FC Liverpool: Natchnienie od Króla Kenny'ego

Kenny Dalglish odmienił grę Liverpoolu. W niedzielę The Reds wygrali czwarty mecz z rzędu, bijąc na Stamford Bridge londyńską Chelsea. - Przywrócił nam wiarę w siebie, wróciła mentalność zwycięzców - przyznają zgodnym chórem kopacze z Anfield Road. Do czwartego miejsca w lidze LFC traci już tylko sześć "oczek".

Dalglish zawitał na Anfield jako strażak, który miał ugasić pożar wzniecony przez Roy'a Hodgsona i po zakończeniu rozgrywek ustąpić miejsca godnemu następcy. Został zatrudniony, choć zdaniem brytyjskich mediów na trenerskiej giełdzie znacznie wyżej stały akcje Didiera Deschampsa, czy Franka Rijkaarda - Doskonale rozumiem, jaką rolę mi powierzono - mówił tuż po objęciu posady. - Jestem tu do końca sezonu i nie jest to dla mnie absolutnie żaden problem. - Dziś, wnioskując z sondy przeprowadzonej przez SkySports, nowego kontraktu dla Dalglisha domaga się 9 na 10 pytanych.

Powrót króla

- Nie będę kłamał. Kiedy Dalglish zadzwonił i powiedział, że wraca, dostałem wiatru w żagle - cieszył się tuż po ogłoszeniu nazwiska nowego szkoleniowca kapitan The Reds, Steven Gerrard. Król Kenny rozegrał w barwach Liverpoolu ponad pół tysiąca spotkań, wywalczył Puchar i Superpuchar Europy, ośmiokrotnie sięgał po mistrzostwo Anglii. Trzy tytuły zdobył już jako szkoleniowiec, którym został, przejmując stery od Joe Fagana kilkanaście dni po tragedii na Heysel. Jest ostatnim szkoleniowcem, który doprowadził Liverpool do mistrzostwa kraju.

Powrót Dalglisha naznaczony został wprawdzie pechową porażką w Pucharze Anglii z Manchesterem, już wówczas eksperci chwalili jednak The Reds za wolę walki i charakter, które to za czasów Hodgsona były w ich grze ledwie dostrzegalne. Kilka dni później miejsce w szeregu pokazały chłopcom Dalglisha także Mandarynki Iana Holloway'a (jedyne ligowe punkty Blackpool w tym roku!), derby z Evertonem zakończyły się remisem. Przełom nastąpił na Molineux, Liverpool rozbił Wolverhampton 3:0. - Zaczynamy grać jak Holendrzy - mówił wówczas Dirk Kuijt. Wysoki pressing, dużo krótkich podań, unikanie długich piłek.

Krzywa wznosząca

Po dwóch kolejnych wygranych - ze Stoke i Fulham - wśród kibicowskiej braci z The Kop zaczęły się pojawiać głosy nawołujące klubowe władze do zaproponowania Dalglishowi nowego kontraktu. W przekonaniu o słuszności owego przedsięwzięcia utwierdził ich mecz na Stamford Bridge. Liverpool z Chelsea zagrał uważnie i rozsądnie, dokładnie tak, jak w kilku poprzednich spotkaniach. Znów fantastycznie spisała się formacja defensywna złożona z Jamiego Carraghera, Martina Skrtela i Daniela Aggera. Dość powiedzieć, że cały tercet znalazł się w jedenastce weekendu, ułożonej dla BBC przez Gartha Crooksa.

- Zagraliśmy fantastycznie, moi gracze podeszli do tego meczu z ogromną determinacją - entuzjazmuje się Dalglish. Boki boiska znakomicie zabezpieczyli Glen Johnson i Martin Kelly, a prawdziwym suwerenem środka pola okazał się być Lucas Leiva, który rozdawał piłki z 90-procentową skutecznością, ocierając się o standardy iście barcelońskie. The Reds zwyciężyli minimalnie, choć mogli znacznie wyżej, w pierwszej połowie pudło sezonu popełnił jednak Maxi Rodriguez. A to nie wszystko, czym dysponuje Dalglish - z urazem wciąż zmaga się przecież Andy Carroll, a w niedzielę cały mecz na ławce spędził Luis Suarez.

W pogoni za Ligą Mistrzów

- Dalglish jest znakomitym dowodem na to, że najlepsi menadżerowie nigdy nie tracą swoich umiejętności i wciąż potrafią inspirować - zachwyca się nowym-starym trenerem LFC brytyjski Guardian. Dziennikowi wtóruje na swoim blogu komentator BBC, Phil McNulty. - Gracze Liverpoolu, zagubieni i przygnębieni pod wodzą Hodgsona, znów mają wspólny cel i podążają w jednym kierunku. Dalglish ponownie połączył drużynę z kibicami i owa jedność jest fundamentem odrodzenia The Reds. - Samemu trenerowi do aroganckich deklaracji na nutę Jose Mourinho pozostaje jednak bardzo daleko. - Robię tylko to, co obiecałem - ucina skromnie.

The Reds kontynuują dziarski marsz w górę ligowej tabeli, od wyśnionej czwartej lokaty - piastowanej przez chimeryczną Chelsea - dzieli ich już tylko sześć oczek (rozegrali jedno spotkanie więcej). Czy Liverpool stać na dobrnięcie do lokaty gwarantującej grę w eliminacjach Ligi Mistrzów? - Nie widzę przeciwwskazań - przyznaje niegdyś broniący barw klubu z Anfield David Fairclough. Do najbliższych spotkań, z okupującymi strefę spadkową Wigan i West Hamem, gracze Liverpoolu przystąpią w roli zdecydowanego faworyta - jeśli wygrają, czwarte miejsce będzie już w zasięgu wzroku.

Komentarze (0)