W poniedziałek Sotirović pokłócił się z pasażerką i stewardesą samolotu, którym zespół żółto-czerwonych leciał na zgrupowanie do Turcji. - Telefon był tak jakby wyłączony. Nie szukał żadnej sieci - tłumaczy Gazecie Współczesnej zawodnik. - Tylko gierki chodziły. Stewardesa poprosiła, abym w ogóle wyłączył aparat. Grałem dalej. Człowiek, który siedział przede mną miał nawet włączony laptop, to czemu ja miałem chować telefon? Mam zresztą taki model, który jest prawie jak mały komputer.
- Jakaś kobieta za mną zaczęła coś do mnie mówić, czy ja jestem normalny i takie tam. Trochę się pokłóciliśmy - przyznaje Sotirović.
Po chwili piłkarz odmówił oddania telefonu stewardesie, a ta powiadomiła policję, która na lotnisku czekała już na Serba. - Przewieźli mnie na posterunek i trzymali cztery godziny na dole za kratami - opowiada. - Czy bałem się? A czego?! Przecież nic złego nie zrobiłem.
Sprawa zrobiła się poważna, ponieważ Turcy chcieli go deportować do Polski i dać trzyletni zakaz wstępu do ich kraju. Z pomocą przyszedł mu jednak przyjaciel menedżera piłkarza i działacz jednego z tamtejszych klubów. Vuk odzyskał wolność, przespał się w hotelu, a już we wtorek trenował z Jagą. - Trochę spóźniłem się na poranne zajęcia, ale szybko nadrobię zaległości. Całą sprawą nie przejmuję się, bo nie ma czym. Już o niej zapomniałem - dodaje serbski napastnik.