Dziewięć lat po oficjalnym ustaleniu zasad gry w piłkę nożną i założeniu pierwszego związku piłkarskiego na świecie (Football Association) doszło do meczu Szkocja - Anglia. 30 listopada 1872 roku w Glasgow padł bezbramkowy remis. To pierwszy wynik, który zapisał się w historycznych kronikach.
[ad=rectangle]
Skąpy jak Szkot
Do meczu mogło dojść kilka lat wcześniej. Anglicy wysyłali zaproszenie Szkotom już od 1865 roku. Naciskali, prosili, wysyłali kolejne pisma. Nic z tego. Ze Szkotów wyszła ich cecha narodowa - skąpstwo. Stwierdzili, że szkoda pieniędzy na podróż, zakwaterowanie, wyżywienie. Nie warto inwestować w taki mecz. Przez ich zachowanie, o mały włos, spotkanie zostałoby zupełnie odwołane. Anglicy mieli już dość ciągłego przekładania zawodów. Co prawda zorganizowali kilka pojedynków ze Szkotami mieszkającymi w okolicach Londynu, jednak nie miały one charakteru międzynarodowego.
W końcu zaproponowali, że to oni przyjadą do Szkocji. Zgoda pojawiła się natychmiast, wszelkie szczegóły ustalono i wyznaczono datę. Anglicy powołali piłkarzy z klubów znanych do dzisiaj, jak Notts County czy Crystal Palace oraz totalnie już dzisiaj zapomnianych: Hertfordshire Rangers czy Old Etonians. Szkoci oparli swój skład na jednym zespole, Queen's Park. Obie ekipy zaprezentowały ofensywny styl gry, co w pierwszych latach piłki nożnej było standardem. Szkoci wystawili pięciu nominalnych napastników, Anglicy zaprezentowali taktykę ultra ofensywną, na boisku biegało ośmiu atakujących (wiele źródeł podaje, że siedmiu, spór dotyczy Fredericka Chappella, który nominalnie był pomocnikiem, ale źródła szkockie uznały go za napastnika). Poza nimi był tylko bramkarz, jeden obrońca i jeden pomocnik. A zdarzyło się nawet, że golkiper reprezentacji Anglii - Robert Barker - przyłączył się do jednej z akcji ofensywnych i pobiegł w kierunku szkockiej bramki. Co ciekawe, nawet taka liczba piłkarzy odpowiedzialnych za strzelanie goli nie zagwarantowała bramek. Nie padła ani jedna.
Fotografa zawiodła intuicja
Na stadionie pojawiło się aż cztery tysiące kibiców, którzy zapłacili po jednym szylingu za bilet. Organizatorzy byli zaskoczeni aż takim zainteresowaniem. Spodziewali się góra tysiąca fanów. Piłka nożna w pierwszych latach historii nie miała dobrej prasy. Była uważana za sport dla biedaków i prostaków. Organizatorzy obawiali się więc, że ludzie nie będą chcieli publicznie pokazać się na trybunach. Okazało się, że obawy były bezpodstawne.
Szkoci mieli granatowe koszule, czerwone czepki na głowach. Anglicy - białe koszulki i czapki. Niestety, nie możemy tego obejrzeć. Co prawda na mecz został zaproszony fotograf, przyjechał nawet na stadion, ale przed pierwszym gwizdkiem sędziego pojechał do domu. Fakt, spotkanie zostało opóźnione o 20 minut z powodu gęstej mgły. Fotografa zawiodła intuicja, stwierdził, że nie warto tracić czasu, skoro pogoda jest niepewna, a i zdjęcia mogą wyjść słabej jakości. Nie mógł się spodziewać, ile może w przyszłości zarobić (a właściwie jego spadkobiercy) na tych zdjęciach. Dzisiaj te fotografie byłyby warte majątek.
Stadion Queen's Park nie miał bramek, które znamy z dzisiejszych meczów piłkarskich. Słupki były - i owszem. Problem stanowiła poprzeczka. Po prostu jej nie było. Organizatorzy rozciągnęli między słupkami taśmę i to ona pełniła tę rolę.
Kąpiel błotna
Co prawda fotograf poszedł sobie do domu, ale dziennikarze zostali na swoich stanowiskach. Dzięki nim znamy przebieg spotkania. W I połowie przewagę mieli Szkoci. Brylował zwłaszcza William Ker, który potrafił przedryblować całe boisko. Był takim Maradoną początku historii piłki nożnej. - Ker popisał się genialną akcją, najlepszą w tym meczu. Przebiegł z piłką kilkadziesiąt metrów, minął kilku rywali - pisał w poniedziałek 2 grudnia, "The Scotsman". - Anglicy zostali oblężeni. Mieli poważne problemy.
Po przerwie sytuacja się zmieniła. To goście zaatakowali, byli bliżej zdobycia bramki. Atakowali. Mamy na to dowód we wspomnianym artykule, który ukazał się w szkockiej gazecie. - W II połowie Anglicy nie pozostawili Szkotom zbyt wiele miejsce do gry. To oni podawali sobie piłkę, strzelali.
Jakim cudem nie padła żadna bramka? Być może wpływ miał na to fatalny stan murawy. W Glasgow lał rzęsisty deszcz - przez trzy dni przed meczem. Oczywiście boisko nie miało żadnego systemu odprowadzania wody. Dlatego zawodnicy grali na grząskim terenie, który z minuty na minutę zamieniał się w błoto. Ostatnie fragmenty tego meczu przypominały bardziej kąpiel błotną niż mecz piłkarski. Białe koszulki Anglików zmieniły kolor - na brązowy.
Powstała nawet książka
Londyński tygodnik sportowy "The Bell’s Life", który ukazywał się w latach 1822-1886 napisał: "to był wspaniały mecz, który pokazał, że w piłce nożnej drzemie świetny potencjał. Kibice przekonali się na własne oczy, że warto zainteresować się tą nową dyscypliną sportową".
Spotkanie odbyło się w przyjemnej atmosferze. Piłkarze grali jeszcze bez ochraniaczy na golenie, które weszły do użycia w późniejszych latach. Mimo to nie doszło do żadnej poważnej kontuzji. Nikt nie złamał nogi, nie wylądował w szpitalu, nie polała się krew. Co znając wydarzenia z kolejnych meczów Anglia-Szkocja, brzmi aż niewiarygodnie.
Po ostatnim gwizdku sędziego z trybun dobiegały wiwaty na cześć piłkarzy. - Sportowcy pokazali taką determinację i ambicję, że ta nagroda była jak najbardziej zasłużona - można było przeczytać w "The Bell’s Life".
To historyczne spotkanie stało się nawet tematem do napisania książki p.t. "How International Football Started: Scotland vs England 1872". Andy Mitchell, były rzecznik prasowy szkockiej federacji piłkarskiej, opisał nie tylko sam mecz, ale całą otoczkę historyczną.