
WSPÓŁPRACA BARBARA CHABIOR
#dziejesiewsporcie: piękny gest Hulka