Górnikowi przy Roosevelta nie umiały sprostać Wisła Kraków i Lech Poznań, a Lechia Gdańsk i Legia Warszawa musiały zadowolić się tylko jednym oczkiem. Ich losy mogła podzielić zresztą Jagiellonia, ale białostoczanie w rundzie jesiennej bramkę na wagę trzech punktów zdobyli w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry. Miało to miejsce 2 października 2010 roku. Data o tyle ważna, że była to ostatnia jak dotąd porażka beniaminka na własnym terenie.
W piątek passy podopiecznych Adama Nawałki nie zdołali przerwać gracze Śląska Wrocław. Wicelider przyjechał na Śląsk po trzy punkty, które miały pomóc mu umocnić się na drugiej lokacie w tabeli. Mecz wrocławianie kończyli jednak na tarczy. - Takiego meczu drużyna, której jestem trenerem jeszcze nie grała - przyznaje Orest Lenczyk, trener Śląska. - Nie mogę mieć do moich podopiecznych pretensji o to, że nie chcieli wygrać, czy oddali punkty Górnikowi. Strzeliliśmy bramkę samobójczą, ale z mojej perspektywy było w tej sytuacji mnóstwo przypadku. Kilkanaście minut później za łatwo daliśmy sobie wbić drugą bramkę i Górnik poczuł, że może ten mecz wygrać - dodaje opiekun wrocławskiej drużyny.
W pierwszej połowie spotkania gracze WKS-u dokonali seppuku, dwukrotnie kierując piłkę do własnej siatki. Najpierw po dośrodkowaniu Roberta Jeża efektownym "swojakiem" popisał się Tadeusz Socha, a chwilę później w walce o piłkę z Danielem Sikorskim piłkę do własnej bramki wepchnął Mariusz Pawelec. - Nie jest się w stanie przewidzieć, co będzie się działo przez dziewięćdziesiąt minut w trakcie meczu. A siedzący przy mnie mój idol, Stasiu Oślizło, chyba przyzna, że jak się przegrywa 2:0 po dwóch bramkach samobójczych, to siada i głowa i nogi. Mam szacunek do swoich zawodników, że grali ten mecz do końca, a ja mogę żałować, że nie byłem kibicem, bo na pewno mecz by mi się podobał. A tak, wynik uśmiech z mojej twarzy gasi - kiwa głową 69-letni szkoleniowiec.
- Udało nam się w pierwszej połowie złapać kontakt, ale potem musiałem dokonać zmian, których przed meczem właściwie nie brałem pod uwagę, a ich spowodowane były urazami zawodników. Miało to wpływ na zmianę taktyki, bo zawodnicy przebywający na boisku musieli wymienić się pozycjami. W efekcie tego w drugiej połowie Górnik miał szanse do zdobycia bramki, z których jedną zresztą wykorzystał, a my dążyliśmy do ponownego złapania jednobramkowego kontaktu. Niestety nieskutecznie - bezradnie rozkłada ręce Lenczyk.
- Pozwoliłem sobie powiedzieć na ławce, jeszcze w pierwszej połowie, że coś mi się tu zaczyna nie podobać, bo my graliśmy a Górnik bramki strzelał. Całe szczęście, że Górnik nie odrobił 4:0 z Wrocławia, z rundy jesiennej, ale 3:1 to dotkliwa porażka - kiwa głową szkoleniowiec Wojskowych. - Przed nami kolejny ciężki mecz w Chorzowie, w którym pod znakiem zapytania stoi występ Łukasiewicza. Jeśli chodzi o wynik, to nie jestem jasnowidzem, żeby go przewidzieć, ale mówiąc językiem generała musimy "rannych opatrzyć" i zobaczyć na kogo możemy liczyć w meczu z Ruchem. Chciałbym tam zagrać beznadziejny mecz, ale go wygrać - uśmiecha się "Nestor".