- Na pewno żałujemy tych naszych sytuacji z pierwszej połowy i mojego strzału - przyznaje niedoszły bohater poniedziałkowych zawodów. Korona w pierwszej połowie miała na boisku optyczną przewagę, nie przełożyło się to jednak na dogodne okazje bramkowe, a zagrożenie w polu karnym Sebastiana Przyrowskiego na dobrą sprawę powstawało jedynie po stałych fragmentach gry. W ten sposób szczęścia szukali między innymi Jacek Kiełb i Piotr Malarczyk.
- Mogliśmy wygrać ten mecz i na pewno żałujemy. Jeden punkt na wyjeździe to jednak wynik, którym nie możemy być załamani - wyjaśnia Lisowski. Przed meczem mówiło się, że właśnie po remis Korona do stolicy jedzie, cel udało się więc osiągnąć i zespół z Kielc wciąż przewodzi ligowej stawce, choć punktowo zrównał się z nim już Śląsk Wrocław. - Dalej skupiamy się na wykonywaniu swojej pracy i koncentrujemy się na kolejnym ligowym meczu, z Górnikiem - mówi defensor złocisto-krwistych.
Czego, zdaniem Lisowskiego, zabrakło jego drużynie w Warszawie, żeby nawiązać z gospodarzami walkę o zwycięstwo i komplet oczek? - Na pewno konsekwencji w tym, co robiliśmy. Naprawdę mieliśmy w pierwszej połowie dwie, trzy dogodne sytuacje po stałych fragmentach gry, które stale trenujemy, i na pewno to ich możemy żałować. Warto jednak podkreślić, że mamy zero z tyłu i to założenie zrealizować się udało - 26-letni zawodnik. To był trzeci mecz w tym sezonie, w którym Korona nie straciła bramki, wcześniej udało się w ten sposób pokonać Lechię i zremisować z Wisłą.
Złocisto-krwiści w stolicy podtrzymali dobrą passę, zespół Leszka Ojrzyńskiego jeszcze w tym sezonie nie przegrał, a terminarz drużynie sprzyja, już w najbliższej kolejce z Górnikiem zagrają bowiem u siebie. Kiedy zatrzyma się triumfalny pochód kieleckich wojowników? - Na początku sezonu wszyscy nas skreślali i mówili, że miejsce na dole tabeli będzie nasze. My chcemy jednak robić jak najwięcej niespodzianek, na razie nam to wychodzi i będziemy chcieli to ciągnąć jak najdłużej - ucina Lisowski.