Biała Gwiazda dała się zaskoczyć Legii na początku spotkania, tracąc gola już w 2. minucie. Od 27. minuty krakowianie grali z kolei w osłabieniu po czerwonej kartce dla Arkadiusza Głowackiego, a od 36. minuty przegrywali już 0:2. Mimo to w II połowie udało im się doprowadzić do remisu i wywieźć ze stolicy celny punkty, nie zwiększając straty do Legii.
- Od początku bałem się, że przez brak atmosfery nie będzie optymalnej walki z obu stron. W drugiej połowie stworzyło się jednak jako takie widowisko. Chylę czoła przed moim zespołem - przez drugą połowę potrafili walczyć i strzelać gole. Uważam, że remis jest sprawiedliwy - to zapłata za walkę do końca - mówi Smuda.
"Franz" nie ma pretensji do Głowackiego za osłabienie zespołu po faulu w środku pola. - Arek Głowacki nigdy nie kalkuluje. Gdyby ktoś mu rzucił cegłę lub kamień, to też by zagłówkował. Ja mu wybaczam, bo to przesolidny chłopak, profesjonalista ze krwi i kości - tłumaczy trener Wisły.
Doprowadzenie ze stanu 0:2 do 2:2 i to w osłabieniu na terenie mistrza Polski to duży sukces Wisły. - Ciekawe, jakby było, gdybyśmy grali 11 na 11. Trudno gdybać, bo moglibyśmy i wygrać, i przegrać. W piłce jest wszystko możliwe i my to potwierdziliśmy. Przy odrobinie szczęścia mogliśmy wygrać to spotkanie, ale to już byłoby za dużo. W przerwie powiedzieliśmy sobie, że gramy do końca bez względu na to, jaki będzie wynik. Nie chcieliśmy blamażu - zdradza Smuda.
Były selekcjoner reprezentacji Polski nie pierwszy raz wrócił na Łazienkowską 3 jako trener innego zespołu niż Legia, w której pracował na przełomie stuleci, ale pierwszy raz zagrał tu przy pustych trybunach: - Lubię tu grać, szczególnie jak są kibice. Na stadionie Legii zrobiłem dwa mistrzostwa Polski. Tu jest atmosfera, mecze stoją na dobrym poziomie. Gdyby byli kibice, to widowisko byłoby jeszcze lepsze.