Pechowa sobota Stali

Pojedynek pomiędzy Stalówką a Podbeskidziem był dość ciekawym spotkaniem. W meczu nie zabrakło bramek, były emocje i sporo walki i zaangażowania. Pech jednak nie opuszczał tego dnia gospodarzy.

W 10. minucie meczu powinna paść bramka dla Stali. Prawą stroną popędził Kamil Karcz, który wpadł w pole karne, minął gracza gości, ale przewrócił się potykając o własne nogi. Szkoda, bo mógł odegrać do partnerów, którzy razem z nim poszli za akcją. - Chciałem na początku dograć do chłopaków, ale wydawało mi się, że są na spalonym. Zahaczyłem o obrońcę Podbeskidzia, piłka mi odskoczyła i było po akcji - powiedział pechowiec z tej akcji.

To jednak nie był jedyny pech Stalowców w tej potyczce. Podbeskidzie w pierwszej połowie nie pokazało praktycznie nic, co potwierdził nawet jeden z graczy z Bielska-Białej. - W pierwszej połowie nie mieliśmy zbyt wielu sytuacji - tłumaczył Krzysztof Zaremba. Jednak z tych niewielu akcji jedną udało się wykorzystać. W 30. minucie po akcji Mariusza Sachy bramkę strzałem z bliskiej odległości zdobył Martin Matus. W tej sytuacji niezbyt dobrze zachował się bramkarz Stali, Tomasz Wietecha, który odbił przed siebie strzał Sachy, a z tego prezentu skorzystał właśnie Matus.

Na domiar złego w 83. minucie po raz drugi, tym razem dużo poważniejszy błąd popełnił Wietecha. Na uderzenie z dystansu zdecydował się Łukasz Matusiak. Fatalnie interweniował golkiper Stali, który przepuścił futbolówkę pod ciałem. - Wydaje mi się, że to błąd bramkarza Stali - dodał Zaremba. Szkoleniowiec Stali, Władysław Łach na konferencji prasowej stwierdził, że piłka na fatalnej murawie mogła skozłować przed golkiperem z Podkarpacia. Wietechę bronili koledzy z zespołu. - Nie możemy winić Tomka za tego gola. Z Kmitą dzięki niemu zremisowaliśmy. Każdemu zdarza się gorszy dzień - powiedział Kamil Karcz.

Źródło artykułu: