Piłkarze ze Zgody wyszarpali niemalże trzy punkty w Częstochowie, pokonując Raków 2:1. Bramkę na wagę zwycięstwa katowiczanie zdobyli już w doliczonym czasie gry, gdy szybką kontrę skutecznym uderzeniem głową sfinalizował Tomasz Wawrzyniak. Wcześniej, w 70. minucie na listę strzelców wpisał się Sebastian Gielza. Rozwój w pełni zasłużenie sięgnął po pełną pulę, bo w drugiej części pozostawił po swojej grze zdecydowanie lepsze wrażenie. - Spodziewaliśmy się już przed meczem, że zespół Rakowa mimo tego, że ostatnio znajduje się ostatnio w małym kryzysie i nie wygrywa u siebie, jest wciąż bardzo dobrą drużyną. Mają indywidualności, które potrafią przesądzić losy spotkania, więc chwała nam za to, że pomimo straconej bramki w pierwszej połowie podnieśliśmy się i zdołaliśmy wydrzeć trzy punkty. Naprawdę było to bardzo trudne spotkanie - podkreślał po zakończeniu spotkania pomocnik Rozwoju, Tomasz Wróbel.
[ad=rectangle]
Po zmianie stron Rozwój zmuszony był do odrabiania strat. W 36. minucie po trafieniu Dariusza Pawlusińskiego na prowadzenie wyszli gracze Rakowa, a w pierwszej połowie podopieczni Dietmara Brehmera nie potrafili znaleźć drogi do siatki gospodarzy. - W pierwszej części mieliśmy trzy lub cztery sytuacje, sam miałem jedną, by zdobyć bramkę. Jest wciąż nad czym pracować i musimy tak na to patrzeć. Mimo, że jesteśmy u góry tabeli, to nie znaczy, że jesteśmy najlepsi. Cieszymy się z tego, że dajemy radość przede wszystkim sobie i ludziom, którym Rozwój Katowice jest bliski - mówi doświadczony pomocnik z bogatą przeszłością na boiskach T-Mobile Ekstraklasy.
Rozwój tym samym nadal nie daje zepchnąć się z ligowego szczytu. Katowiczanie po zwycięstwie pod Jasną Górą mają w swym dorobku trzydzieści punktów i minimalnie wyprzedzają Energetyk ROW Rybnik. Dwa oczka mniej ma z kolei MKS Kluczbork. Nikt na Brynowie nie mówi jednak na razie głośno o walce o awans do pierwszej ligi. - Rozwój walczy o to, by w każdym spotkaniu zdobywać trzy punkty i żeby dobrze zaprezentować się na boisku, bo kto wie, to też jest szansa dla młodych zawodników. Jeśli będą pokazywać swoje umiejętności, to może dostaną szanse wyżej. Ciężka praca na treningach i dobre prezentowanie się na boisku, to jest nasz cel. Kto wie, co będzie na koniec sezonu - uśmiecha się Wróbel.
32-letni filigranowy pomocnik wiele lat spędził w najwyższej klasie rozgrywkowej, broniąc barw GKS-u Bełchatów. Teraz przyszło mu stanąć w szranki na drugoligowym poziomie, ale w żaden sposób decyzji o grze przy Zgody nie uważa za błędną. Tym bardziej, że właśnie w Rozwoju stawiał pierwsze piłkarskie kroki. - To nie jest w żaden sposób banicja dla mnie. Podjąłem przemyślaną decyzję, bo chciałem zostać blisko swojego miejsca zamieszkania. Miałem sześć, czy siedem ofert, ale żadnej z Ekstraklasy. Dlatego też podjąłem decyzję o pozostaniu w Katowicach i wcale tego nie żałuję. To jest klub, w którym się wychowałem i jest bardzo poukładany. Rozwój z roku na rok robi krok do przodu, a jestem przekonany, że prędzej czy później będzie na szczycie drugoligowej tabeli i będzie się cieszył z możliwości spróbowania swych sił w pierwszej lidze - podkreśla Tomasz Wróbel.
32-latek w zeszłym sezonie bronił barw lokalnego rywala, GKS-u Katowice. Na Bukowej długo nie zagrzał jednak miejsca i jego przygoda z GieKSą trwała tylko jeden sezon. - To jest klub, któremu kibicowałem od zawsze i to, że nie zostałem na kolejny sezon nie oznacza, że zostałem stamtąd wyrzucony. To była moja decyzja. Moim marzeniem była gra dla GieKSy i miałem okazję tego spróbować przez rok i uważam, że nieźle się zaprezentowałem, bo mając sześć bramek i dziesięć asyst, to nie jest jakiś dramat. Nie mam sobie nic do zarzucenia, a GKS Katowice zawsze będzie w moim sercu - puentuje Tomasz Wróbel.