HOP
Lech Poznań i jego napastnik: Po zwycięstwie 5:0 trudno nie chwalić piłkarzy Lecha Poznań. Podopieczni Jose Marii Bakero dali lekcję futbolu beniaminkowi ekstraklasy. Trzy gole w tym meczu zdobył Artjom Rudnev i od razu został liderem klasyfikacji strzelców. Co prawda jedna jego bramka nie powinna zostać uznana, ale nie zmienia to faktu, że Rudnev pokazał, że ten sezon może być jego ostatnim na polskich boiskach.
Bruno, Michał Zieliński: O tym pierwszym, piłkarzu Polonii Warszawa, mówiło się, że leniwy, że na treningach się obija i generalnie pracować mu się nie chce. W piątek na boisku Bruno starał się być wszędzie, strzelał, zagrywał, dośrodkowywał i wreszcie rozstrzygnął losy meczu. Ten drugi, napastnik Korony Kielce, zdobył swoją pierwszą bramkę w ekstraklasie od grudnia 2009 roku i od razu zapewnił złocisto-krwistym trzy punkty w Krakowie. Gola na wagę zwycięstwa Zieliński zdobył w końcówce spotkania z Cracovią. - Lepszego powrotu do Korony nie mogłem sobie wymarzyć. Cieszy mnie ponowny debiut, od razu udało mi się zdobyć bramkę, która dała Koronie trzy punkty - mówił po sobotnim spotkaniu "Joker" w talii trenera Leszka Ojrzyńskiego.
Podbeskidzie Bielsko-Biała: Piłkarze absolutnego beniaminka ekstraklasy po pierwszej połowie przegrywali z Jagiellonią Białystok 0:2. W końcówce spotkania Górale wzięli się jednak do roboty i zdołali doprowadzić do wyrównania, a bliscy byli nawet zdobycia zwycięskiego gola. Tym samym zawodnicy Podbeskidzia pokazali, że nie można z nich robić "chłopców do bicia". Remis na inaugurację w najwyższej klasie rozgrywek w naszym kraju na pewno wstydu nie przynosi.
BĘC
Kamil Kosowski i Mate Lacić: Między innymi tej dwójce PGE GKS Bełchatów może zawdzięczać, że w Chorzowie przegrał. W momencie gdy Torfiarze złapali wiatr w żagle po golu na 1:1 "Kosa" w głupi sposób osłabił jednak zespół. Z kolei Lacić zapomniał o maksymie, że ręce należy trzymać przy sobie. - Na pewno w najbliższym czasie czeka nas rozmowa. Chyba Kamil będzie musiał usiąść na ławce i spędzić tam cały mecz, aby zobaczyć jak gra się w polskiej ekstraklasie, i jak reagują sędziowie - opisywał występ Kosowskiego Paweł Janas, trener bełchatowian.
ŁKS: Na inaugurację ligi zawodnicy beniaminka ekstraklasy przegrali aż 0:5 z Lechem Poznań. Nie tak zapewne wyobrażali sobie powrót do elity piłkarze Łódzkiego Klubu Sportowego. - Pierwsza liga a ekstraklasa to jest przepaść. Błędy, które przechodzą tam, tutaj się kończą właśnie 0:5. W poprzednim sezonie, jeszcze beze mnie, ŁKS też robił sporo błędów, ale mimo tego, można było mecze wygrać, bo albo rywal ich nie wykorzystywał, albo zdążyło się jeszcze nadrobić straty później. Tutaj strzelić bramkę jest niezwykle ciężko, a jeden błąd w obronie równa się jeden gol - stwierdził po meczu Marek Saganowski, który w letniej przerwie powrócił do swojego macierzystego klubu. Tylko przez jedną kolejkę T-Mobile Ekstraklasy drużynę z Łodzi prowadził Andrzej Pyrdoł. Po porażce z Lechem Poznań, funkcję I szkoleniowca przejął dotychczasowy asystent - Dariusz Bratkowski. Jak na razie ŁKS jest na ostatnim miejscu w tabeli, a na dodatek beniaminek ma bardzo trudny terminarz.
Skuteczność piłkarzy Śląska Wrocław: W pucharowym spotkaniu z Lokomotiwem Sofia wicemistrzowie Polski dali popis nieskuteczności. Zespół prowadzony przez Oresta Lenczyka stworzył sobie co najmniej sześć okazji strzeleckich i żadnej nie zdołał wykorzystać. W niedzielę, już w rozgrywkach T-Mobile Ekstraklasy zielono-biało-czerwoni zagrali słabo w pierwszej części pojedynku. Po przerwie piłkarze Śląska ruszyli do ataku, lecz znów nie potrafili wykorzystać kilku sytuacji. Co prawda Śląsk zdobył jedną bramkę, ale nie pozwoliło to na odniesienie zwycięstwa. - Jakbym chciał policzyć bramki, które zdobywali nasi ofensywni zawodnicy, łącznie z Sebastianem Dudkiem, Milą, Waldemarem Sobotą, Markiem Gancarczykiem, Piotrkiem Ćwielongiem, to tych goli za dużo by nie było. Choćby przypomnę nasz poprzedni sezon, gdzie bramki zdobywali Kaźmierczak, Celeban, Fojut - mówi szkoleniowiec WKS-u. - Wszyscy, i kibice i my, mieliśmy apetyty na to, że tych goli padnie więcej. Dla nas nie jest to jakiś problem. W tamtym sezonie bramki strzelali nie tylko napastnicy, ale również zawodnicy defensywni, boczni pomocnicy. Sądzę, że jest to taka chwilowa niemoc - zaznacza jednak Dariusz Sztylka.