- Boisko opuściłem na kwadrans przed końcem pomny tego, co stało się we Wrocławiu, gdzie zostałem wyproszony z ławki trenerskiej w doliczonym czasie gry. Tym razem nie chciałem dopuścić do osłabienia drużyny na kolejne dwa mecze - tłumaczył na pomeczowej konferencji prasowej Michniewicz. - Chciałem podkreślić, że we Wrocławiu, gdzie po dramatycznym meczu zremisowaliśmy 2:2, nie miałem pretensji do sędziego Marciniaka, a tylko i wyłącznie do sędziego technicznego. W meczu z Jagiellonią sędzia Marciniak prowadził zawody bardzo dobrze, zmienił nawet, nie wiem czy świadomie, czy też nie sędziego technicznego. Problemem dla mnie, jako trenera i myślę, że dla trenera Probierza podobnie, jest to, że nie może sędzia techniczny od pierwszej minuty po przekroczeniu o pół metra linii straszyć, że mnie wyrzuci. Pomiędzy mną a sędzią technicznym powinna być współpraca, a takiej nie ma, nad czym ubolewam, bo najprostszym rozwiązaniem jest karanie trenerów.
Michniewicz tym razem nie miał pretensji do arbitra, a nawet pochwalił go za dobre prowadzenie zawodów. - Moją rolą w meczu jest pomagać drużynie, dlatego postanowiłem opuścić ławkę i nie oglądać ostatnich piętnastu minut, bo mając w pamięci to, co stało się poprzednio, mogło się to źle skończyć dla drużyny. Po czerwonej kartce Bieniuka moim zadaniem była zmiana ustawienia zespołu, ale kto miał to zrobić? Sędzia techniczny, czy może mający nieco bliżej trener Probierz? Nie! Powinienem to zrobić ja. I w takiej sytuacji, gdy sędzia techniczny non stop mi powtarza, że mnie wyrzuci, postanowiłem opuścić boisko i jestem ze swojej postawy zadowolony.