Gdy Ruch Chorzów prowadził do przerwy z Podbeskidziem Bielsko-Biała 2:0 i marnował okazje na kolejne gole wśród niektórych kibiców gospodarzy zaczął kiełkować czarny scenariusz. Nie przez przypadek. Wszak już kiedyś Niebiescy z Podbeskidziem prowadzili 2:0 i mecze przegrali lub zremisowali.
10 kwietnia 2004 w, równie ciepły jak w niedzielę dzień, w drugiej lidze Ruch podejmował Podbeskidzie. Pojedynek odbywał się w Wielką Sobotę. Faworytem pojedynku byli goście, ale to Niebiescy prowadzili 2:0 po golach Mariusza Śrutwy w 32. i 56. minucie. Górale grali jednak do końca. W 62. minucie Jarosław Bujok zdobył kontaktowego gola, a na trzy minuty przed końcem ten sam piłkarz doprowadził do remisu. Obydwa trafienia padły po stałych fragmentach gry. Dodajmy, że w tamtym meczu w barwach Ruchu wystąpił Marek Szyndrowski, który na boisku pojawił się również w niedzielę.
Kolejny emocjonujący pojedynek pomiędzy Ruchem i Podbeskidziem przy Cichej odbył się 11 listopada 2005 roku. Do przerwy chorzowianie prowadzili 2:0, a do bramki gości trafiali Piotr Ćwielong w 30. minucie oraz Krzysztof Bizacki jedenaście minut później. Jednak po przerwie do pracy wzięli się bielszczanie. W 51. minucie kontaktowego gola zdobył dla przyjezdnych Paweł Sobczak, a cztery minuty przed końcem wyrównał Marcin Makuch. To nie był jednak koniec emocji. W 86. minucie jednego z bielszczan w sytuacji sam na sam w polu karnym sfaulował obrońca Ruchu Tomasz Balul. Arbiter wyrzucił gracza Niebieskich z placu gry, a rzut karny pewnie wykonał Grzegorz Pater.
Kolejny odcinek horroru chorzowsko-bielskiego kibice mieli okazję oglądać w niedzielę. Ruch do przerwy prowadził 2:0, a powinien znacznie wyżej. Skończyło się podziałem punktów.