Szymon Mierzyński: Co pan czuje po inauguracji? Ani Warta, ani wy nie zagraliście zbyt dobrego meczu...
Janusz Kudyba: Nie zabrakło tylko walki. Rzut karny ustawił przebieg pojedynku. Siedząc na ławce, trudno mi było oceniać zasadność tej decyzji. Ale skoro sędzia zagwizdał, to jedenastka została wykonana. W drugiej połowie Warta kilka razy wyszła z kontrą. My zaś próbowaliśmy odrobić stratę, ale zabrakło nam ostatniego podania. Napastnicy byli mało efektywni. Nie finalizowali akcji oskrzydlających.
Zapewne po swojej drużynie spodziewał się pan nieco więcej...
- Zgadza się. Jednak trzeba zaznaczyć, że boisko nie pozwalało na prowadzenie akcji kombinacyjnych. Tymczasem my staramy się właśnie tak grać. Jeden i drugi zespół walczył, co do tego nie ma wątpliwości, lecz na tej murawie często rządził przypadek. Zaobserwowałem jeszcze jedną rzecz: obie drużyny były lekko sparaliżowane perspektywą utraty gola. Dlatego gdy Warta objęła prowadzenie, to grało jej się zdecydowanie lepiej. Ten zespół ma doświadczoną defensywę, a zmiennicy, którzy pojawili się na boisku w drugiej połowie, też nie są nowicjuszami. Cóż... Przegraliśmy, ale ja wciąż pozostaję optymistą. Wierzę, że ostatecznie opuścimy strefę spadkową.
Jak można ocenić okres przygotowawczy w wykonaniu KS Polkowice? Czy pana zdaniem udało się zrobić wszystko co konieczne do utrzymania?
- Zimą skupiliśmy się przede wszystkim na poprawie gry obronnej. Pracowaliśmy też nad kreowaniem sytuacji strzeleckich. Można powiedzieć, że w każdym z dwunastu sparingów było widać jakieś efekty. Przy tym trzeba zaznaczyć, że rywale nie byli słabi. Mierzyliśmy się m. in. z Podbeskidziem Bielsko-Biała, Śląskiem Wrocław i KGHM Zagłębiem Lubin. Szkoda, że w starciu z Wartą klarownych okazji zabrakło. Mam nadzieję, że gdy boiska się zazielenią i warunki do gry ulegną poprawie, to zaczniemy strzelać bramki.
Z pewnością liczył pan, że wiosną podtrzymacie dobrą serię z końcówki poprzedniej rundy. Wtedy KS Polkowice miał wyraźną zwyżkę formy i wygrał sporo spotkań. Potrafiliście zwyciężyć nawet w sytuacji, gdy z Dolcanem Ząbki przegrywaliście już 0:2...
- Właśnie dlatego nie było potrzeby przeprowadzać wstrząsu kadrowego. Odeszło od nas pięciu zawodników, zaś pozyskaliśmy sześciu. Uważam, że potencjał w zespole jest. Nie podtrzymaliśmy wprawdzie dobrej serii z jesieni, ale nie powinniśmy też robić tragedii z jednej porażki, tym bardziej, że przegraliśmy po rzucie karnym. Oczywiście początek jest bardzo ważny, ale najistotniejsze jest to co osiągniemy na końcu. Liczę, że wówczas znajdziemy się nad kreską.
Mówił pan o pięciu piłkarzach, którzy odeszli. Jednak osłabienia doznaliście tylko jednego. To Kamil Wacławczyk, który przeniósł się do PGE GKS Bełchatów.
- Zgadza się. W rundzie jesiennej Kamil był podstawowym zawodnikiem naszego zespołu. Zresztą teraz w nowym klubie też grywa często. W jego miejsce pozyskaliśmy z Zagłębia Lubin Damiana Dąbrowskiego. To jeszcze młody gracz, ale ma spore umiejętności. Myślę, że zimą ta drużyna się scaliła i teraz można po niej oczekiwać podobnych zwycięstw jak wspomniane z Dolcanem Ząbki. Ja nie tracę wiary w swoich podopiecznych i jestem przekonany, że zmierzamy we właściwym kierunku.
Będziecie potrzebować silnej psychiki. Już w pierwszej wiosennej kolejce - za sprawą remisu Wisły Płock - dystans do bezpiecznej strefy nieco się zwiększył. Z kolei za plecami macie Polonię Bytom, która zainkasowała trzy punkty.
- Nie da się ukryć, że oprócz umiejętności liczyć się będzie również sfera mentalna. Dlatego wpajam moim zawodnikom, że należy walczyć aż do ostatniego gwizdka sędziego. Na pewno nie będzie tak, że w którymś momencie się poddamy. I liga jest na tyle wyrównana, że możliwy jest absolutnie każdy wynik. Przykładów nie trzeba daleko szukać. W końcówce jesieni graliśmy na wyjeździe z Pogonią Szczecin. Przegraliśmy 2:3, ale do remisu zabrakło nam naprawdę niewiele.
Jak pan ocenia układ sił w dolnych rejonach tabeli? Kogo należy się najbardziej obawiać?
- Ciężko wskazać ekipę, która odstaje od reszty stawki. Jestem zadowolony, że Olimpia Elbląg zdołała zremisować z Wisłą Płock. To wyraźny sygnał, że ten zespół się nie poddaje i jeszcze niejednemu urwie punkty. Wyniki pierwszej wiosennej kolejki sprawiły, że tabela się spłaszczyła. Nie chcę bawić się w typowanie kto spadnie. Mnie interesuje wyłącznie utrzymanie swojej drużyny.
Ostatnio w Polkowicach sporo pracuje się nad poprawą frekwencji. Sądzi pan, że wreszcie doczekacie się odpowiedniego wsparcia z trybun?
- Mam taką nadzieję. W przerwie zimowej reaktywowano klub kibica. Kilkunastu fanów pojechało za nami do Poznania, a to już sukces. Problemy z wypełnieniem stadionu to pokłosie korupcji sprzed kilku lat. Jednak już jesienią, gdy zaczęliśmy wygrywać mecze, były pozytywne symptomy. Myślę, że jeśli będziemy stwarzać dużo sytuacji i nadal zwyciężać, to publiczność się zwiększy.
Z korupcją borykało się sporo klubów, a jednak wielu z nich udaje się przyciągać kibiców na trybuny. Tymczasem w Polkowicach sytuacja jest specyficzna. Atmosferę panującą na stadionie trudno nazwać nawet piknikową. Tam niejednokrotnie panowała totalna cisza w trakcie meczów...
- Szukając przyczyn takiego stanu rzeczy, trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną istotną kwestię: Polkowice leżą między Wrocławiem a Lubinem. Sporo sympatyków piłki nożnej jeździ na spotkania Śląska i Zagłębia. Poza tym raz jeszcze podkreślam: niemałe znaczenie ma przeszłość korupcyjna. Tą opinię opieram na tym co usłyszałem od mieszkańców miasta. Oni interesują się piłką nożną, ale do tej pory na mecze nie chodzili. Musimy ich na nowo do tego przekonać.