Nie boję się deklaracji. Powalczymy o mistrzostwo! - rozmowa z Ryszardem Tarasiewiczem, trenerem Śląska Wrocław

Przed sezonem pojawiały się głosy, że Śląsk będzie się najlepiej prezentował spośród wszystkich beniaminków. I rzeczywiście tak jest, ale we Wrocławiu wcale nie myślą już o utrzymaniu. Teraz cele są większe. - Nie widzę obaw, aby zadeklarować, że walczymy o europejskie puchary czy o Mistrzostwo Polski. Czemu mielibyśmy uciekać odpowiedzialności? - pyta retorycznie Ryszard Tarasiewicz, opiekun Śląska.

Piotr Tomasik: Jak można po tych 11. kolejkach ocenić grę Śląska? Szóste miejsce to niewątpliwie dobry wynik, a wręcz niespodzianka dla wielu kibiców. Dla pana również?

Ryszard Tarasiewicz: Ciężko stwierdzić, ponieważ przed sezonem nie wyznaczaliśmy sobie żadnego konkretnego celu. Jeśli chodzi o zaangażowanie, determinację i przygotowanie motoryczne, nie jestem zaskoczony. Natomiast wynik jest sprawą otwartą. Osiągnęliśmy kilka dobrych rezultatów i chcemy podtrzymać naszą - nazywajmy rzeczy po imieniu - dobrą passę. Najlepiej do końca rundy jesiennej.

Szóste miejsce jest sukcesem pańskiej drużyny?

- Tak. Na chwilę obecną tak właśnie jest. Zwłaszcza, że w dotychczasowych jedenastu spotkaniach przegraliśmy tylko raz. A w dodatku w tych spotkaniach wcale nie byliśmy tylko statystami...

Po dobrych rezultatach, apetyty wzrosły. Stawia pan przed drużyną jakiś cel minimum?

- Nie. Żadnych celów. Mówiłem to przed sezonem i mówię też teraz. Zweryfikujemy nasze plany po rundzie jesiennej. Latem awansowaliśmy do ekstraklasy, tracimy niewiele punktów do czołówki, więc nie widzę obaw, aby zadeklarować, że walczymy o europejskie puchary czy o Mistrzostwo Polski. Bo dlaczego nie? Czemu mielibyśmy uciekać odpowiedzialności?

Jesteście w stanie nawiązać walkę z tą wielka trójka, czyli Lechem, Legią i Wisłą?

- Walkę można nawiązać z każdym. Nie ulega jednak wątpliwości, że te zespoły potencjał kadrowy mają większy niż Śląsk Wrocław. Ale nie zawsze się to przekłada na wyniki.

No właśnie, urwał pan ostatnio punkty Lechowi, a potem stwierdził, że taktyka drużyny Franciszka Smudy to zwykła partyzantka!

- Było, minęło. Zostałem "zaatakowany" i powiedziałem, co po tamtym spotkaniu myślę o zespole naszych rywali.

Patrząc z perspektywy czasu, nie żal panu tych pierwszych spotkań z Lechią Gdańsk i Polonią Bytom, które tylko zremisowaliście? Gdybyście wygrali, strata do lidera wynosiłaby zaledwie dwa "oczka"!

- Akurat tę stratę odrobiliśmy w następnych spotkaniach. Równie dobrze można powiedzieć, że przegrywając z Górnikiem Zabrze, nie powinniśmy doprowadzić do wyrównania. Tak samo z Jagiellonią czy Lechem. A co do tych dwóch spotkań, o których pan wspomniał, to w nich dominowaliśmy i spokojnie powinniśmy wygrać. Ale to co piłka zabierze, to później odda.

Kogo ze swojej drużyny poleciłby pan Leo Beenhakkerowi?

- Nie wiem, czy są to zawodnicy już gotowi do gry. Ale na szansę w meczu towarzyskim lub jakimś tournee zasługuje Piotr Celeban.

A co z Sebastianem Milą i Januszem Gancarczykiem? To ich nazwiska najczęściej przewijają się w mediach.

- Ano przewijają. Zobaczymy. Jestem daleki od powoływania zawodników do kadry po dwóch, trzech dobrych meczach. Bo tak to właśnie wygląda na dzień dzisiejszy.

Nie ma pan obaw, że może stracić zimą tę trójkę, o której przed chwilą wspomnieliśmy?

- Cóż, taka jest piłka. Na pewno będziemy chcieli, aby zostali, ale przecież z niewolnika nie ma pracownika. Nikogo na siłę nie zatrzymamy, bo to może tylko popsuć atmosferę w zespole.

Często krytykuje pan pracę arbitrów, przekazuje im pewne uwagi, ma zarzuty do wielu sytuacji. Poziom sędziowania w Polsce stoi na tak niskim poziomie?

- Uważam, że sędziowie powinni na swoją pracę patrzeć od strony pedagogicznej. Nie można przecież na agresję i nerwowość zawodników, odpowiadać tym samym. To wcale nie uspokaja gry, a wręcz przeciwnie! Na pewno tych błędów pojawia się znacznie mniej, niż w starej drugiej lidze. Niektóre błędne decyzje arbitrów to zwykłe detale, ale one nieraz decydują o końcowym wyniku meczu. Podsumowując, uważam, iż sędziowanie w ekstraklasie stoi na dużo wyższym poziomie, aniżeli na zapleczu.

A jednak po każdym spotkaniu podchodzi pan do arbitrów, przekazuje im wszelakie uwagi i nawiązuje do wcześniejszych decyzji. Nie obawia się pan, że kiedyś może się to na panu odbić?

- Nie. Mam bowiem poważne wątpliwości, czy sędziowie analizują mecze ligowe tak samo, jak trenerzy tych drużyn. Bo jeśli pewne błędy się powielają, to znaczy, że nikt nie wyciąga wniosków. A przecież chodzi o to, aby popełniali jak najmniej pomyłek. Sędziowie powinni każde swoje spotkanie oglądać na wideo i analizować kontrowersyjne sytuacje. Nie mówię, że tak nie jest, ale... Jeżeli ja widzę przewinienie z odległości 60 metrów, a sędzia nie, choć znajduję się znacznie bliżej, to chyba coś jest nie tak.

Komentarze (0)