Rzeczywistość okazała się bardziej brutalna. Klub nie przebrnął przez burzliwe fale I-ligowego morza, na swojej drodze napotkał liczne rafy i skały w postaci ligowych przeciwników. Gdy wydawało się, że horyzont jest na wyciągnięcie dłoni, to w obliczu finansowej katastrofy Arka na dłużej może osiąść na mieliźnie. Czy klub w najbliższej przyszłości będzie w stanie stoczyć kolejne zwycięskie bitwy ze swoimi lepiej uzbrojonymi przeciwnikami i szczęśliwie dobrnąć do upragnionego portu z napisem T-Mobile Ekstrakalsa?
Rok temu, po spadku z ekstraklasy, na przedsezonowej prezentacji, w obecności kilku tysięcy gdyńskich fanów, zarówno vice prezydent miasta Marek Stępa jak i prezes klubu Witold Nowak zapowiadali, że za rok silniejszy zarówno od strony sportowej, jak i finansowej klub wróci na powrót do ekstraklasy. Jak widać na szumnych zapowiedziach się skończyło. Pomimo tego, że w Gdyni panują sprzyjające warunki dla klubu na poziomie ekstraklasy: duże miasto, fanatyczni i liczni kibice, nowoczesny i na miarę skrojony stadion miejski, wsparcie prezydenta i władz miasta, to Arka zamiast spokojnie sterować "cała naprzód" na szerokie wody ekstraklasy - na dobre utknęła obecnie na mieliźnie, a widnokrąg z napisem ekstraklasa jest mocno zamglony.
Po raz kolejny okazuje się, że futbolowy biznes to nie fabryka czy piekarnia i tutaj nie da się wszystkiego skalkulować jak w biznesplanie, czego najnowszym przykładem jest działalność choćby Józef Wojciechowski w Polonii Warszawa. W obliczu kłopotów finansowych głównego właściciela, którym jest Ryszard Krauze, tak naprawdę nie wiadomo w jakim kierunku pożegluje Arka w najbliższej przyszłości? Gwoli prawdy, właściciel gdyńskiego Prokomu nigdy nie pałał przesadną miłością do "plebejskiego" futbolu. W ciągu pięciu ostatnich lat, jego wizyty na stadionie GOSiR można policzyć na palcach jednej ręki, w odróżnieniu od sprzyjającego piłce - prezydenta miasta Wojciecha Szczurka. Biznesmen Krauze nad futbol przekłada takie sporty jak: koszykówka oraz tenis, co z widocznym skutkiem odbija się co roku na budżecie drużyny trenowanej aktualnie przez Petra Nemca .
Do obecnej sytuacji swoją cegiełkę dołożyli od wiosny także najbardziej zagorzali fani drużyny z Olimpijskiej, którzy nie godząc się z ich zdaniem nieudolnymi działaniami zarządu klubu - wybrali drogę protestu. Przestali kupować bilety i zasiadać na swojej trybunie na stadionie w Gdyni. Łatwo obliczyć, że średnia frekwencja na wiosnę była o co najmniej 2-3 tysiące mniejsza niż jesienią. Przy założeniu, że średnia cena biletu równa się 15-20 złotych, a meczów było 9 - to straty finansowe klubu tylko w rundzie wiosennej, z tytułu utraty wpływów z biletów - wynoszą od 300 tysięcy do pół miliona złotych. Pytanie czy własnie tych środków finansowych nie zabrakło przypadkiem na wypłaty dla gdyńskich zawodników, a braku dopingu i meczowej atmosfery piłkarzom do awansu?
Czy gra warta była świeczki i czy nie było to dodatkowo podcinanie gałęzi na której się siedzi? Gdyńska wojenka na linii zarząd-kibice, przyniosła tylko straty i ofiary po obu stronach, a żadna nie osiągnęła swoich celów. Klub nie awansował do ekstraklasy, jego budżet został uszczuplony, a piłkarze musieli grać bez wsparcia i dopingu u siebie w Gdyni. Kibice nie oglądali i nie dopingowali swojej drużyny, ale nic nie wskórali, bo w zarządzie zaszły tylko kosmetyczne zmiany. W dodatku główny sponsor coraz bardziej redukuje swoje finansowe zaangażowanie w klub, a innych chętnych do wsparcia Arki brak. Jedynym plusem było pojawienie się w zarządzie nowego vice prezesa do spraw szkolenia w osobie Michała Globisza.
W obliczu klubowych kłopotów i kryzysu finansowego, bardzo rozsądnie zachowuje się własnie prezes Globisz, który wiosną zastąpił "znienawidzonego" przez fanów Andrzeja Czyżniewskiego. Zamiast redukować koszty drużyny rezerwowej i obcinać fundusze na szkolenie młodzieży (juniorów starszych i młodszych -przyp. red.) celem postawienia wszystkiego na jedną kartę, z zadaniem awansu w kolejnym sezonie, to wybrał dłuższą drogę - czyli szkolenie własnego narybku i oparcie szkieletu drużyny o wychowanków. Być może znanemu ze szkolenia młodzieży eks trenerowi uda się zbudować w Gdyni w najbliższym czasie solidne podstawy w postaci akademii piłkarskiej i siatki skautingu, co w połączeniu z kilkoma doświadczonymi i ambitnymi piłkarzami - w kilkuletniej perspektywie zaowocuje awansem Arki do ekstraklasy.
W futbolu jak to w życiu, czasami lepiej zrobić krok wstecz, aby później wykonać dwa naprzód. Potrzeba tylko cierpliwości i chęci współpracy w trójkącie: zarząd-kibice-miasto plus sponsorzy. Czego ostatnio w Gdyni wyraźnie zabrakło. W kolejnym sezonie wcale nie będzie łatwiej o awans niż w obecnie zakończonym. Oprócz spadkowiczów z ekstraklasy o awans zapewne ponownie starać będzie się Zawisza, mocarstwowe ambicje jak zwykle będą w Katowicach, a wśród konkurentów zapewne znajdą się niespodzianki na miarę Łęcznej, Niecieczy czy Stróż. Swoje trzy grosze dołożą także tegoroczni beniaminkowie.
Pocieszeniem dla żółto-niebieskich fanów jest fakt, że nie tylko pieniądze i najwyższe budżety grają w piłkę na boisku. Gdyby tak było, to jak mawiał Kazimierz Górski - mistrzem świata zawsze byłaby Arabia Saudyjska albo Emiraty Arabskie. Czasami na boisku ważniejsza od pieniędzy i zaciężnej armii jest wiara, ambicja i przywiązanie do barw oraz klubu. Przykładem dla Arki niech będzie liga francuska. W zakończonym sezonie Ligue-1, mistrzem po raz pierwszy w historii został "biedny" jak na tamtejsze warunki zespół z Montpellier, z finansami na poziomie 35 mln euro, który wyprzedził faworyzowaną i finansowaną przez arabskich szejków drużynę PSG, z budżetem przekraczającym 155 mln euro!